Oczy Harry'ego rozszerzyły się w osłupiającym zrozumieniu.
Trucizna!
Uaktywniła się!
Merlinie, jak mógł zapomnieć o tym, że Severus opóźnił jej działanie?!
- Zatrułeś go - wysyczał wściekle Voldemort, chociaż jego głos był cichszy i znacznie
słabszy niż wcześniej. - Jesteś głupszy niż sądziłem, jeśli pomyślałeś, że da ci to
jakąkolwiek przewagę. Jestem najpotężniejszym czarodziejem świata. Żadna
trucizna mnie nie zabije. Zwalczę ją bez najmniejszych przeszkód.
Ale po wypowiedzeniu ostatniego słowa, jego nogi ugięły się i musiał oprzeć się
dłońmi o kolana, aby uniknąć osunięcia się na ziemię.
Harry był tak oszołomiony tym, co się działo, że jego pierwszą reakcją było
spojrzenie na Severusa. Snape opanował się znacznie szybciej, wskazując
Harry'emu na różdżkę, którą trzymał w swojej dłoni, a potem na Voldemorta.
Harry pojął aluzję. To była jego jedyna szansa. Miał tylko chwilę, by dokonać...
czegokolwiek. Kilka sekund życia nagle wydłużyło się do kilku minut i teraz wydawało
mu się, że ma tak niewiarygodnie dużo czasu... że może zrobić wszystko!
Błyskawicznie zakorkował fiolkę i cisnął ją na ziemię, podrywając się do biegu i nie
spuszczając wzroku z różdżek znajdujących się w rękach Voldemorta. Ale nawet
osłabiony, Voldemort pozostawał Voldemortem i Harry nagle ujrzał rozbłysk klątwy.
Uniknął jej jednak, rzucając się zwinnie w prawo, tak jak unikał tłuczków podczas
meczów Quidditcha. Klątwy Voldemorta były znacznie słabsze, ale wciąż wystarczyło
zaledwie draśnięcie, aby unieruchomić Harry'ego.
Harry czuł gwałtowne bicie własnego serca, kiedy rzucał się w prawo i w lewo,
niesiony nieugiętą determinacją, wypełniony nieprawdopodobnie wielką siłą oraz
płynącą w jego żyłach adrenaliną, tą samą, którą odczuwał za każdym razem, kiedy
gonił za Złotym Zniczem. Ale tym razem stawką nie było jedynie wygranie meczu.
Tym razem stawką było życie jego i Severusa.
Zgiął się w pół, przebiegając pod błękitnym promieniem klątwy, który świsnął
milimetry nad nim i z całym impetem rzucił się na Voldemorta, łapiąc go za
nadgarstek i kierując jego różdżkę w górę, dzięki czemu kolejna klątwa wystrzeliła w
niebo, a drugą ręką chwytając różdżki, które Voldemort ściskał w swojej dłoni.
Ujrzał przed oczami jego wykrzywioną furią twarz i wyszczerzone, żółte kły, kiedy z
gardła czarodzieja wydobył się pełen wściekłości ryk.
Harry szarpnął ręką, wyrywając mu siłą obie różdżki i wciąż przytrzymując w górze
wyciągniętą rękę Voldemorta, który przysunął twarz tak blisko, iż Harry poczuł
wdzierający mu się do nozdrzy odór siarki i stęchlizny, a jego czoło ponownie
przecięła piekąca błyskawica bólu.
- Nie pokonasz mnie - wycharczał Czarny Pan, kiedy Harry próbował pozbyć się
białych plam potwornego bólu, które wykwitały mu przed oczami. - Nie możesz mnie
zabić żadną klątwą. Moja moc jest tak ogromna, że jestem w stanie przeżyć nawet
bez ciała. Możesz próbować do woli, ale to i tak na nic. To ja zwyciężę.
Harry poczuł lodowatą dłoń zaciskającą mu się na gardle niczym imadło.
Rozsadzający głowę ból stał się już tak silny, iż był niemal pewien, że za chwilę jego
czaszka eksploduje. Nie był w stanie nabrać powietrza, ale zdołał wbić spojrzenie w
płonące czerwienią oczy Voldemorta. Miał wrażenie, jakby spoglądał przez nie na
potężną, niemożliwą do ugaszenia pożogę, jakby były oknami, przez które Harry był
w stanie dostrzec tę ogromną moc, płonącą w Voldemorcie, a którą teraz przecinały
ciemnozielone języki bólu, wywołanego przez tętniącą w jego krwi truciznę. I Harry
wiedział, że jeszcze chwila i Voldemort ją zwalczy. I pomimo, iż ściskał w dłoni dwie
różdżki, swoją i Severusa, miał okropne, skręcające wnętrzności przeczucie, że nie
może zrobić nic, by go pokonać. Że żadne, nawet najsilniejsze zaklęcie, nie jest w
stanie go zniszczyć. Tak naprawdę. Tak na zawsze. Bo za kilka lat on znowu może
powstać z popiołów. I powrócić.
Miał rację. To jego moc była źródłem jego potęgi. Jego nieśmiertelności. A teraz była
osłabiona, zaatakowana od wewnątrz. Nie z zewnątrz.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się, kiedy nagle do jego umysłu wdarła się wyrazista,
wstrząsająca myśl.
Od wewnątrz! Oczywiście!
Uniósł obie różdżki, celując prosto w czaszkę Voldemorta i czując coraz większy
chłód, wbijający mu się w ciało niczym lodowe igły. Zerknął w górę i ujrzał tuż nad
sobą wyciągnięte szpony Dementorów. Byli znacznie bliżej, jakby utrzymująca ich na
dystans moc Voldemorta osłabła na tyle, iż wystarczył niewielki spadek koncentracji,
aby te wygłodniałe bestie rzuciły się na żer.
Ponownie wbił spojrzenie w płonące oczy naprzeciw.
Już wiedział, co zrobić.
Jego życie i tak zakończyło się, zanim jeszcze tu przybył. Dopilnował tego. Zamknął
wszystkie karty. Pożegnał się z przyjaciółmi. Nie czekało go nic, poza śmiercią... i to, że pomimo wszystkiego, wciąż próbował ją odsuwać, było najgłupszą rzeczą, jaką
zrobił. Naraził Severusa... naraził wszystkich...
Ale teraz to zakończy. Nie zamierzał już uciekać. Już nie.
Nawet, jeśli ceną miała być jego własna dusza... to Voldemort także ją zapłaci.