- Och - zająknął się. - Ja... też się cieszę.
- Pewnie jesteś głodny. Nie będę cię zatrzymywać - powiedziała łagodnie. W tej
samej chwili jej oczy powędrowały ponad ramieniem Harry'ego, a na jej policzki
wypłynął cudowny rumieniec. Harry odwrócił się, ale stwierdził, że nie widzi niczego
niezwykłego, poza przypatrującą mu się grupą Krukonów, siedzącą przy swoim stole.
Cho Chang posłała mu nieśmiały uśmiech. Nieco zaskoczony, odpowiedział jej tym
samym, a następnie odwrócił się z powrotem do Ginny. Jednak Gryfonka powróciła
już do swoich przyjaciół. Harry ruszył w kierunku siedzących przy stole Rona i
Hermiony, odpowiadając po drodze na rzucane zewsząd pozdrowienia i uśmiechy.
Odetchnął głęboko. Dlaczego wydawało mu się, że od napaści na niego, wszystko
się nagle zmieniło? Ginny znowu go lubi, Ślizgoni się go boją, pozostali uczniowie
stali się dla niego milsi, a Snape'owi na nim zależy.
Uśmiechnął się mimowolnie.
- Co cię tak ucieszyło, Harry? - zapytał Ron, kiedy Gryfon podszedł do przyjaciół.
- Och, nic takiego - odparł, siadając pomiędzy nimi i kiwając głową witającemu go
z uśmiechem Neville'owi. - Po prostu... cieszę się.
"Jak to się czasami dziwnie układa" - pomyślał. W jego życiu nastąpił przełom, dzieląc je na to przed napaścią, i to po napaści. Tak jakby na... wczoraj i dzisiaj.
Ponownie uśmiechnął się do siebie.
Nawet jedzenie wyglądało o wiele smaczniej, niż zazwyczaj. Sięgnął po kurczaka,
nie zważając na protesty Hermiony, że nie wolno mu jeść takich ciężkostrawnych
potraw.
O tak, "dzisiaj" jest o wiele przyjemniejsze...
* * *
Musiał okłamać przyjaciół. Powiedział im, że ma zgłosić się do skrzydła
szpitalnego, żeby przyjąć jakiś lek i będzie musiał spędzić tam trochę czasu.
Oczywiście zaoferowali się, że pójdą z nim. Na szczęście udało mu się
wyperswadować im ten pomysł twierdząc, że pani Pomfrey zabroniła, aby ktokolwiek
w tym przeszkadzał. Kiedy zaproponowali odprowadzenie go pod drzwi szpitala,
obiecał, że będzie na siebie uważał i że na wszelki wypadek pójdzie w pelerynie
niewidce. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu zrezygnowali. Miał nadzieję, że niedługo
przestaną wszędzie za nim chodzić i zachowywać się tak, jakby uważali, że jest
zrobiony ze szkła. Szczególnie Hermiona, która traktowała go tak, jak gdyby Harry
miał pięć lat i trzeba go było na każdym kroku pilnować.
"Współczuję jej dzieciom" - pomyślał, kiedy nareszcie mógł zarzucić na siebie
pelerynę niewidkę i przedostać się do lochów. Kiedy przechodził pod portretem kilku
pochłoniętych grą w szachy czarodziejów, ziewnął tak potężnie, że oderwali się od
gry i rozejrzeli z niepokojem. Czuł się bardzo zmęczony (Hermiona oczywiście nie
omieszkała wspomnieć mu o tym, że wygląda tak, jakby miał zasnąć na stojąco), był
osłabiony i śpiący, ale spotkanie ze Snape'em było dla niego najważniejsze. Tylko o
nim myślał przez całe popołudnie i wieczór, nawet, kiedy otaczały go grupy kolegów i
znajomych, wypytujących go o samopoczucie i o to, co właściwie się wydarzyło.
Stanął przed gabinetem Mistrza Eliksirów i kiedy chciał zapukać, drzwi same się
przed nim otworzyły. Nieco zdumiony wszedł do środka. Przeszedł przez
opustoszały, cichy gabinet i zapukał do kolejnych drzwi. Kiedy stanęły przed nim
otworem, Harry ujrzał Snape'a czytającego książkę w fotelu przed kominkiem.
Światło ognia tańczyło na jego czarnych szatach i odbijało się srebrnymi refleksami w
opadających na twarz, hebanowych włosach.
- Zdejmij pelerynę i zamknij za sobą drzwi - powiedział mężczyzna, nie podnosząc
głowy znad książki. Harry wykonał polecenie i dopiero teraz zauważył leżący na
kolanach Snape'a pergamin, w którym nauczyciel co chwilę coś zapisywał. - Siadaj -
rzucił w jego stronę. - Niedługo skończę.
Gryfon posłusznie opadł na fotel po drugiej stronie niskiego stolika. Twarz Snape'a
była ściągnięta w zamyśleniu. Harry domyślił się, że to, co robi, jest pewnie niezwykle
ważne i zrobiło mu się trochę wstyd, że mu przeszkadza. Ale skoro już tutaj dotarł, a
wiele go to kosztowało, nie miał zamiaru tak szybko wychodzić.
Westchnął cicho, oparł się wygodniej i zapatrzył w trzaskające cicho płomienie.
Ciepły blask bijący od ognia rozgrzewał jego skórę i rozchodził się po ciele. Powieki
zaczęły mu nieznośnie ciążyć i chociaż się starał, nie potrafił utrzymać ich otwartych.
Miał wrażenie, że leży w ciepłej, puchowej pościeli, a ogień nuci mu kołysanki. Kolory
i światła rozmazały się i mieszały ze sobą, zabierając go w cudownie ciepłą,
spokojną krainę snu.
*
Wszędzie wokół panował gęsty mrok, ale w tej ciemności zaczęło się coś dziać.
Wdarło się do niej dziwne, przyjemne uczucie, przynosząc ze sobą... chłód i...
podniecenie.
Jęknął przeciągle.
Czuł delikatny, szalenie przyjemny dotyk, który sprawiał, że przez jego ciało
zaczęły na przemian przepływać fale gorąca i zimna.
- Dobrzeeee... - wyszeptał, kiedy udało mu się umiejscowić ten dotyk.
Poczuł, że jest twardy.
Ciemność rozproszyła się pod naporem promieniującego z jego podbrzusza,
cudownego uczucia, które sprawiło, że cały się naprężył.
Sen odpłynął już zupełnie i Harry powoli otworzył zaspane oczy, pragnąc