- Ty! Nie wygłupiaj się - powiedział drugi żołnierz. A właściwie pół jeszcze żołnierz, a pół już cywil, jeśli sądzić po konglomeracie elementów różnorakich ubrań, jakie miał na sobie.
- Bo co?
- A jak ktoś usłyszał?
Zabójca nie miał wątpliwości.
- W tym huku dział? Niby kto? Wszystkich ewakuowali.
- Fakt. Nawet jeśli ktoś został, to siedzi spietrany w piwnicy.
Szybko przebrali się do końca. Najgorzej szło im z butami. Musieli wybebeszyć kilka mieszkań, żeby znaleźć odpowiednie.
- Masz te inwalidzkie papiery?
- Mam, psiakrew. Przeszukałem trupy w całej kostnicy, udając, że szukam ciała brata. - Dezerter rozwinął dwie kartki. - Jeden jest po wylewie do mózgu, drugi ślepy. Kim chcesz być?
- Nie chcę być ślepy. - Kolega wzruszył ramionami.
- A wiesz, co to jest wylew?
- Nie - padła niewątpliwie szczera odpowiedź.
- A ja wiem, bo wypytałem lekarza z innego szpitala. Będę miał nieruchomą połowę ciała i bełkotał, wskazując ci drogę. Ty mnie prawie niesiesz, ale wleź od czasu do czasu w jakąś latarnię i nigdy nie patrz nikomu w twarz.
- Zaraz. Przecież ślepy musi mieć laskę.
- Ten, co tu leży, ma laskę. Pewnie kiedyś oberwał.
- Ale to nie taka...
- O żeż, szlag by cię. Zaraz ci oskrobię lakier nożem.
- Dobra. To do ataku - powiedział spadochroniarz po polsku. Słyszał ten okrzyk wielokrotnie z wrogich linii podczas walk pod Monte Cassino. - Zanim Ruscy nie zamkną pierścienia.
Ślepiec i półparalityk zgrabnie przeskoczyli nad nieruchomym ciałem. Sprawnie, sprintem przeskakiwali też z bramy do bramy w strefie ostrzału, gdzie nie było patroli. Potem zamierzali iść wolniej.
Albert Grunewald nigdy nie dotarł do kryjącego tajemnicę klasztoru.
Staszewski z Mariolą stali uwięzieni w sznurze samochodów dokładnie w miejscu, gdzie Kuger przed laty zarobił odłamkiem bomby. Sławek wysiadł, prostując kości, a także po to, żeby zerknąć, co się dzieje z przodu.
- O rany, jakiś wypadek chyba.
- Co?
- Mówię, że wypadek. Postoimy sobie na tej patelni.
Mariola również wysiadła. Otarła pot z czoła.
- Roztopię się.
- To zdejmij tę kamizelkę.
- Nie. Wiem, że coś się stanie. Tak jak z Miszczukiem, Grunewaldem i innymi oficerami.
- Grunewald przecież został zastrzelony. I... - Staszewski urwał nagle. Wskazał na czerwonego mercedesa zaparkowanego na poboczu. - Czy mnie wzrok myli, czy oni go właśnie kradną?
Zaciekawiony podszedł bliżej. Dwóch osiłków, siedząc już w środku, majstrowało pod stacyjką. Na tylnym siedzeniu dygotał przerażony staruszek.
- Proszę pana! - krzyknął. - Niech mi pan pomoże!
Staszewski oszołomiony bezczelnością złodziei patrzył wręcz z cieniem podziwu. Ci dwaj kroili brykę w biały dzień, na oczach przechodniów, tuż przy samochodach stojących w korku. Nie słyszał o czymś takim nawet od specjalistów z komendy.
- Niech mi pan pomoże - prosił staruszek. - Wnuk tu zaparkował i poszedł coś załatwić. Mnie kazał pilnować auta. Ale co ja mogę przeciwko tym siłaczom?
- Ja bym chyba też nic nie wskórał w walce wręcz.
- No to nieci pan wezwie policję!
- No... No. - Potrząsał głową. - Chyba tak.
Wyjął z kieszeni komórkę i zrobił szybko dwa zdjęcia w wysokiej rozdzielczości. Bandytom umknął ten fakt, ale telefon zauważyli.
- Ty - warknął ten siedzący na miejscu pasażera. - Schowaj komórę, bo ci ją zabiorę, a tobą wyczyszczę przednią szybę. Brudna jest.
Staszewski posłusznie schował aparat. Chciało mu się śmiać. Tymczasem drugi łysol obszedł blokadę zapłonu.
- Możemy jechać.
Pierwszy odwrócił się do staruszka.
- Ty, dziadek. Wysiadasz czy jedziesz z nami?
Staszewski roześmiał się głośno.
- Po cholerę wzywać policję, skoro jest na miejscu. - Wyciągnął legitymację. - Obydwaj wysiąść i ręce na maskę.
Bandzior przy kierownicy nawet nie spojrzał.
- Spierdalaj - powiedział spokojnie.
Zaciekawiona rozwojem wypadków Mariola, ciągle z hełmem w ręku i w kewlarowej kamizelce, podeszła z boku. Tym razem bandzior spojrzał.
- O Chryste! Siły specjalne! O tym nie mówili!
- Chodu! - Drugi otworzył drzwi po swojej stronie samochodu i szczupakiem wyskoczył na chodnik. Kolega poszedł w jego ślady. Zaczęli uciekać, roztrącając przechodniów.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - bełkotał osłabły nagle z ulgi staruszek.
- Nie ma za co - mruknął Sławek. - My zawsze na posterunku.
Wyjął znowu telefon i przesłał zrobione złodziejom zdjęcia na komendę. Połączył się z SWD.
- Postarajcie się złapać tych dwóch - powiedział. - Powinni uciekać albo ulicą Kochanowskiego, albo wałami po południowej stronie kanału. Ale to tylko moje przypuszczenia. Może być jeszcze Chopina i okolice.
- Przyjęłam. Kopiuję zdjęcie do terminali radiowozów. - Słyszał stuk klawiszy dyspozytorki. - Co zrobili?
- Kroili merola w biały dzień.
- To naprawdę takie ważne, żeby aż uruchamiać wszystkie siły w okolicy?
Staszewski tylko westchnął. Jednorazową chusteczką otarł pot z czoła. Było cholernie gorąco. Niektórzy z przechodniów, niestety, wyłącznie płci męskiej, wachlowali się własnymi koszulkami.
- Bardzo ważne, bo to chyba część innej sprawy.
- Korek już rusza - wtrąciła Mariola.