- Skąd wiedział, że to moje ulubione? - Spojrzała zaskoczona na Sławka. - Pierwszy raz tu jestem.
- Widzisz, kochanie, oprócz nas na tej sali siedzą sami gangsterzy. Ja wiem sporo o nich, a oni o mnie, a więc siłą rzeczy i o tobie.
Rozejrzała się zaciekawiona.
- To naprawdę bandziory?
- Tak. Ale to ich knajpa. Co najwyżej się pobiją, choć każdy ma klamkę przy sobie. Ten lokal to najbardziej bezpieczne miejsce w mieście. - Uśmiechnął się. - Tu się nie zabija.
- Podniecające - szepnęła.
- Jak dla kogo - mruknął, rozczesując palcami ciągle mokre włosy. - Ja ich mam na co dzień.
Podczas kiedy Mariola z wyraźnym zaciekawieniem lustrowała ponure postaci przy innych stolikach, Staszewski zastanawiał się, czy ma kogoś zaufanego na komendzie. Powoli odrzucał w myślach kolejne nazwiska. I nagle doznał olśnienia. A jednak miał. Zawiesił na uchu malutką słuchawkę.
- Połącz z „Marek Hofman” - polecił.
Komórka błyskawicznie połączyła go z numerem zapisanym w elektronicznej książce telefonicznej.
- No cześć, stary - usłyszał po chwili zachrypnięty głos. - Jak leci?
- Chciałbym powiedzieć, że dobrze.
- Uuuu, szlag. Aż tak źle?
Staszewski włożył do ust kolejnego nieprzyzwoicie cienkiego papierosa bez smaku.
- Słuchaj, mam prośbę.
- No wal.
- Czy mógłbyś prześwietlić zderzenie dwóch samochodów na Kochanowskiego sprzed paru dni? Kierowcy nie zgłosili wypadku. No i krojenie merola wraz z egzekucją na wałach.
Hofman lubił takie przypadki. Lubił też, jak koledzy zwracali się do niego, bo nie mogli sobie sami poradzić. Spytał jednak:
- Jeśli nie zgłosili, to jak...
- Prześlę ci wszystkie dane i moje osobiste uwagi do kompa.
Usłyszał westchnienie.
- Wakacyjna nuda. - Hofman ziewnął głośno. - Więc czemu nie?
Akurat. Hofman i Staszewski konkurowali ze sobą. Komenda wojewódzka miała tylko dwa asy w talii. Właśnie ich dwóch. No... może jeszcze liczył się trochę Jarek Korzeniowski. Ale był zbyt skrupulatny w swoich działaniach, żeby zostać wirtuozem. Niemniej liczyła się tylko ta trójka. Resztę oficerów można było spokojnie przekazać wojsku w charakterze sierżantów pilnujących musztry. A tu nagle jeden z asów zwraca się do drugiego. Gratka. Nie sposób nie pomóc, zarabiając jeden punkt na swoim koncie w ich prywatnym totalizatorze.
- Tylko dam ci to na adres domowy i... - Staszewski zawahał się. - Z pominięciem policyjnego serwera. Nie ściągaj tych plików na komendę.
Chwila ciszy.
- Zrozumiałem.
- Bosko. Z góry dzięki.
- Nie ma sprawy. Nara.
- No hej.
Klepnięciem w policzek wyłączył telefon. Z małego plecaka Marioli wyjął palmtopa. Na szczęście miasto fundnęło internautom bezpłatny i bezprzewodowy dostęp do sieci w centrum. Bez trudu połączył się więc z własnym laptopem stojącym teraz w pustym mieszkaniu. Szybko wybrał odpowiednie pliki i zdalnie zebrał w jeden skompresowany pakiet. Podał hasło wyjścia, a kiedy ekran zamigotał, wyłączył palmtopa i schował z powrotem do plecaka. Dane powinny już być w komputerze stojącym w równie pustym mieszkaniu Hofmana. Dopił resztkę kawy.
- Spróbujmy zrekapitulować fakty. - Zawahał się. - Może raczej moje durnowate hipotezy.
- A jeśli nie są durnowate?
Wzruszył ramionami.
- Mniej więcej od roku tysiąc osiemsetnego ktoś podaje różnym ludziom środki halucynogenne, łącząc je jakoś z wpływem alergenów. - Nerwowo potarł ręce. - Bzdura. Alergię zaczęto diagnozować dopiero po prawie dwóch wiekach. Ale ciągnę dalej. Pewne poszlaki wskazują, że coś dziwnego dzieje się na komendzie. Ktoś tym kieruje. Kolejna bzdura. W tysiąc osiemsetnym w ogóle nie było komendy. A potem... Jak wytłumaczyć, że ci sami ludzie rządzili za faszyzmu, potem komunizmu i wreszcie kapitalizmu? Jak przeżyli zmianę ustrojów, państw, czystki UB, kolejne weryfikacje i w końcu lustrację? Nie, to już kompletne brednie. Ale...
Przerwały mu dźwięki skocznej melodii.
- Odbierz, jeden.
W słuchawce rozległ się głos Witka z Berlina:
- Cześć, stary. Mam dla ciebie dobrą wiadomość.
W głosie przyjaciela słychać było triumfalne nuty.
Kolejny as wrocławskiej policji. Obecnie w Berlinie kręcił lody, bo ktoś kiedyś tu na miejscu potrzebował kozła ofiarnego. Z pochodzenia był Niemcem, więc bardzo łatwo poszło mu przesadzenie się na inną grządkę.
- Znalazłem Wasiaka.
Staszewski zapalił kolejnego niedobrego papierosa.
- Żywego?
- Jak najbardziej - roześmiał się tamten. - No, przynajmniej żył jeszcze, kiedy z nim rozmawiałem.
- Jaja se robisz? Kurde, jak go znalazłeś?
- Poszedłem po najmniejszej linii oporu. Po prostu dałem ogłoszenia w każdej polonijnej gazecie: „Polski oficer policji poszukuje pana Wasiaka w wiadomej sprawie”. - Znowu śmiech. - Zadzwonił po dwóch dniach. Pogadaliśmy.
Staszewski przyłożył obie dłonie do twarzy.
- To na pewno ten?
- Na pewno. Zresztą sam się przekonasz, wysłałem ci numer jego telefonu mailem i zaraz dla pewności esemesnę.
- Dzięki. Ile ci jestem winien?
- Nie wygłupiaj się. Pamiętaj tylko o mojej ofercie. Tu w Berlinie zarobisz nareszcie prawdziwe pieniądze.
- Będę pamiętał. Naprawdę dziękuję.
- Nie ma sprawy. Zawsze do usług.