zrobił z Harrym, to co zamierzał i prawdopodobnie ciesząc się z tego w duchu. Nie,
Snape wyraźnie stanął w obronie Harry'ego i myśl ta rozgrzewała Gryfona, dając mu
nadzieję. To, że Mistrz Eliksirów w ogóle nie zwrócił na Harry'ego uwagi było tylko
drobnym nieporozumieniem.
Kiedy Harry zamykał oczy, znowu był w schowku, wtulony w czarną, szorstką
szatę, czując w nozdrzach zapach eliksirów, a w ustach słonogorzki smak ciepłego
penisa; słysząc w uszach pomruki przyjemności i patrząc w czarne, płonące oczy,
wdzierające się do jego duszy.
Zadrżał niekontrolowanie.
Po tej wizji jednak zawsze nachodziło go niemiłe uczucie niepokoju, którego za
wszelką cenę nie chciał do siebie dopuścić. Nie chciał pamiętać, jak Snape odwrócił
się i odszedł, zostawiając go tam samego. Nie chciał się zastanawiać dlaczego to
zrobił. Nie chciał przypominać sobie smaku goryczy, która ściskała wtedy jego
gardło.
Gorzki cień smutku wisiał nad jego wspomnieniami i chociaż Harry usilnie starał
się go przepędzić, on wciąż tam był, trujący niczym jad węża.
Nie, to, co się później wydarzyło nie ma dla niego żadnego znaczenia.
Naprawdę nie ma!
Nie będzie o tym myślał, ponieważ czuje się wtedy tak... tak... źle.
A przecież dostał w końcu to, czego chciał. Sam poprosił. Nie może teraz mieć do
nikogo pretensji. Tylko do siebie.
- Harry, dlaczego nie ćwiczysz? - do uszu Gryfona dotarł oburzony głos Hermiony.
Harry zdał sobie sprawę, że siedzi bez ruchu i wpatruje się w płomienie. - Jest już
późno! Wiesz, co powie McGonagal , jeżeli nie opanujesz do jutra tego zaklęcia.
- Nic mnie nie obchodzi, co powie ta stara kwoka! - warknął ze złością Harry.
Nawet jego to zaskoczyło. Zobaczył, jak Hermiona wciąga ze świstem powietrze, a
Ron podrywa głowę. - Przepraszam, Hermiono. Jestem już po prostu bardzo
zmęczony. Chodźmy już spać.
Hermiona, otrząsnąwszy się z zaskoczenia, spojrzała na niego z zatroskaniem i
uśmiechnęła się smutno.
- Idź sam. Dokończymy to za ciebie.
Ron otworzył usta, żeby zaprotestować, ale przeszyty sztyletującym wzrokiem
Gryfonki, zamknął je i zrezygnowany pokiwał głową. Harry, mamrocząc
podziękowania, podniósł się i wolno powlókł się do dormitorium próbując zrozumieć,
dlaczego czuje się jak ostatnia świnia. Wyżywa się na przyjaciołach, którzy starają
mu się pomóc. To nie jego wina, że ostatnio czuje się taki... zły. Ostatni tydzień był
pasmem samych upokorzeń i walki. Jest po prostu zmęczony tym wszystkim. Każdy
ma swoje granice. Nawet Chłopiec Który Przeżył.
"W ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, jakbym był powietrzem, a przecież wczoraj..."
- myślał jeszcze przez jakiś czas przed zaśnięciem, wciskając twarz w poduszkę i
bojąc się zasnąć. Nie chciał poczuć się ponownie, tak jak wtedy, kiedy Snape
niespodziewanie zniknął, zostawiając Harry'ego samego w ciemności, na pastwę
snów, w których czekały na niego wszystkie rzeczy, które przez cały dzień spychał
gdzieś głęboko w sobie.
* * *
Eksplozja oślepiającego światła przeniosła Harry'ego do pogrążonego w
ciemności schowka.
Snape stał nad nim, a na jego twarzy malował się wyraz obrzydzenia. Patrzył na
Harry'ego z gniewem, jednak Gryfon czuł, że gniew ten nie był skierowany na niego.
Harry widział surowe oblicze nauczyciela, który spogląda na niego, ale go nie widzi,
jakby Harry'ego tam nie było, jakby był niewidzialny. Ale wyraz obrzydzenia nie znikał
z jego groźnej twarzy.
Słowa "Dość już!" zadudniły echem wokół niego, jakby odbijając się od odległych ścian jaskini.
Zrobiło się ciemno. Zimno. Ale Harry'ego rozpierała niewytłumaczalna radość.
Śmiał się.
Wysoki, zimny śmiech wydobywał się z jego gardła.
Długie, białe palce, jak u trupa, pogładziły coś owiniętego wokół jego ramion.
Na granicy jego widzenia stała jakaś ciemna postać otoczona mrokiem.
To ona była powodem jego radości.
Tak, tak, tak! Właśnie tak!
Nastąpiła eksplozja światła, a Harry poczuł przeszywający ból w czole.
Zimny szept "Dopilnujesz tego!" wyrwał się z jego gardła.
Zobaczył wykrzywioną grymasem wściekłości twarz Draco Malfoya. Dostrzegł
głęboki mrok w jego błękitnych oczach, które teraz miały barwę pochmurnego,
burzowego nieba.
Białe, piekące światło ponownie zalało oczy Gryfona i następna rzeczą, jaką
zobaczył było sklepienie nad swoim łóżkiem. Blizna bolała go tak, jakby ktoś przed
chwilą wypalił ją rozżarzonym do czerwoności pogrzebaczem. Serce próbowało
przebić się przez klatkę piersiową i wyskoczyć na zewnątrz.
Harry z przerażeniem przypominał sobie radość, która go rozpierała i ten ostry,
kłujący śmiech, który nadal dźwięczał w jego uszach. Rozejrzał się po pokoju. Ron
spał spokojnie w swym łóżku. Harry chciał podbiec do niego i go obudzić. Musiał
porozmawiać z kimś o tym, co przed chwilą mu się śniło.