się gniewem. - Nigdy nie przyjąłby mojego wyzwania na pojedynek sam na sam.
Zawsze zasłaniał się swoimi durnymi przyjaciółmi, grał odważnego tylko w otoczeniu
swojego fanklubu. Bez nich był jak kaleka, który nie trafiłby w cel, nawet gdyby dać
mu mapę. Bez nich był nikim!
- Mówisz tak, bo mu zazdrościłeś!
Uderzył go z całej siły. Trzasnął go w twarz, wkładając w to uderzenie całą swoją
frustrację i gorycz. Najchętniej starłby go na proch. Usunął ze swego życia. Ukarał za
wszystko, co mu odebrał. Zniszczył tak samo, jak on zniszczył jego...
Ale wtedy Harry odwrócił twarz i Severus ujrzał ból przepełniający zielone oczy i
zaczerwieniony policzek i nagle uświadomił sobie, co zrobił.
I po prostu stał, wpatrując się w swą własną dłoń i w plecy Harry'ego, wiedząc, że
jeżeli chłopak teraz stąd wyjdzie, jeżeli go tu zostawi, w samym środku tego
niszczącego wszystko cyklonu, jeżeli zabierze mu teraz siebie... to tak, jakby zabrał
mu oddech.
- Spójrz na mnie - wyszeptał, nie potrafiąc powstrzymać drżenia własnego głosu. Ale
Harry nie zrobił tego. Chwiejnie ruszył w kierunku drzwi i Severus poczuł się tak,
jakby grunt usuwał mu się spod nóg.
- Słyszysz? - zapytał, ruszając za nim niczym w transie. Widział, jak zatrzymuje się
przy drzwiach i próbuje je otworzyć. Widział jego drżące ramiona i pochyloną głowę. I
widział swoją własną dłoń, wyciągającą się po niego.
- Chcę, żebyś na mnie spojrzał.
Nie rozpoznawał własnego głosu. Nie rozpoznawał własnych reakcji. Nawet dłonie,
które zacisnął na ramionach Harry'ego, odwracając go do siebie, wydawały mu się
obce.
To wszystko jednak przestało mieć znaczenie, kiedy ujrzał jego twarz. Bladą. Mokrą
od łez. Od łez, których on był przyczyną. Pozbawioną blasku, który Severus zdusił
własnymi rękoma. Zgaszoną.
- Zostaw mnie - usłyszał cicho wypowiadane słowa. - Ranisz mnie.
I Severus puścił go. Ale tylko po to, by łagodnie ująć w dłonie jego twarz i unieść ją,
spoglądając wprost w jego wilgotne oczy. W oczy, które jako jedyne potrafiły sprawić,
że zapominał, kim jest i co robił. Które jako jedyne potrafiły wnieść odrobinę światła
do jego życia.
I poczuł, jak w tej samej chwili wypełnia go ból. Tak dotkliwy, iż nie pozwalał mu
oddychać. Ból, który wibrował mu pod skórą przez całe dwa tygodnie, które spędził
bez niego. Ból, który sprawiał, że żadne pomieszczenie nie lśniło, jeżeli nie było w
nim Harry'ego. Ból, który towarzyszyłby mu już do samego końca...
- Severusie...?
Wszystko runęło. Rozsypało się w drobny pył. Całe miesiące pracy, każdy wysiłek,
który musiał podjąć, każda decyzja, którą okupił krwią własną lub innych, wszystko,
co poświęcił dla tego pragnienia, całe jego życie... opadało w otchłań, wydając z
siebie przejmujący wrzask agoni .
Cierpienie było niewyobrażalne. Ale podjął już decyzję.
Nie mógł tego zrobić.
Te dwa tygodnie... tylko mu to uświadomiły... nie potrafi już bez niego żyć. Nie
potrafił. Harry stał się dla niego wszystkim. Stał się dla niego ważniejszy niż wolność, niż jego własne życie... Stał się jego pragnieniem.
Wiedział, że to już koniec. Poniósł porażkę. Całkowitą klęskę. Wpadł we własne
sidła. Jakim był głupcem, skoro pomyślał, że się nie zaangażuje... Stał teraz pośród
innych głupców, którzy szydzili z niego, tak jak on niegdyś szydził z nich. I wiedział,
że ta klęska będzie go kosztować życie... że już jutro... zginie.
Ale mają jeszcze dzisiejszą noc. Da mu całego siebie. Da mu wszystko, czego
pragnie. Ten ostatni raz. Ostatni raz. Bez kontroli. Bez masek. Bez niczego, co
mogłoby służyć za mur.
Tylko oni dwaj. Tylko Harry i jego ciepło, jego usta, w które Severus wpatrywał się jak
zahipnotyzowany, mając wrażenie, że jeszcze niczego w całym swoim życiu nie
pragnął tak bardzo jak tego, by ich skosztować, by nareszcie się w nich zanurzyć, nie
myśląc o niczym, nie myśląc o konsekwencjach...
Pochylił się więc do przodu, obejmując wargami te miękkie usta i wślizgując się
językiem do gorącego wnętrza... zasysając ich żar, penetrując gładkie podniebienie,
wgryzając się w jego wargi z taką zachłannością, jakby tylko one ratowały go przed
upadkiem w otchłań... oplatając jego wilgotny, śliski język własnym i ssąc go w swych
ustach... czując jak jego słodycz spływa mu do gardła, jak przesiąka jego smakiem i
pragnąc jeszcze więcej, jeszcze więcej...
I sięgał po to, wsuwając język jeszcze głębiej, pożerając jego usta bez żadnej
kontroli, zatapiając się w nim wszystkimi zmysłami... pozwalając, by to uczucie
pochłonęło go, tak jak on pochłonął Harry'ego... pozwalając, by go spaliło i by jego
umysł zamienił się w jednostajny, ogłuszający krzyk: "Nigdy nie oddam... nigdy,
nigdy, nigdy!"
Wszystko płonęło. Regały, książki, fotele, dywan. Ogień pożerał wszystko niczym
wygłodniała bestia o nienasyconym apetycie. Bestia, która w końcu, po wielu
miesiącach ciągłego hamowania się, mogła zaspokoić swój głód i nic nie było w
stanie jej przed tym powstrzymać. Płomienie ryczały i trzaskały, pożerając dwie
przyciśnięte do siebie sylwetki, najpierw przy drzwiach, potem w drodze do sypialni,