Mariola spojrzała na Staszewskiego z troską. Przez chwilę przetrawiała coś w myślach. Potem nieśmiało powiedziała:
- Sławek, ty cały czas powtarzasz ciągle te same zdania, te same słowa... Piłeś już coś dzisiaj?
Zawahał się.
- Jedno piwo.
- Akurat. A ta butelka wódki w szufladzie?
- Oj, kilka łyków raptem.
- Sławku, kochanie... Czuć od ciebie alkohol. Martwię się.
- Nie przesadzaj. - Wzruszył ramionami. - A co do powtarzalności słów, to powtarzają się także sytuacje. W różnych konfiguracjach, w różnych wariantach, ale to ciągle ta sama opowieść.
- To takie ważne?
- To doprowadzi nas do celu. - Położył rękę na kolanie Marioli. - Zaraz zobaczysz, że coś się stanie.
Borowicz uzupełniał akta sprawy. Odruchowo poprawiał błędy ortograficzne. Konsultował się z Kugerem w drobiazgach.
- No cóż. - Wstał ociężale. - Gestapowca można odprowadzić.
Miszczuk wezwał strażnika. Już umiał się posługiwać amerykańsko-niemiecką konsolą. Ci na wartowni również już potrafili. Strażnik zjawił się po kilkudziesięciu sekundach. Borowicz podszedł do Kugera.
- Wie pan, co oznacza słowo honoru polskiego oficera?
Kuger kiwnął głową.
- Domyślam się.
Borowicz pomógł inwalidzie się podnieść i poprowadził, a właściwie przeniósł go na wózek uchodźców stojący pod ścianą. Sami uchodźcy czekali na zewnątrz. Włożył mu do kieszeni papier zwolnienia.
- Proszę bardzo. Tu jest tuszonka, bimber i chleb. - Podał Kugerowi wszystko. - Czy wywiązałem się z umowy?
Niemiec swoją jedyną ręką przycisnął łupy do piersi. Spojrzał Borowiczowi w oczy.
- Tak jest, panie oficerze!
- No to miłej drogi do Niemiec. Po tygodniu koczowania na dworcu. - Uśmiechnął się. - Ale może będzie pan miał szczęście i pojedzie już dzisiaj.
- Dziękuję, panie oficerze!
- My policjanci musimy się wspierać. - Odwrócił się do swoich współpracowników. - Wezwijcie dwóch strażników, żeby pomogli znieść ten wózek po schodach.
Miszczuk naprawdę już umiał obsługiwać konsolę. Wdusił przycisk z napisem „Waffen SS”. Ciekawiło go, jakie mundury będą mieć na sobie, ale, niestety, nosili zwykłe, polskie.
- Słucham? - krzyknął dowódca patrolu.
- Znieście ten wózek po schodach.
- A później do jakiej celi?
- Do kurwy nędzy - zdenerwował się Wasiak. - Po prostu wystawcie go na ulicę i niech se idą, gdzie chcą!
- Tak jest!
Strażnicy chwycili zaimprowizowany pojazd. Kuger zasalutował do gołej głowy. Borowicz oddał salut. To nie był żaden zagorzały nazista goniący Żydów po podwórku, żeby ich potem zagazować. Zwykły łapacz złodziei i morderców. Dobry w swoim fachu.
- I co? Dowiedziałeś się czegoś od tego gestapowca? - spytał Miszczuk.
- Nie. Więcej powiedział mi Kuger.
- I co powiedział?
- Że musimy iść na... - Borowicz nachylił się nad szkicową mapą. - Na plac Nankera. Do klasztoru.
- Na chuj do klasztoru? Modliłem się w ostatnią niedzielę. Byłem u spowiedzi świętej. Przyjąłem hostię.
- Nie w tym rzecz - poderwał się Borowicz. - Ja już mniej więcej wiem, o co chodzi. Dzięki Kugerowi.
- On naprawdę taki dobry?
- Tak. Mając jedną rękę i jedną nogę oraz żadnej władzy, wyciągnął od tamtego, co chciał. - I dodał po chwili namysłu: - A ja chciałbym mieć takiego podoficera przed wojną.
- Faktycznie - powiedział Wasiak. - Nie przypierniczył tamtemu w mordę ani razu.
- Masz nas - dodał Miszczuk. - Powiedz, co robić, a jak rozwiążesz sprawę, puścimy wolno. Nie będzie sprawy o szaber.
- Dobrze. - Borowicz zapalił playersa. - Mam tylko nadzieję, że wasze słowo honoru też obowiązuje.
Staszewski z Mariolą jechali taksówką czteropasmową ulicą Kochanowskiego. Helga nie mogła znaleźć fiakra na postoju przy willi doktora, więc musieli przejść na piechotę spory kawałek drogi. Wsiedli do dorożki dopiero gdzieś tutaj. Sławkowi i Marioli nie chciało się leźć pieszo w ten upał, ale skoro odtwarzali wydarzenia, to musieli. Teraz wsiedli do taryfy. Zawsze to „wynajęty pojazd”, jeśli miało to jakieś znaczenie.
Sławek wyjął komórkę i zadzwonił do przyjaciela, prywatnego detektywa.
- Cześć, Witek.
- No cześć, Sławku. Czyżby znowu policja potrzebowała wsparcia sił prywatnych?
- Dokładnie. Jak zadzwonię na komendę, to się dowiem, że takiej sprawy nie można załatwić. A ja chcę załatwić sprawę.
- Gdzie?
- W Stanach Zjednoczonych.
- O Chryste! Ale będzie cię to kosztowało. - Witek westchnął wprost do słuchawki. - Siedzę sobie spokojnie w Berlinie, a tu jakiś pojeb wysyła mnie... - zawiesił głos. - Gdzie?
- Do Ameryki.
- Człowieku. Ja tam nikogo nie znam. Będę musiał wyrabiać kontakty.
- Tak mi coś mówi, że ten tajemniczy przedwojenny oficer uciekł właśnie tam. Jak najdalej. - W trakcie rozmowy Staszewski przesyłał przez komórkę dane sprawy z iPod-a do komputera prywatnego detektywa.
- Co mam zrobić? - spytał Witek.
- Nie znam nazwiska oficera, który to rozwiązał. Ale wiem, co ja bym zrobił na jego miejscu. I tam go trzeba szukać.
- Chryste Panie! Mam szukać człowieka, o którym nic nie wiem?
- Szukaj Wasiaka. Masz już dane w komputerze.