obserwować go podczas orgazmu.
Nie chce mu dać nawet tego. Widoku twarzy bez przybieranej na co dzień zimnej,
obojętnej maski. A przecież Harry’emu należało się chociaż tyle!
Wyrwał się gwałtownie z przytrzymujących go rąk i patrząc prosto w czarne oczy,
wysyczał, wkładając w słowa całą swoją frustrację:
- Dlaczego aż tak boisz się bliskości?
Zobaczył, jak usta Mistrza Eliksirów wykrzywiają się w grymasie pogardy, a oczy
zwężają niebezpiecznie. Wiedział, że przekroczył granicę.
- Mogę cię
zimno Snape, akcentując wyraźnie każde słowo.
Harry skrzywił się.
- Nie będę
Ujrzał, jak oczy Snape'a zwężają się jeszcze bardziej. Stały się lodowato zimne.
- W takim razie będziesz dla mnie
W Harrym coś pękło. Pomimo tego, że Snape wypowiedział te słowa niezwykle
cicho, każde z nich odbiło się w jego sercu echem głośniejszym od grzmotów. Poczuł
się tak, jakby opadał w bezdenną, nieskończoną przepaść, a wszędzie wokół niego
dudniło tylko to jedno słowo.
Zobaczył, jak oczy Snape'a rozszerzają się i zrozumiał, że ból, który odczuwa, jest
widoczny na jego twarzy. Szybko przywołał twardą maskę obojętności. Usłyszał swój
własny głos, dochodzący jakby z bardzo daleka:
- W takim razie nie będę już więcej panu przeszkadzał, panie profesorze.
Widział, że Snape otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale Harry'ego nic już nie
obchodziło. Chciał się tylko stąd wydostać, gdyż miał wrażenie, że za chwilę się
przewróci.
Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi. Z każdym krokiem czuł, jak rana ziejąca w
miejscu jego serca krwawi coraz bardziej, pozbawiając go sił.
Nie wiedział, jakim cudem udało mu się dotrzeć do drzwi. Wiedział jedynie, że
kiedy się przy nich znalazł, rana była już tak głęboka, że z trudem mógł oddychać.
Zobaczył, jak jego dłoń drży niekontrolowanie, kiedy otwiera drzwi. Znalazł się na
pustym, pogrążonym w mroku korytarzu i apatycznie ruszył przed siebie.
Jednak po minięciu pierwszego zakrętu, nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Harry oparł się o ścianę, zamknął oczy i z głębokim westchnieniem pozwolił, by
nogi w końcu ugięły się pod nim. Powoli osunął się na podłogę po twardych, zimnych
kamieniach.
________________
* "Once in a lifetime" by Sarah Brightman
--- rozdział 10 ---
10. Isn't something missing?
We wtorkowy poranek w Wielkiej Sali panował zwykły gwar rozmów oraz brzęk
talerzy i sztućców. Przyjaciele siedzieli przy stole. No, w każdym razie Hermiona i
Ron siedzieli, ponieważ Harry wydawał się częściej przechylać na boki, albo na
chwilę podnosić z miejsca, udając, że wybiera coś spośród potraw, albo po raz
dziesiąty sięga po sól.
- Harry, coś ci się stało? Boli cię coś? - głos Rona był zatroskany. - Ciągle się
wiercisz i krzywisz.
Harry odchrząknął i przestał się kręcić, chociaż nie potrafił usiedzieć spokojnie
nawet przez chwilę. Tyłek bolał go tak bardzo, jakby wciąż coś w nim było. Miał
wrażenie, że bardzo długi i bardzo twardy kij od miotły.
- Nie - starał się, by jego głos nie brzmiał zbyt nerwowo. - Nie, nic mi nie jest.
Zauważył, że siedząca naprzeciw niego Hermiona oblała się delikatnym
rumieńcem i spuściła wzrok. Harry poszedł w jej ślady i ponownie zmienił pozycję,
starając się usiąść tak, by ból zelżał chociaż odrobinę. Nie wiedział, w jaki sposób
uda mu się przeżyć dzisiejsze zajęcia. Na szczęście pierwsza miała być Obrona, a ta
lekcja rzadko odbywała się w ławkach, szczególnie odkąd nauczycielką tego
przedmiotu została nietuzinkowa Nimphadora Tonks.
Nagle dostrzegł kątem oka ciemną sylwetkę zmierzającą do stołu
nauczycielskiego. Znajomy prąd przeszył jego ciało. Ale tym razem, zamiast go
rozgrzać - zmroził.
- Nie jestem głodny - wymamrotał, odsuwając talerz i wstając od stołu. Ron i
Hermiona spojrzeli na niego z zaskoczeniem. - Spotkamy się na lekcji.
Kiedy Harry szedł między stołami, czuł wbijające mu się w plecy spojrzenie
czarnych oczu. Dopiero na korytarzu zauważył ze zdumieniem, że wstrzymywał
powietrze i teraz z głośnym westchnieniem wypuścił je z płuc.
Powoli ruszył w stronę klasy.
Obiecał sobie, że nie będzie o nim myślał. Nie będzie wspominał wczorajszego
dnia. Nigdy nie będzie do tego wracał! Musi wyrzucić to z pamięci. Całkowicie i na
zawsze!
Jak mógł być takim durniem? Jak mógł pomyśleć, że kiedykolwiek uda mu się
sprawić, że Snape'owi zacznie na nim chociaż trochę zależeć? Nikogo nie można
zmienić na siłę. Zmusić do zmiany sposobu bycia. A już szczególnie nie Snape'a,
człowieka bez żadnych uczuć, czy choćby odrobiny współczucia.
Żałował, że w ogóle to zaczął; że dał się ponieść swojemu głupiemu, gryfońskiemu