- Nie ty jeden. - Borowicz wiedział, o czym tamten mówił. - Nie mam zielonego pojęcia, co się stało w klasztorze.
Metodycznie brudził swój kombinezon. Potem przeszedł do czernienia twarzy.
- No ale powiedziałeś...
- Że miałem omamy? Tak. Miałem.
Wytarł twarz szmatą, żeby brud wyglądał naturalnie.
-I co widziałeś?
- I tak nie uwierzysz.
Wasiaka nie dało się zbyć byle czym. Był dociekliwy.
- A dlaczego nie uciekaliśmy na komendę?
- Niewyjaśnione zabójstwo Miszczuka, nieudzielenie pomocy, być może rannemu. Ty może uniknąłbyś więzienia. Ja nie.
- Kryłbym cię przecież.
- Akurat. Ja byłbym pierwszy, ty prawdopodobnie drugi. Zrozum nareszcie. Każda policja, kiedy ma nierozwiązaną, dziwną sprawę, szuka kozła ofiarnego. Muszą się wykazać, a tego nie rozwiążą, bo są za głupi. Więc trzeba wymyślić mordercę i spokój. A przy metodach UB nie byłoby dla nich problemem, żebyśmy się przyznali do winy. Przecież nie powiemy, że miałem halucynacje i bałem się podejść bliżej.
- Co fakt, to fakt. Ja to się w Rosji przyznałem, że kopałem kanał pod Kremlem.
Borowicz parsknął śmiechem.
- I uwierzyli?
- Pewnie. - Wasiak odruchowo zaczął drapać się po genitaliach. - Jak ci jaja ścisną szufladą... - umilkł nagle.
- Rozumiem.
Borowicz zastanawiał się, co oni tu robią. Prosty chłop i wykształcony człowiek, w dodatku z talentem. Obaj na tej samej drodze prowadzącej donikąd. Siedzieli nieruchomo, każdy pogrążony we własnych myślach.
Pociąg rzeczywiście ruszył „za chwilę”. Odczekali na tendrze raptem pięć godzin, kiedy ktoś podbiegł do maszynisty. Chwilę później skład ruszył powoli, nabierając prędkości. Odetchnęli z ulgą. Potem zeszli do maszynisty i pomocnika. Borowicz zapalił papierosa.
- Dokończę to śledztwo - powiedział, wypuszczając dym z ust. - Albo ułatwię sprawę mojemu następcy.
- Chcesz wracać? To po co wyjeżdżasz?
- Nie. Nie wrócę już do ojczyzny.
Wasiak wzruszył ramionami.
- Moja ojczyzna jest już za granicą. Wschodnią.
Borowicz zdjął czapkę i wystawił głowę przez małe okienko. Długo patrzył na znikający w perspektywie gmach Dworca Głównego. Powtarzał w myślach dwa zdania jak mantrę:
„Jeśli odchodzisz, to nie opuszczasz tych miejsc. One będą dalej żyć w tobie...”
Sławek obudził się nagle i podniósł z pościeli, zrzucając kołdrę na podłogę. Potoczył wokół nieprzytomnym wzrokiem.
- Słuchaj, czy mrówki mają uszy? - powiedział niewyraźnym, zaspanym głosem.
Mariola już krzątała się przy kuchni, robiąc śniadanie.
- Co ci przyszło do głowy?
- No przecież jesteś dendrologiem. Musisz wiedzieć.
- Kochanie. - Podeszła bliżej. - Jak by ci to powiedzieć... Dendrologia to nauka o drzewach i roślinach. Mrówka nie jest drzewem. Tylko zwierzątkiem.
- A kto by mógł wiedzieć?
- Jezu, śniło ci się coś?
Machnął ręką, podchodząc do lodówki po piwo. Potem usiadł na skołtunionym prześcieradle i otworzył puszkę.
- Nieważne - mruknął. Pociągnął kilka wielkich łyków.
- Boli cię głowa?
- Czemu?
- No bo wczoraj się uwaliłeś na amen.
Na wyświetlaczu ekspresu pojawił się znak gotowości. Palce Marioli szybko uderzały w lśniące stalowe klawisze programatora. Ustawiła dwie filiżanki, moc na maksimum, jedną z mlekiem, drugą z cukrem. Enter. Młynek zawarczał, mieląc świeże ziarenka kawy. Potem rozległ się syk pary. Dziewczyna podała jeszcze grzanki pokryte roztopionym serem z opiekacza i mikroskopijne, pikantne kotleciki z mikrofalówki. Staszewski nie tykał na razie jedzenia. Sączył powoli piwo, potem poszedł pod prysznic.
- Wystygnie! - krzyknęła za nim.
- Już, już.
Wyszedł mokry, owinięty w ogromny ręcznik. Przysiadł jak zwykle nie przy barku, tylko na swoim ulubionym brzegu łóżka. Skubnął z talerza kawałek kotlecika, dwa razy ugryzł tosta i wypił duszkiem kawę. To było całe jego śniadanie. Powrócił do piwa.
- Sławek? - Mariola patrzyła na niego zza barku.
- Mm?
- Czy mógłbyś przestać pić?
- W tej chwili?
- Nie, w ogóle.
Teraz on popatrzył zdziwiony.
- Mogę.
Umilkła zaintrygowana. Podeszła i usiadła obok nałóżku. Objęła go ramieniem.
- Poważnie mówisz? Rzucasz od dzisiaj?
- Od jutra, jeśli ci na tym zależy.
Zerknął na zegarek. Była szósta trzynaście.
- Ubieraj się. Idziemy.
Sam przebrał się błyskawicznie. Ogolił się w kilkanaście sekund. Był gotowy do wyjścia. Marioli zajęło to pół godziny. W końcu jednak udało im się wsiąść do rozgrzanego mimo wczesnej pory jak piec martenowski samochodu. Dotknął przycisków opuszczających szyby i na chama włączył się do gigantycznego korka na ulicy pod domem.
- Słuchaj. - Mariola podniosła szybę i włączyła klimatyzację. - Dlaczego wczoraj mówiłeś, że jest bardzo źle? Co ci ta baba z komendy nagadała?
- Powiedziała, że złodziei zastrzelono z kalibru cztery i pół milimetra.
- No to co?
- To wiatrówka.
- Dalej nie rozumiem.