omijając grupki walczących i starając się nie wpaść na przebiegających
czarodziejów. Ron biegł pół kroku za nią. Słyszała jego ciężki, świszczący oddech,
ale ten dźwięk dawał jej siłę. Wciąż tu byli. Razem. I najwyraźniej udało im się zgubić
ścigających ich Śmierciożerców. Obejrzała się przez ramię, wbijając badawcze
spojrzenie w unoszący się kłębami dym.
- W lewo! - wycharczał Ron.
Mechanicznie skręciła w lewo, widząc przed sobą rozbłyski zaklęć i słysząc
rozdzierające krzyki. Kiedy oddalili się na tyle, że krzyki zamieniły się jedynie w
niesione wiatrem echo, a rozbłyski przypominały zaledwie oddalone, rozświetlające
niebo błyskawice, zatrzymała się, opierając ręce na kolanach i próbując złapać
oddech.
Jej kolana drżały z wysiłku, a zranione przy upadku ramię boleśnie pulsowało.
- Zgubiliśmy ich, Ron - wyszeptała, spoglądając na pochylonego i krztuszącego się
dymem Rona. Kiedy się wyprostował, niemal go nie poznawała. Cała jego twarz
umazana była błotem, po tym, jak przewrócił się w trawę, w ostatniej chwili unikając
zielonego promienia Zaklęcia Uśmiercającego. Widziała jedynie rozszerzone z
niedowierzania oczy, którymi wpatrywał się w nią, próbując złapać oddech i coś jej
powiedzieć.
- Widziałaś? - wydyszał w końcu, przełykając ślinę i prostując się. - Snape'a!
Widziałaś go, Hermiono? Walczył razem ze Śmierciożercami! Zabił aurora! Zawsze
wiedziałem, że jest po ich stronie! Parszywy zdrajca!
Hermiona spojrzała ponad ramieniem Rona, tak jakby chciała przebić wzrokiem mgłę
i dojrzeć to, czego nie byli w stanie zobaczyć.
- Nie. On to wszystko robi dla Harry'ego - powiedziała cicho, wypowiadając na głos
kłębiące się w jej głowie myśli.
Jej spojrzenie padło na osłupiałą twarz Rona.
- Jak to dla Harry'ego? Dlaczego miałby robić coś takiego? O czym ty mówisz?
- Na razie musisz wiedzieć tylko tyle, że Snape jest po naszej stronie, bez względu
na to, jak to wygląda. Wyjaśnię ci to, kiedy tylko... PADNIJ!
Wystarczyła jej tylko sugestia zbliżającego się, zakapturzonego cienia i słaby
rozbłysk. Złapała Rona za rękę, ciągnąc go ku ziemi. Klątwa śmignęła nad ich
głowami.
- W nogi! - wrzasnął Ron, podnosząc się pierwszy i ciągnąc ją za sobą. - Drętwota! -
wykrzyknął, na oślep celując różdżką za siebie.
Znowu uciekali. Jak długo dadzą tak radę? Nie miała już sił, a jakiegokolwiek
zaklęcia by nie użyli, Śmierciożercy odbijali je z taką łatwością, jakby nie były niczym innym, jak tylko nieszkodliwymi smugami kolorowych świateł.
Robiło się coraz goręcej. Zbliżali się do granicy płonącego lasu. Kiedy tam dotrą, nie
będzie już żadnej drogi ucieczki.
- Ron - wysapała. - Musimy... musimy skręcić. To pułapka. Prowadzą nas prosto w
ślepą uliczkę.
- Nie mamy gdzie! - krzyknął Ron, wskazując jej jasne rozbłyski na lewo i na prawo
od nich.
Hermiona rozejrzała się. Wydawało się, że są walki trwają wszędzie. A wbiegnięcie
prosto pomiędzy dwie walczące strony równało się samobójstwu.
Nagle Ron zatrzymał się tak gwałtownie, że z rozpędu wpadła na niego i oboje
wylądowali w błotnistej trawie. Desperackim wzrokiem spojrzała przed siebie,
automatycznie unosząc różdżkę i układając w głowie słowa zaklęcia, kiedy w
zmierzającej w ich stronę sylwetce rozpoznała... Lupina.
- Ron! Hermiona! - wykrzyknął, opuszczając różdżkę i podbiegając do nich.
Hermiona przyjęła jego wyciągniętą dłoń, z trudem podnosząc się z ziemi. Zobaczyła
wyłaniających się zza jego pleców aurorów. Jej trzepoczące w piersi i boleśnie
obijające się o żebra serce zamieniło się w wosk, spływając niemal do samych stóp.
- Jesteśmy... ścigani - wydyszał Ron, wskazując za siebie.
Twarz Lupina zmieniła się w jednej sekundzie.
- Ukryjcie się! - wysyczał, popychając ich w stronę, z której przed chwilą przyszedł.
Hermiona złapała dłoń Rona i pociągnęła ich oboje w dół, przypadając do ziemi.
Zobaczyła jak Lupin roztacza wokół siebie i trzech innych aurorów zaklęcie
ochronne. A kiedy tylko dwaj ścigający ich Śmierciożercy wyłonili się z dymu...
dokładnie w tej samej chwili ich ciała uderzyły o ziemię, trafione serią klątw. Znacznie silniejszych niż mogli się spodziewać, ścigając dwójkę nastolatków.
Hermiona pierwsza podniosła się z ziemi, chociaż zapanowanie nad wycieńczeniem
ściągającym jej ciało z powrotem w dół wydawało się niemal ponad jej siły.
- Dobrze, że nic wam nie jest - powiedział Lupin, podchodząc do nich. - Nie potrafię
pojąć powodu, dla którego dyrektor zgodził się na wasze uczestnictwo w bitwie, ale
według mnie popełnił ogromny błąd. Nie powinien narażać waszego życia...
- Co z Harrym? - przerwała mu Hermiona. - Ktoś go widział?
Lupin spojrzał na nią z przygnębieniem, po czym pokręcił głową.
- Przykro mi. Pytałem już chyba wszystkich, na których się natknąłem, ale nikt go nie
widział. Przepadł bez śladu.
- A moja rodzina? - zapytał zapalczywie Ron. - Widziałeś ich?
- Niedaleko stąd minąłem Freda i George'a. Możliwe, że byli tam także twoi rodzice i
siostra, ale nie jestem pewien. Przebiegliśmy obok, ścigając grupkę Śmierciożerców.
Nie miałem czasu się zatrzymać.