- Walka była nieunikniona - powiedział niskim, pozbawionym emocji głosem. -
Dumbledore ogłosił alarm. Zwołał Zakon Feniksa i dużą część Ministerstwa. I
wszystkich, którzy chcieli wziąć udział w bitwie. Łącznie z uczniami Hogwartu.
Harry poczuł, jak jego ciało pokrywa się gęsią skórką.
Łącznie z uczniami? Czy to oznaczało, że.. że Hermiona, i Ron, i Luna, i Ginny, i
Neville... i wszyscy inni zaryzykowali swoje życie, żeby...?
Zareagował błyskawicznie.
- Musimy się do nich aportować. Musimy im pomóc! - niemal krzyknął, zrywając się z
ziemi, chociaż jego nogi wciąż się pod nim uginały, a kolana drżały. Severus również
wstał, ale jego postawa emanowała chłodem i spokojem.
- Już za późno. Walka zakończyła się z chwilą, w której Czarny Pan został pokonany.
Wszyscy Śmierciożercy, którzy przeżyli, z pewnością poczuli, że Mroczny Znak
znika. I uciekli.
- Ale musimy to sprawdzić! Możesz się mylić. Muszę do nich iść! Muszę wiedzieć! Co
z moimi przyjaciółmi? Widziałeś ich? - Harry przypadł do Severusa, zaciskając pięści
na jego szacie. Nie podobało mu się spojrzenie mężczyzny. Patrzył na niego z góry z
tak doskonale opanowanym wyrazem twarzy, jakby znowu zmienił się w
pozbawionego emocji Śmierciożercę. Jakby to już nie była jego twarz, tylko maska,
którą przybierał zawsze, kiedy...
- Powiedziałem ci, że już za późno - powtórzył cichym, lecz niezwykle
zdecydowanym głosem. - Wojna pochłonęła wiele ofiar. Poległo wielu aurorów,
czarodziejów i uczniów. W tym również Dumbledore.
CO?
Harry poczuł się tak, jakby coś nagle podcięło mu nogi.
Dumbledore? Ale... ale... jak to możliwe? Przecież dyrektor był najbardziej...
najpotężniejszym... nie mógł... to niemożliwe.
- Jak? - zapytał zdrętwiałymi wargami, czując pełzające we wnętrzu zimno.
- Nawet on nie był na tyle potężny, aby obronić się przed kilkudziesięcioma
Zaklęciami Uśmiercającymi rzuconymi jednocześnie.
Harry spojrzał w górę, na przykryte cieniem oczy Snape'a.
- Byłeś przy tym? - zapytał, nie potrafiąc powstrzymać nieprzyjemnego uczucia
skręcania się wnętrzności.
- Tak. - Odpowiedź przypominała przecinające powietrze ostrze.
Harry opuścił głowę, opierając czoło o szorstką szatę na piersi Severusa.
Nie chciał wiedzieć nic więcej. Wołał nie wiedzieć. Wolał nie pytać. Ponieważ bał się,
że może usłyszeć coś, co...
- Zabierz mnie tam. Proszę - wyszeptał cicho, starając się zapanować nad łamiącym
się głosem i coraz większym strachem, wijącym mu się w piersi niczym zimny,
oślizgły wąż. - Chcę ich zobaczyć. Muszę wiedzieć, czy żyją.
- Musisz zrozumieć - usłyszał nad sobą zduszony, odległy głos Severusa - że byłem
zmuszony podjąć pewne kroki, aby cię odnaleźć... - Harry poczuł, jak strach
prześlizguje mu się do żołądka, wbijając w niego swe ostre szpony. - Dla mnie nie
ma drogi powrotnej.
Poczuł bolesne szarpnięcie. Jakby szpony wyrwały z niego część życia.
Zacisnął powieki i jeszcze mocniej wtulił się w pachnącą ziołami i krwią szatę. Jedyne
miejsce, które utrzymywało go przy zdrowych zmysłach.
- Wiesz, co to oznacza? - usłyszał zadane zduszonym szeptem pytanie.
Wiedział.
Miał wrażenie, jakby świat wokół rozpadał się niczym potrzaskane lustro, w którym
przeglądał się przez całe życie. I pozostała jedynie pusta rama. Którą od nowa
będzie musiał zapełnić. Całkowicie nowymi planami.
Hogwart. Quidditch. Kariera aurora. Przyjaciele. Czarodziejski Świat.
Wszystkie leżały wokół niego, odbijając się w rozbitych odłamkach. Pozostał tylko
wysoki, odziany w czerń mężczyzna, stojący naprzeciw niego, po drugiej stronie
ramy.
Mężczyzna wypełniający Harry'emu cały świat. Świat, który w ogóle by nie istniał,
gdyby nie on... Świat, którym Severus się dla niego stał.
- Pójdę za tobą wszędzie - wyszeptał w czarną szatę i nagle poczuł, jak klatka
piersiowa mężczyzny opada, jakby wypuszczono z niej wstrzymywane dotąd
powietrze. - Ale pozwól mi ich tylko zobaczyć. Hermionę i Rona. Muszę się
przekonać, czy nic im nie jest. I... pożegnać się.
Miał wrażenie, jakby ciało Severusa napięło się. I zanim Harry zdążył zastanowić się,
co to oznacza, usłyszał wypowiadane ciężkim głosem słowa:
- Granger nie przeżyła.
Te trzy słowa przypominały trzy, zbudowane z ognia i lodu sztylety, które wbiły mu
się w ciało z taką siłą i gwałtownością, iż niemal osunął się na ziemię, czując jak
przebijają mu płuca, żołądek i serce.
Nagle znalazł się nad otwartą, bezdenną otchłanią, spychany w nią przez
niewyobrażalny ból, który poraził jego zmysły niczym prąd.
Nie widząc przed oczami nic, poza rozmazaną twarzą, otoczoną bujnymi, brązowymi
lokami, poderwał głowę i spojrzał w górę, a z jego ust wydobył się przypominający
jęk, szept:
- Nie... Kłamiesz.
Jego gardło ścisnęło się tak bardzo, iż miał wrażenie, jakby dusiła go uwiązana na
szyi pętla. Szczypało i pulsowało, próbując wyrzucić z siebie ból w postaci
wzbierającego, kipiącego szlochu.
Odległa część jego umysłu zarejestrowała silny uścisk na swoich ramionach i
przedzierający się przez chaos głos:
- Mogę cię jedynie zapewnić, że nie cierpiała. Zginęła szybko.
Harry oderwał się od mężczyzny, kręcąc głową. W spowijającej świat, gęstej mgle