Читаем Breslau forever полностью

- Prowadzę sprawę ludzi, którzy wybuchają od środka. Tylko nie mów jak profesor z Berlina, że trzeba łyknąć dwie kapsułki z nadmanganianem i popić kwasem, a potem uderzyć się w brzuch.

- To istotnie niemożliwe. Nie zbijesz w ten sposób kapsułki. - Z dezaprobatą zerknął na zawiązujący się właśnie brzuch Grunewalda. - Za dużo tłuszczu.

- No to co mogło się stać?

Lekarz upił łyk gorącej kawy.

- Widzisz, teoretycznie można łyknąć ten nowy angielski plastik z czasowym zapalnikiem, ale to raczej brednie. Niemożliwe.

- A jeśli te wybuchy trwają od kilkuset lat? Od czasów Napoleona?

- Niemożliwe - powtórzył. - Chyba nie było wtedy dynamitu ani nitrogliceryny. Zresztą co sobie wyobrażasz? Że facet wypił kilka łyków nitrogliceryny i upadł brzuchem na chodnik? Raczej by ją strawił, jak sądzę, a najpewniej silnie się zatruł. Nie jestem saperem.

No jak tu przejść do meritum? Doktor był niczym z innej planety. Tu i teraz. Żadnych fantasmagorii. Ćwiczenia fizyczne i zdrowy duch w zdrowym ciele, które kto inny już niebawem może posłać pod kule nieprzyjaciela. Ciekawe, czy taka kula rozpozna, że trafia w zdrowe ciało lub w chore? Sprawi jej to jakąś różnicę? Choćby i chory na raka. Efekt ten sam. Albo zdrowy młody bóg. I tak zostanie popsuty momentalnie. Grunewald zreflektował się, chyba za dużo słuchał Kugera. Defetyzm przyjaciela był zaraźliwy. Ale też te okropne gazety. Głupi przecież nie był. Wszyscy sojusznicy zamienili się we wrogów, czuł się osaczony, tonący w morzu antygermańskich histerii, rosyjskiej zaciekłości, amerykańskiej powodzi dolarów, angielskiego wyrachowania i polskiej konsekwencji w dążeniu do celu. Zaczynał czuć się zaszczuty.

- No ale oni wybuchają - z trudem powrócił do rzeczywistości.

- Może mieli granat pod kurtką?

- Nie. Mielibyśmy wtedy ślady.

Lekarz zakropił sobie do oczu jakieś krople. Miał ewidentne przewlekłe zapalenie spojówek. Typowa alergia. Typowa alergia... Ale wtedy jeszcze tego nie diagnozowano. To pojęcie pojawi się dopiero za kilkadziesiąt lat. Niemniej teraz musiał strasznie cierpieć, doskonaląc swoje ciało i nie mogąc sobie poradzić z głupią histaminą produkowaną przez własny organizm.

- Widzisz - powiedział załzawiony. - Amerykanie mają sulfamidy, Anglicy penicylinę. Ten proszek i zastrzyk wygrają wojnę. Bo my nie mamy nic.

A jednak jakieś wątpliwości zalęgły się w zdrowej narodowosocjalistycznej głowie Grunewalda.

- Mówisz jak Kuger.

- Dobrze, dobrze. - Doktor otarł łzy. - Mamy cibasol. Niestety, on przegra wojnę z antybiotykami, które mają tamci.

- Do czego zmierzasz?

- Widzisz, oni są w stanie wysłać z powrotem na front żołnierza, który odniósł ciężkie rany. My nie. To jest proszek, maść, zastrzyk, które wygrają wojnę. My ze swoim cibasolem możemy im na tyłek naskoczyć. Doświadczony weteran jest sto razy lepszy od chłopców i dziadków z Volskssturmu. Brak nam nawet lekarzy. Wielokrotnie byłem wzywany do szpitala wojskowego. Łapałem się za głowę, widząc, jak młody chirurg po wyjęciu kuli chce od razu zaszywać ranę. Brałem wziernik i pokazywałem, że w środku są jeszcze kawałki munduru, kamyczki, źdźbła trawy. Przegramy nie dlatego, że mamy mniej czołgów. Przegramy, bo nie mamy sulfamidów i penicyliny.

- Ale do czego zmierzasz? Za czasów Napoleona też nie było penicyliny.

- Nie posunęliśmy się ani o krok naprzód - ziewnął lekarz. - Czytałem okólniki, że nasi lekarze czytają pamiętniki francuskich lekarzy z tamtych czasów, żeby dowiedzieć się, jak leczyć odmrożenia naszych żołnierzy.

- O co ci chodzi?

- O to, że przeszłość i przyszłość to jedno. Że sprawy powtarzają się cały czas?

- Kompletnie nie rozumiem.

Lekarz wyjął z biurka butelkę koniaku i napełnił dwa kieliszki.

- Jeśli sprawy dzieją się od paruset lat, to przecież nie może być to ta sama osoba. To sekta.

Grunewald zamyślił się, zakładając marynarkę i wiążąc krawat. Usiadł na kozetce, a nie na krześle przed biurkiem.

- Wiesz - prawie szepnął - najbardziej w tej sprawie przeraża mnie to, że wszyscy śledczy giną.

- Nie panikuj. Zbieg okoliczności.

- Nie sądzę.

* * *

- Nie sądzę, żeby to miało znaczenie - powiedział Staszewski do Marioli. - Wszyscy śledczy w tych sprawach giną. Udało się jedynie Kugerowi, bo go odsunęli od śledztwa. Udało się Wasiakowi, bo list do komendy informujący o własnej śmierci został ewidentnie napisany jego ręką. I był jeszcze jeden fachowiec. Prawdopodobnie przedwojenny oficer policji. Ale nie znam nazwiska, bo nie ma go w aktach. Nieprawdopodobnie wykształcony fachowiec. On chyba rozwiązał tę sprawę.

- No to dlaczego nie znasz rozwiązania?

- Bo nie wpisali do akt. Ale jestem równie dobrze wykształcony jak tamten. Ja też dam radę.

- W to akurat nie wątpię.

Była przyzwyczajona do jego huśtawek nastroju. I do tego, że przy całej pyszałkowatości na pokaz miał bardzo niską ocenę własną.

- Słuchaj, widzę ślady w papierach. Tam współdziałał wysokiej klasy specjalista. A nie milicjanci z komunistycznego nadania. To był gość. Widzę jego ślady. Ale nie wiem, jak się nazywa.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Враг, который не забудет
Враг, который не забудет

Закрученная детективная линия, неожиданные повороты сюжета, история искренней, глубокой, верной любви! Заключительная книга дилогии, название первой книги: «Девушка, которую не помнят», первая книга бесплатна.Неведомый убийца-менталист продолжает терроризировать империю, а поймать его может только другой сильный менталист. Ир Хальер убежден, что такой магиней высочайшего уровня является Алеся, но не ошибается ли он?Это роман – шахматная партия, в которой все фигуры на доске давно расставлены и немало ходов уже сделано. Алесе надо определиться, кто она на этом клетчатом поле боя: ферзь или пешка? И кто из сражающихся играет за черных? Ир Хальер упорно ловит беглую магиню, Алеся с не меньшим упорством уворачивается и даже не подозревает о настоящих планах своего врага.В тексте есть: попаданка в магический мир, тайны и приключения, умный злодей2020 год18+

Валентина Елисеева , Валентина Ильинична Елисеева

Фантастика / Самиздат, сетевая литература / Киберпанк