Zerwał się z ziemi, próbując biec, ale kolana ugięły się pod nim i ponownie upadł.
Nie mógł oddychać.
Severus! Severus!!!
Poderwał się do biegu, by mu pomóc, by zrobić cokolwiek, cokolwiek...
...ale w tej samej chwili powietrze wypełniło się przeszywającym, przypominającym
pisk skrzekiem i Harry z przerażeniem patrzył, jak oba ciała zamierają i przestają się
szamotać. Ale zanim zrozumiał, co się dzieje, usłyszał rozrywający głowę, wściekły
ryk Voldemorta i dopiero kiedy dobiegł bliżej, ujrzał leżącą na ziemi, pokrytą krwią
głowę Nagini, z której czaszki wystawał... nóż. Ten sam nóż, który Harry wbił w pierś
Voldemorta!
Severus... musiał go znaleźć... i wbił go w jej łeb. Merlinie, gdyby Harry nie poprosił
Zgredka o nóż... gdyby Voldemort nie rzucił go niedbale na ziemię...
Harry patrzył wstrząśnięty, jak Severus z trudem wyplątuje się z martwego cielska,
dysząc ciężko i drżąc.
Boże, tak straszliwie chciałby do niego podbiec i go uściskać. Ulga, jaką teraz
odczuwał, niemal go osłabiała, ale jego magiczne zmysły wrzeszczały ostrzegawczo,
zmuszając go do odwrócenia się i niemal cofnięcia, kiedy Voldemort, z twarzą
wykrzywioną furią tak ogromną, iż przypominała teraz potworną karykaturę samej
siebie, uniósł różdżkę, kierując ją w stronę osłabianego Severusa i Harry wiedział, że
tym razem żadne słowa nie przekonają go, by ją opuścił. I że śmierć nie jest
najgorszym, co Czarny Pan może teraz zrobić swojemu byłemu słudze za to, że zabił
jego najwierniejszą towarzyszkę.
Było tylko jedno, jedyne wyjście.
Błyskawicznie przyklęknął, wydobywając trzęsącymi się palcami z ukrytej w nogawce
kieszeni zieloną fiolkę i wyciągając ją w stronę oszalałego z gniewu Voldemorta.
- Mam eliksir! - wykrzyknął rozpaczliwie, z trudem wydobywając głos ze ściśniętego
gardła. - Miałem go przez cały czas! Severus kłamał! Ukończył go! Zrobię wszystko,
co każesz, ale go nie zabijaj. Będziesz miał moją moc. Nikt nie będzie w stanie cię
pokonać. Wypiję go. Zrobię to z własnej woli. Ale musisz dotrzymać słowa.
Czerwone oczy przeszyły go na wskroś i blizna na jego czole pękła z bólu, ale zanim
zrozumiał, co to oznacza, ujrzał jak oczy Voldemorta mrużą się, przypominając dwie
wąskie szpary, zza których spogląda piekło i jego dłoń wykonała skomplikowany
gest, ciskając w Severusa niewerbalnym zaklęciem.
- NIEEE!!! - Harry rzucił się do przodu, próbując przeciąć drogę zaklęcia, ale nie
zdążył.
Upadł na zamarzniętą ziemię, czując jak przerażenie rozrywa mu płuca i pozbawia
zmysłów.
Zapadła cisza.
Podniósł się na drżących rękach, nie będąc w stanie się odwrócić i spojrzeć za
siebie.
Nie chciał tego widzieć... nie mógł...
- Masz trzydzieści sekund - dobiegł go przytłumiony, rozkazujący syk. - Daję ci
trzydzieści sekund na wypicie tego eliksiru.
Harry poderwał gwałtownie głowę, spoglądając na Voldemorta zamglonym wzrokiem.
Co?
Odwrócił się.
Uwierający go w piersi kamień roztrzaskał się i jego serce ponownie zaczęło bić.
Severus żył. Żył!
Voldemort zamknął go w magicznym polu siłowym, które mężczyzna próbował rozbić
różdżką, ale z pewnością nie swoją, ponieważ Voldemort wciąż ściskał w ręku
różdżki ich obu. Pole wchłaniało jednak każde zaklęcie, którego użył Severus.
Zaprzestał więc prób uwolnienia się i zaczął krzyczeć coś do Harry'ego, miotając się
po kuli tak, jakby pragnął rozerwać ją choćby i siłą swych mięśni.
Ale Harry wiedział, że to na nic. Było już za późno.
Przysiadł na piętach i rozmytym wzrokiem spojrzał na trzymaną w dłoni fiolkę.
To był jedyny sposób, żeby go uratować. Może w innym życiu mogliby być razem.
Gdyby Harry nie miał blizny na czole, a Severus Mrocznego Znaku. Gdyby Voldemort
nigdy się nie urodził...
Ale żaden z nich nie mógł zmienić swojego losu. Mogli jedynie wspólnie próbować o
nim zapomnieć. Udawać, że mają jeszcze dużo czasu. Że mają przed sobą
przyszłość. Że kiedy to wszystko się skończy... obaj wciąż jeszcze będą żyli... i dalej
będą uczyć się od siebie nawzajem.
Że mają szansę...
Harry jeszcze raz spojrzał na zamkniętego w kuli Severusa, który wciąż coś do niego
krzyczał, ale bariera pochłaniała wszelkie dźwięki i Harry go nie słyszał. Jego wzrok
był już tak zamglony, iż niewiele widział. Przeniósł go na fiolkę, odkorkowując ją
drżącymi palcami i podnosząc do ust. Przełknięcie śliny było tak bolesne, jakby w
jego gardle utknęły żyletki, bezlitośnie tnąc je aż do krwi.
Po raz ostatni zerknął na stojącego nieopodal Voldemorta, którego twarz wyrażała w
tej chwili niecierpliwe wyczekiwanie, balansujące na pograniczu triumfu.
Nie mieli szansy. Nigdy jej nie mieli.
Harry nabrał w obolałe płuca nieco stęchłego powietrza, próbując powstrzymać
drżące w kącikach oczu łzy.
Przyłożył fiolkę do spierzchniętych warg.
I w tym samym momencie dostrzegł, że w trupiobladej twarzy Voldemorta... coś się
zmieniło. Czerwone oczy rozszerzyły się, jakby ciało Voldemorta przeszył
przypominający porażenie prądem, niezwykle silny skurcz. Czarny Pan zachwiał się,
pochylając się do przodu, jakby nagle stracił siły i przycisnął dłoń do piersi, dokładnie w tym samym miejscu, w które Harry ugodził go nożem.