Читаем Desiderium Intimum полностью

w prawo i słysząc stłumiony warkot dobiegający od potężnej sylwetki wilkołaka. Jego

ciało wyglądało tak, jakby zatrzymało się w połowie transformacji pomiędzy

człowiekiem a bestią. Miał siłę drapieżnika i umysł Śmierciożercy. Na szczęście

żadna z tych cech nie była do końca rozwinięta. Gdy zmieszasz ze sobą dwa eliksiry,

naczynie nie stanie się nagle dwa razy pojemniejsze.

- To, że nie możemy cię zabić, nie oznacza, że nie możemy zadać ci wielu różnych

rodzajów bólu. - Jego głos już niemal całkowicie przypominał warkot.

- Zaraz sam poznasz jeden z nich, jeśli natychmiast nie usuniesz się z drogi - odparł

lodowato Severus, jeszcze mocniej ściskając różdżkę i celując nią prosto pomiędzy

jego zniekształcone połowiczną transformacją oczy.

Nie miał ochoty z nim walczyć. Musiał zachować wszystkie siły na Bellatriks. I na to,

co nadejdzie później...

Wyglądało na to, że bestia w końcu zrozumiała, na czyim terytorium się znalazła, i

powoli zaczęła się wycofywać.

Severus, nie spuszczając różdżki z twarzy Greybacka, ruszył na wprost w kierunku, z

którego ostatnio dobiegał śmiech Bellatriks. Lecz kiedy go mijał, usłyszał cichy

warkot, jakby wilkołak za wszelką cenę chciał mieć ostatnie zdanie:

- Kiedy Czarny Pan już zabije Pottera, radzę ci uciekać jak najdalej stąd, ponieważ

wielu będzie chciało cię dopaść.

Severus zatrzymał się, wbijając w niego spojrzenie o stalowej pewności siebie.

- W takim razie cię rozczaruję. - Przybliżył się, aby mężczyzna doskonale usłyszał

jego słowa. - Czarny Pan nie zabije Pottera.

Ujrzał, jak połączone ze sobą brwi wilkołaka marszczą się, próbując rozgryźć te

słowa, ale jego umysł był zbyt mocno zatruty popędem drapieżcy, by poradzić sobie

z tak trudnym zadaniem.

Severus opuścił nieco różdżkę i odwrócił się do niego bokiem, ruszając dalej, ale

kiedy znów usłyszał jego przypominający warczenie głos, zatrzymał się w pół kroku.

- Jak śmiesz w to wątpić, zdrajco? Oczywiście, że go zabije. Moim zdaniem właśnie

w tej chwili obdziera go ze skóry. Bardzo powoli, aby chłopak cierpiał straszliwe

katusze za wszystkie plany, które zniweczył. - Severus zaczął się odwracać w stronę

wilkołaka. A jego oczy... jego oczy... - A później odda nam resztki jego

zmaltretowanego ciała. Jestem pewien, że będą smakować wybornie... Cóż to

będzie za ucz...

To, co się później stało, utonęło w zalewającej wszystko, czerwonej posoce

szaleństwa.

Wilkołaki były silne i szybkie. Ale te cechy nie dawały przewagi w obliczu pojedynku z

kimś, kogo prowadzi ślepa, płomienna furia, wykuta w kuźni szału i dająca niemal

nadludzką siłę.

Powietrze wypełniło się rykiem, kurzem i krwią. Severus nie widział niczego poza

czernią, konsumującą jego duszę, nie pragnął niczego poza zmiażdżeniem kości,

zgnieceniem czaszki, zadaniem niewyobrażalnego bólu. Gdzieś na granicy

ciemności słyszał przerażające skamlenie, ale jego umysł przypominał w tej chwili

jedynie czysty, rozgrzany do czerwoności, żelazny pręt, bezlitosny i ostry niczym grot

strzały. Mający tylko jeden cel.

Zabić.

Zabić.

Widział swe własne dłonie, ściskające głowę wilkołaka i uderzające nią o głaz. Raz.

Drugi. Trzeci.

Bez końca.

- Zdychaj... - ochrypły, mściwy charkot, który wydobył się z jego własnych ust, wdarł

się w ciemność, wyławiając go z powodzi krwi w tej samej chwili, w której

zmiażdżona czaszka ustąpiła, pokrywając jego ręce brunatną posoką, aż po łokcie.

Kłujące, gorzkie powietrze wdarło mu się do płuc, przywracając opanowanie i

rozwiewając ciemność.

Odsunął się i spojrzał na swe dzieło. Bezwładne ciało opierało się o jeden z głazów.

Z rozbitej, zmiażdżonej głowy wylewała się krew, przypominając spływający po

kamieniach, niewielki potok.

Ciemność powoli odpływała, przeganiana przez zieleń wpatrzonych w niego oczu.

Widział je. Tak wyraźnie. Tuż przed sobą.

- Nie dotknie cię - wycharczał ochrypłym głosem, wyciągając rękę, ale jego dłoń

odnalazła jedynie powietrze.

Zacisnął powieki, walcząc z zawrotami głowy i powracającym gwałtownie czuciem.

Wszystko w nim płonęło. Miał wrażenie, jakby na niewielką chwilę krew w jego żyłach

zmieniła się w płynny ołów, dewastując je pompowaną przez nie adrenaliną. Mięśnie

pulsowały, a zwężone płuca dopiero teraz nadrabiały zaległości z kilkudziesięciu

ostatnich sekund, podczas których wypełniała je jedynie ognista żądza mordu.

Jego ciało pokrywały zadrapania i siniaki. Czuł, jak powoli wypływają na

powierzchnię skóry.

Drżącą dłonią sięgnął do ukrytej w szacie kieszeni i pospiesznie wypił kilka łyków

bladofioletowego eliksiru.

Pomogło.

Kiedy otworzył oczy, ponownie wypełniała je jedynie bezlitosna, zdeterminowana

czerń.

Rozejrzał się w poszukiwaniu swojej różdżki. Znalazł ją w błocie, kilka metrów dalej.

Podniósł ją i wytarł w pelerynę, a następnie rozejrzał się czujnie wokół i nie mogąc

pozwolić sobie już na ani jedną chwilę zwłoki, wsunął się w dym, przyczajony niczym

szykujący się do ataku drapieżca.

Bellatriks gdzieś tam była. Oddaliła się, ale wciąż słyszał jej niesiony wiatrem śmiech.

Nie umknie mu.

*

Tonks zatrzymała się gwałtownie.

Ten śmiech... poznawała go.

Bellatriks!

Перейти на страницу:

Похожие книги