Siedzieli w „Novokainie” na Rynku. Hofman zaliczył jakąś niesamowitą sałatkę z tuńczyka, Staszewski sączył tonic, ale bez ginu. Tylko z cytryną. Na ścianach wisiały obrazy. A właściwie to tylko pozłacane, ozdobne ramy kryjące obudowy plazmowych telewizorów, na których wyświetlano dzieła sztuki i inne duperele. Dzieła sztuki były fajne, duperele, szczególnie te paraseksualne, raczej nie.
- Kiedy zorientowałeś się, że rozmawiasz sam ze sobą? - spytał Hofman, odsuwając od siebie talerz.
- Cholera wie. Ty nie widziałeś niczego na monitorach, a on wydawał się wiedzieć wszystko. Myślałem, że coś mi powie.
- I powiedział?
- Właściwie do czego pan zdąża? - spytał Staszewski.
Miszczuk pociągnął jeszcze jeden łyk bimbru.
- Chciałbym usłyszeć od pana, do czego pan doszedł. - Zamyślił się na moment. - Chociaż nie muszę. Mogę to panu opowiedzieć.
- Opowiedzieć co?
- Wyniki pańskiego śledztwa.
- Wie pan wszystko? O całym wszechświecie?
- Tak.
- To w takim razie proszę mi powiedzieć, jak nazywali mnie rodzice, kiedy byłem dzieckiem.
Miszczuk nawet nie spojrzał w bok.
- Nazywali pana „Kaja”.
- Jak miała na imię moja pierwsza dziewczyna?
- Basia. Nie wiem, po co mścił się pan na niej potem. Blizny na sercu mężczyzny od ran, jakie zadały kobiety, które go porzuciły, nie szpecą, ale...
Staszewski przerwał mu brutalnie. Przechylił się przez poręcz ławki i wyrwał z klombu garść trawy. Nie patrząc na własną dłoń, podsunął ją Miszczukowi.
- A ile źdźbeł trawy trzymam w garści? - spytał zaczepnie. - Przepraszam za takie pytanie. No ale skoro jest pan wszechwiedzący?
- A kto by tam liczył źdźbła?
- Nie wiesz? - Staszewski nagle zrezygnował z formy „pan”. - A ile wynosi pierwiastek sześcienny z sześciu miliardów dwustu trzech milionów siedmiuset piętnastu tysięcy ośmiuset dziewiętnastu, pomnożony przez trzy dwudzieste czwarte silnia?
Miszczuk tylko machnął ręką.
- Nie wiesz, prawda? Coś do chrzanu z tą twoją wszechwiedzą po śmierci.
Miszczuk ryknął śmiechem.
- A do czego zmierzasz? - też przeszedł na ty.
- Do tego, że niby wiesz wszystko oprócz tego, czego nie wiem ja. Po prostu mam wrażenie, że rozmawiając z tobą, rozmawiam sam ze sobą. Taki rodzaj monologu rozpisanego na dwie role.
Miszczuk wyciągnął z kieszeni paczkę playersów i gazetę. Urwał kawałek pierwszej strony wielkości dłoni rozkruszył papierosa. Skręcił sobie tytoń w urwany fragment, włożył do ust i zapalił. Wokół rozszedł się gryzący dym, głównie grubego, kiepskiej jakości papieru.
- Tak jest mocniejszy - wyjaśnił Miszczuk i podał Staszewskiemu gazetę.
Przeczytał tytuł: „Pionier”. Nic mu nie mówiła ta nazwa. Zauważył tylko, że pismo wydano w 1945 roku we Wrocławiu. Zerknął na kilka artykułów. Jakiś czytelnik skarżył się, że przybysze wysiedleni zza Buga chowają w mieszkaniach zwierzęta. Ktoś trzymał w łazience krowę kto inny w pokoju dwa konie, a w piwnicy świnie. Podobno zjawisko było powszechne.
Miszczuk zajrzał mu przez ramię.
- A co się dziwią? - skomentował artykuł. - Tak najłatwiej pilnować. Co się mają szabrownicy upaść na cudzej nędzy.
Z drugiej kieszeni wyjął jeszcze „Naprzód Dolnośląski”. Artykuł otwierający donosił o pierwszym przedstawieniu w Operze Wrocławskiej. Była to „Halka” w reżyserii Stanisława Drabika z Franciszką Platówną. Przedsięwzięcie na poły prywatne, ze znalezionymi dekoracjami i strojami tyrolskimi, szybko przerobionymi na góralskie. Niemiecki baletmistrz uczył niemieckich tancerzy poloneza i mazura, a całość sponsorowała Armia Czerwona.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie. - Staszewski oparł brodę na ręce. - Ale wiem, o co ci chodzi. Mogłem jednak o tym kiedyś słyszeć, zapomniałem, a teraz wyjąłem to z mojej podświadomości.
Miszczuk tylko machnął ręką. Staszewski podniósł do ust zegarek.
- Hofman, zadaj takie pytanie, na które nie mogę znać odpowiedzi.
- Mmmmm... - usłyszał w uchu. - O czym teraz myślę?
- O dupach! Tyle to akurat wiem.
- No dobrze. Jaki jest numer sprawy, którą właśnie prowadzę?
Sławek przekazał pytanie Miszczukowi. Ten zerknął w bok.
- KW łamane przez coś tam, coś tam, łamane przez zero sześć.
Staszewski roześmiał się nagle.
- No właśnie. Tyle sam bym się domyślił. Ale nie wiesz, jaki numer kryje się pod „coś tam, coś tam”.
- Widzę, że jesteś uparty. - Miszczuk pociągnął łyk samogonu. Nie zagryzał niczym, tylko chuchnął w rękaw. - No dobrze. Skoro uważasz, że jestem tobą, to może taka rozmowa z własnym alter ego przyniesie coś dobrego?
- Może.
- A może - teraz Miszczuk wyraźnie go przedrzeźniał - pomogłoby spotkanie z kimś innym? - Wskazał na mężczyznę zbliżającego się idealnie utrzymaną alejką wśród klombów.
Staszewski wstał odruchowo. Kiedy przybysz podał mu rękę, uścisnął ją mocno. Starszy, kulturalny pan o lekko siwiejących włosach przedstawił się uprzejmie:
- Jestem Albert Grunewald.
Staszewski czuł dotyk jego dłoni. Lekko spoconej, trochę zimnej. Czuł oddech mężczyzny i woń klasycznej, staromodnej męskiej wody po goleniu.
- Nie, nie, nie... To nie tak. Widziałem wasze zdjęcia w aktach, wiem o was wszystko. Stąd te halucynacje.