- Rotadin? Substancją czynną jest loratadinum. Nieeee... To samo co Claritine.
Pierwsza zorientowała się Mariola.
- Przestańmy łykać te świństwa, bo się zatrujemy. I nawet pogotowie nas nie uratuje, bo nikt nie sforsuje tych pancernych drzwi.
Przymknął oczy i westchnął. Dziewczyna miała rację. Rozejrzał się wokół. Może wystarczy to, co już łyknęli. Podszedł do lodówki i nalał sobie sporą szklaneczkę ginu.
- Ty też chcesz?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Usiadł pod ścianą, bo nawet nie chciało mu się podejść do kanapy. Przysiadła obok niego, przytuliła się ramieniem. Siedzieli w milczeniu, czekając na nie wiadomo co. Czas się dłużył niemiłosiernie. Rosła tylko ilość niedopałków w pudełku po lekarstwach, gdzie kiepował. Po prostu popielniczka była za daleko, żeby wstawać. Mariola spojrzała na Sławka z wyrzutem.
- Słuchaj, air condition działa w zamkniętym obiegu. Może byś przestał kurzyć?
- Dobra. - Wstał jednak. Nalał sobie nową szklaneczkę ginu. - Masz jakieś halucynacje?
- Tak! - Zrobiła niby to groźną minę. - Śni mi się, że siedzę obok faceta, który wali dwieście na godzinę po wąskiej drodze, który chciał mnie utopić na Mazurach przy ośmiu w skali Beauforta, który jest alkoholikiem, nałogowym palaczem, militarystą, który zamienił nasze gniazdko, naszą śliczną chałupkę, w silnie broniony bunkier. Stal, szkło, aluminium, aseptyka. Nie można kroku zrobić, żeby nie potknąć się o jakieś elektroniczne urządzenie. Nawet w NASA tyle nie mają. - Odetchnęła głęboko. - A teraz najgorsze: śni mi się, że jestem z nim z własnej woli!
Tylko machnął ręką.
- Bardzo śmieszne... A widzisz tego pajączka na ścianie?
- Widzę - Mariola była zgodliwa.
- To do chrzanu. W takim razie to nie halucynacje.
- A widzisz tego ptaszka? - teraz ona spytała.
- Jezu, jakiego ptaszka? - Spojrzał we wskazanym kierunku. - Nie widzę.
- Halucynacje! - krzyknęła przerażona. - Albo ty, albo ja.
Wytrzeszczył oczy.
- No, nie widzę!
Podbiegła do ściany, gdzie wisiał awangardowyobraz.
- No ten. Nie widzisz?
O mało nie zemdlał.
- A ja myślałem, że chodzi o żywe stworzenie... - Zdjął obraz ze ściany i obracał najpierw na bok, a potem do góry nogami. - Zresztą skąd mam wiedzieć, że to ptaszek. To może być byle co.
Przerwały im dźwięki symfonii Wagnera płynące z ogromnych głośników ustawionych wokół.
- Odbierz, jeden - powiedział Staszewski.
Malutkie urządzenie, które Sławek miał zawieszone na małżowinie usznej, najwyraźniej rozumiało ludzką mowę. Przełączyło sygnał z komórki wprost do ucha i powiedziało mu, kto dzwoni.
- Witam, pani Elu.
- Dzień dobry, panie Sławku. Niestety, nie mam dobrych wiadomości z SWD.
- Nie znaleźli tych dwóch od mercedesa?
- Znaleźli. Niestety, w stanie nieświeżym.
- O, szlag! - Szamotał się z obrazem, żeby go umieścić z powrotem na ścianie. - Jak ich zabili?
Słuchał jeszcze przez dłuższą chwilę, potem klepnął się w policzek, żeby urządzenie nad uchem rozłączyło telefon. Mariola spojrzała na Sławka z uwagą.
- Bardzo źle?
- Bardzo.
Borowicz i Wasiak dotarli do gruzowiska przed Dworcem Głównym. Zaszyli się w ruinach hotelu, żeby oczyścić ubrania. Z trudem, przy pomocy gazety otrzepali się wzajemnie z pyłu i kurzu. Ostrożnie przeszli przez plac, po którym kręciło się wiele patroli. Z bunkra pod placem sączył się ohydny zapach stęchlizny, betonowy basen przeciwpożarowy cuchnął jeszcze bardziej. W przytłaczającym swym ogromem hallu dworca zaczęli szukać placówki służby ochrony kolei. Znaleźli błyskawicznie - tuż przy wejściu do tunelu pod peronami. Pierwszy wszedł Wasiak.
- Milicja Obywatelska. - Pokazał legitymację. - Ochraniam kapitana UB z Warszawy. - Wskazał Borowicza. - Musimy szybko napisać raport dla komendy wojewódzkiej.
Sokista zerwał się na równe nogi i zasalutował. Borowicz łaskawie skinął głową.
- Towarzyszu - ciągnął Wasiak - czy macie maszynę do pisania i papier?
- Maszyna jest. Ale niemiecka.
- Wystarczy. A macie zaufanego człowieka, który zaniesie raport na komendę? Bo my musimy jechać dalej. Obywatel kapitan ściga bardzo podejrzanego...
- Nie mów nic więcej - przerwał mu Borowicz. - Sprawa poufna.
- Tak jest, obywatelu kapitanie! - Wasiak zwrócił się znowu do sokisty: - Musicie opuścić posterunek. Raport jest ściśle tajny.
Włączył się Borowicz:
- Stańcie przed drzwiami i pilnujcie, żeby nikt nie wchodził. No chyba że inni towarzysze z UB. Jest nas tu sporo.
Sokista strzelił obcasami, nawet dość prawidłowo, musiał przed wojną służyć w wojsku. Lekko przerażony wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Borowicz zajął miejsce i spokojnie wkręcił czystą kartkę. Dopił resztkę kawy, która stała na biurku.
- O, nawet dobra - zdziwił się. - Nie to co te amerykańskie barwione siki.
- Może jeszcze przedwojenna? - zaciekawił się Wasiak.
- Ciiii... bo nas „towarzysze z UB” usłyszą - zażartował Borowicz.
- Ta. - Wasiak przejrzał się w lśniącej metalowej powierzchni jakiegoś urządzenia. - „Towarzysze”, czyli ja i moje odbicie w lustrze.