nawzajem swojej śmierci... - ciągnął okrutnie Voldemort, wpatrując się w nich z
wyrazem twarzy drapieżnika, który zapędził swe ofiary w miejsce, z którego nie było
innego wyjścia, jak tylko wpaść wprost w jego naszpikowaną kłami paszczę. - Dajcie
mi eliksir.
Harry spojrzał na Severusa szeroko otwartymi oczami. Mężczyzna uniósł głowę. Po
jego twarzy płynął pot. Włosy przylepiły się do czoła, a wpółotwarte usta z trudem
łapały powietrze, ale to, co Harry ujrzał w jego oczach... to było niczym miażdżący
cios prosto w trzewia. Jego żołądek skręcił się, kiedy Harry zrozumiał, że Severus
wie... i że zrobi wszystko, aby nie pozwolić mu dokonać tego, po co tu przyszedł.
Ale... ale... jakie miał inne wyjście?
Widział ogień w jego oczach. Płonącą wciąż, jasną iskrę, rozświetlającą czarne
tęczówki, ale miała zbyt mało tlenu, aby ponownie się rozpalić. Severus stracił zbyt
wiele mocy, rozszczepiając ją na kilka równych części, aby dać im czas i szansę na
ucieczkę. Teraz Harry musiał zrobić to samo. Kupić mu czas. Chociaż odrobinę. A
potem, jeżeli już naprawdę nie będzie innego wyjścia... jeżeli naprawdę nie będzie...
- Każ Dementorom się odsunąć - powiedział głośno Harry, prostując się na
uginających się nogach. - Wiem, gdzie jest eliksir. Severus go nie ma.
- Potter! - usłyszał za sobą ostrzegawczy syk i poczuł zaciskającą się na nadgarstku
dłoń, ale to go nie powstrzymało.
- Wiem też, jak on działa. Wiem, że muszę go wypić z własnej woli, aby rytuał się
powiódł - kontynuował, starając się zignorować coraz bardziej natarczywy uścisk na
przegubie i dobiegający zza pleców zachrypnięty, cichy szept:
- Nawet się nie waż...
Nie mógł spojrzeć teraz na Severusa. Teraz byli tylko oni. On i Voldemort.
Patrzył wprost w zmrużone podejrzliwie, czerwone oczy, gorączkowo zastanawiając
się, co teraz zrobić. Czuł nad sobą świszczące oddechy i miał wrażenie, jakby nawet
z tej odległości Dementorzy byli w stanie wyssać z niego całą odwagę, pozostawiając
jedynie skulone, kwilące coś, błagające o to, aby strach odszedł i aby wszystko się
już skończyło.
Tak, zrobi wszystko, aby to się już skończyło...
- Każ im się odsunąć - powiedział wyraźnie, wpatrując się twardo w Voldemorta.
Czarny Pan zaledwie tylko spojrzał na Dementorów i Harry usłyszał wysokie,
skrzeczące głosy niezadowolenia, kiedy czarne sylwetki zaczęły wycofywać się na
swoje początkowe pozycje, tworząc zwarty krąg nad ich głowami.
W jaki sposób ich kontrolował? Tylko dzięki swojej mocy? Przecież z pewnością nie
był w stanie wyczarować żadnego Patronusa. Nie ktoś taki jak Voldemort. Z
pewnością nie.
Kiedy Dementorzy się odsunęli, wyciągający swe szpony, lodowaty strach wypuścił
na chwilę ze swego śmiertelnego uścisku gardło i płuca Harry'ego, pozwalając mu
nabrać powietrza.
- Moja cierpliwość zaczyna się kończyć - wysyczał Czarny Pan.
Harry zacisnął pięści, spoglądając na wyłaniającą się zza nóg Voldemorta, pełznącą
leniwie Nagini.
- Ja... - zaczął, przełykając ślinę i próbując zapanować nad tłukącym się w piersi
sercem. - Zrobię to. Wypiję go i będziesz mógł odebrać moją moc, ale...
Silne pociągnięcie za rękę sprawiło, że niemal opadł na kolana. Severus
szarpnięciem przyciągnął go do siebie i Harry zobaczył, że mężczyzna chowa w swe
szaty małą fiolkę, którą musiał przed chwilą zażyć.
- To nie czas na twój pieprzony, gryfoński heroizm - wysyczał mu prosto w twarz. -
Nie po to przebyłem całą tę drogę, żebyś mi teraz wszystko zniszczył, ty narwany
idioto!
- Nie prosiłem cię o to - wypalił Harry, próbując wyrwać rękę. - Puść mnie! Gdybyś
nie przyszedł, już dawno byłoby po wszystkim. Już niczego bym nie czuł i nie
musiałbym patrzeć na to, jak on cię... - urwał, ponieważ nagle zabrakło mu tchu,
kiedy uderzyło go wspomnienie wykrzywionej cierpieniem twarzy Severusa. -
Myślisz, że po co to zrobiłem? Chciałem cię uratować!
- Uratować? - wycedził Severus, piorunując go takim spojrzeniem, jakby Harry
właśnie go obraził. - Myślisz, że uratowałbyś mnie w taki sposób? Poświęcając się? -
Harry poczuł, jak dłoń Snape'a łapie go za zakrwawioną koszulę i przyciąga bliżej, a
czarne oczy wdzierają mu się niemal do duszy. - W ten sposób mógłbyś mnie jedynie
zabić, przeklęty dzieciaku!
Harry miał wrażenie, jakby wszystko w nim zamarło, zawisając nad głęboką
przepaścią, a żołądek i serce zamieniły się miejscami, kiedy pojął sens słów
Severusa. I nawet jeśli wszystko w nim się szarpało, wyrywając się ku niemu i
pragnąc zostać pochłoniętym przez te oczy i dłonie i usta... to jedyne, co mógł zrobić,
to uwolnić się z jego uścisku i zrobić kilka kroków wstecz, z nadludzkim wysiłkiem
odrywając od niego drżące od szalejących w nim emocji spojrzenie i odwracając się z
powrotem do Voldemorta, który przyglądał im się z głębokim obrzydzeniem wyrytym
na swej bladej, gadziej twarzy.
- Cóż za wzruszające przedstawienie... Ciekawe, czy stałoby się jeszcze bardziej
interesujące, gdybym jednym z was nakarmił Nagini? - zaszydził Voldemort, choć w
jego głosie rozbłysła sugestia lodowatego gniewu. - Albo dostanę eliksir, albo sam go