Ruszył przed siebie. Ulicą Łaciarską, po której wiele razy szli już oficerowie prowadzący to śledztwo. Nie było Marioli, która zawsze potrafiła go wesprzeć. I to w chwili, kiedy najbardziej jej potrzebował. Trudno. Obejrzał się do tyłu, na wóz specjalny. Przez radio wezwał regulaminowe posiłki. Dalej był sam. No i dobrze. Przyzwyczaił się. Prawo Murphy’ego. Wszystko zawodzi, kiedy jest najbardziej potrzebne. Nie czuł niczego konkretnego. Mimo łomotania Sex Pistols w uszach miał wrażenie, że otacza go przedziwna pustka. Szedł sobie wśród nielicznych o tej porze przechodniów. Wydawali się nieprzytomni z niewyspania, koloru zielonego, jeśli można się tak wyrazić. Widział już takich ludzi, kiedy kazano mu odwalić praktykę w jakimś urzędzie, tuż po studiach. Ludzie koloru zielonego w windzie. Nie mógł zrozumieć. Po jaką cholerę przeżywali to wszystko, jeśli nie chcieli. A później herbatka, kawka, już w urzędzie. Śniadanie. Nawet już nie symulacja pracy. Ogłupiająca, szara egzystencja. Z ilu chwil składa się życie człowieka? Ile herbatek wypijemy? Ile kretyńskich kłótni zaliczymy? Wzruszył ramionami. Tylko po co? Miał receptę na życie jak każdy miejski singiel. Dwa lata trwania związku - tak mówiła statystyka. A z drugiej strony było mu żal. Bo zwykle angażował się praktycznie bez reszty. Nie licząc debilnych podrywów na każdym ze służbowych wyjazdów. Miał całą kolekcję „pamiątek wojennych”. Majtki, staniki, raz nawet zdobył minispódniczkę, ponieważ kobieta wyszła w jego spodniach. Na szczęście miał drugą parę. Raz przyznał się Marioli, że przeleciał znaną redaktorkę z telewizji. Spytała tylko, czy coś czuje, kiedy ją widzi na ekranie. „Nic” - odpowiedział zgodnie z prawdą. Był nawalony wódą po same uszy. Właściwie to prawie nie pamiętał, czy przeleciał wtedy przy okazji strażnika na portierni, czy woźnego. I teraz, głupio we własnym mniemaniu, właściwie skończył z piciem. Nawet Mariola, widząc go kompletnie trzeźwego, powiedziała:
- Chyba się teraz zacznę wstydzić, gdy mnie będziesz brał. Po raz pierwszy na trzeźwo.
Nie zauważył, kiedy dotarł na dziedziniec klasztoru. Usiadł na małej ławeczce przy murku flankującym klomb. Gówno go obchodziła ta sprawa. Ziewnął nawet znudzony. Pamiętał, jak Mariola założyła mu w laptopie folder zatytułowany „Wakacje marzeń”. Umieściła tam ich zdjęcia z wyjazdu nad morze. Lubił je oglądać. Ciekawe, komu taki folder założy Mariola w przyszłym roku? Ciekawe, jaka kobieta założy taki jemu?
- Co czułeś, gdy poderwałeś kobietę koledze, spałeś z nią, a potem oni przyjechali do ciebie? - pytała Mariola. - Spali razem na twoim łóżku, a ty w pokoju obok. Co czułeś?
- Nic - zawsze odpowiadał zgodnie z prawdą, jeśli nic go to nie kosztowało. Uśmiechnął się do swoich myśli. A co czuł w tej chwili? Nic.
Z boku dosiadł się Miszczuk.
Staszewski w pierwszej chwili nawet go nie zauważył. Był pogrążony w swoich ponurych rozmyślaniach, przeplatających się perfidnie z afirmacją piękna wokół. Tylko on mógł połączyć w sobie te dwa aspekty rzeczywistości naraz. Ból i piękno, totalne zmęczenie i rozsadzająca energia, jakaś niesamowita wiedza, którą posiadał, obok dziecinnej naiwności. O, właśnie! Złapał się na tym, że jego przemyślenia są coraz bardziej naiwne.
- Czemu pan taki smutny? - spytał Miszczuk.
Spojrzał na faceta w rozpiętej amerykańskiej kurtce. Umiał się opanować, choć wrażenie było piorunujące.
- A pan nie byłby smutny? - odparł. - Prowadzę śledztwo w jakiejś idiotycznej sprawie, która ciągnie się od lat trzydziestych zeszłego wieku, oficerowie giną jeden po drugim, nie mam żadnego podejrzanego i... I nagle przysiada się do mnie facet, który nie żyje od kilkudziesięciu lat. Nie nazwie pan tego powodem mojego stanu?
- Życie niesie ze sobą różne niespodzianki.
Staszewski uśmiechnął się lekko.
- W pańskim przypadku trudno to nawet nazwać życiem.
Miszczuk roześmiał się na cały głos.
- No patrzaj. A tuś mnie pan zagiął.
- Pan...
Nie mógł dokończyć, bo w słuchawce rozległ się głos Hofmana:
- Sławeczku, a mógłbyś zdradzić, z kim gadasz?
- Z panem Miszczukiem.
Ciche cmoknięcie do mikrofonu.
- Ja pytam poważnie.
- Chryste, no z Miszczukiem, bo się przysiadł na ławkę! Mam ci podać jego dowód osobisty do kamery?
Długa chwila ciszy.
- OK, zrozumiałem. Stosuję procedurę „Policjant w akcji - nie może mówić - niebezpieczeństwo”. Nasi wkraczają za dziesięć sekund. Osiem, siedem, zajmiemy też korytarze, pięć, cztery...
- Nie! Nie, nie, nie! Źle mnie zrozumiałeś!
- Akcja stop! - Hofman ryknął tak, że Staszewskiemu o mało nie rozsadziło bębenków. - O co ci, kurwa, chodzi? - to przynajmniej rzucił ciszej.
- Nic się nie dzieje. Nie ma niebezpieczeństwa.
- No to z kim rozmawiasz?
- Mówiłem. Z Miszczukiem.
- Pokaż go.
- Przecież patrzę na niego.
Usłyszał ciche głosy w tle.
- Kamera numer jeden, na skroni - nic.
Rozpoznał głos technika.
- Kamera numer dwa, w walizce - nic. Kamera numertrzy, na dachu - nic.
- Skan podczerwieni?
- Nic.
- Sławek - to znowu Hofman w uchu - wyceluj wniego laserem.
Staszewski podniósł torbę i skierował w odpowiedni punkt.