- To Helga mu prasowała. - Kuger nie mógł się otrząsnąć. - On mówi prawdę - zwrócił się do Borowicza. - Tak wyglądał Grunewald w dniu swojej śmierci. Widziałem zwłoki. Chyba kochał się w Heldze, ale nie znam tajemnic alkowy. Wiem tylko, że ona go bardzo kochała.
- Spotkał się z duchem? - spytał Borowicz. Miał zaufanie do Kugera. Przedwojennych policjantów szkolono zdecydowanie lepiej niż powojennych milicjantów. Z całą pewnością wiedział, że tamten widział martwego przyjaciela. I dokładnie zapamiętał wszystkie szczegóły.
- Nie wiem. - Kuger powrócił do śledztwa i spojrzał na gestapowca. Rutyna, doświadczenie, procedura postępowania. - Proszę pana. W pańskich zeznaniach jest szereg nieścisłości. Mówi pan, że był świadkiem ewakuacji na dworcu, który teraz nazywa się Nadodrze. Była zima. Powiedział pan, że półtorej doby zajęła wam przeprawa na plac Neumarkt... - Kuger znowu nachylił się nad mapą - zwany teraz Nowym Targiem. I już jest maj. Umknęło panu parę miesięcy.
- Nie wiem. Nie wiem, co się ze mną działo.
- No przecież musiał pan podpisywać listę obecności w pracy albo przynajmniej pojawiać się w biurze - Kuger był bezlitosny.
- Była przecież wojna.
- Zaraz, zaraz. W maju to rzeczywiście była wojna, ale w zimie to jeszcze nie. Byłem w Breslau przez cały czas. Wiem, co się działo. Bombowce w ogóle nam nie zagrażały. To nie był kierunek sowieckiego natarcia. Nie chcieli tracić na nas sił.
- Tak. Pamiętam, jak na autostradzie pojawiły się tysiące Niemców ciągnących wózki z dobytkiem. Tylko wózki dziecinne były przystosowane na miejskie bruki. Wszystkie się psuły. Dzieci umierały.
- Dobrze, dobrze, ja też to widziałem. A bombowce były nad placem. - Kuger znowu nachylił się nad mapą. - Nad placem Grunwaldzkim. Chryste! - Otarł pot z czoła. - Plac Grunwaldzki. Albert Grunewald. Jak to się łączy.
- Przepraszam. Nie rozumiem pana.
- Panie kolego, jak pan wytłumaczy prawie półroczną nieobecność w siedzibie gestapo?
- Nie wiem. Jechałem tym francuskim samochodem.
- I przez półtorej doby z zimy zrobiła się wiosna?
Gestapowiec wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Pan mi teraz udowodnił, że plotę bzdury. Ale nie ze złej woli. Nie wiem, jak to możliwe, ale na dworcu była zima, a w bunkrze wiosna. To fakt.
- A koledzy? Co mówili koledzy?
- Że skretyniałem. Że jestem tchórzem niegodnym munduru gestapo. Ale... - Otarł pot z czoła. - Ja nie jestem tchórzem. Skończyłem studia... - zaplątał się.
- Jak i ja - wszedł mu w słowo Borowicz. - Tylko jak wasze bombowce zaczęły zrzucać ładunek, to spierniczałem przez pole niczym zając.
- A jak wasze z Anglii waliły w nas, to ja też spierniczałem. Ale nie dowodzi to tchórzostwa.
- Dobrze. Nie licytujmy się.
Borowicz uśmiechnął się lekko.
- Był pan pod Falaise?
- Skąd to dziwne pytanie? - Gestapowiec wyraźnie się zaciekawił. - Tak, byłem. - Zamyślił się na chwilę. - Zdobyliśmy miażdżącą przewagę nad aliantami. A potem wasze czołgi poszły do ataku. Dostałem odłamkiem w biodro. Ewakuowany zostałem samolotem do Berlina, gdy już Polacy domykali okrążenie. To był ostatni samolot. - Przez chwilę tarł nos. - Skąd to dziwne pytanie? - powtórzył.
- Czy był pan ciężko ranny? - spytał Kuger. - Czy jedynie lekkie draśnięcie?
- No wie pan co?! Z lekkim draśnięciem ewakuować kogoś ostatnim samolotem? Dostałem w biodro, odłamkiem. Ledwie mnie odratowali. Do dziś kuleję.
Kuger nie dał się zaskoczyć.
- A co oficer gestapo robił pod Falaise?
- Niczego nie powiem na temat mojej służby!
- Dobrze, nie nalegam. Jednak trochę daty nam się nie zgadzają.
- Nam?! - wrzasnął gestapowiec. - To już jesteś z nimi? Zdrajco!
- Nie, nie. Rozwiązujemy jedynie sprawę kryminalną. I tak na mój głupi rozum, coś tu się nie zgadza. Był pan pod Falaise, o ile pamiętam, to był sierpień czterdziestego czwartego.
- Tak.
- Jakim cudem kontynuował pan służbę już zimą, podczas ewakuacji Breslau?
- Nie wiem. Mieliśmy doskonałych niemieckich lekarzy.
- A rekonwalescencja?
Borowicz odchylił się na krześle i powiedział do Kugera z uśmiechem:
- Masz go. Już obsmażonego na patelni.
Kuger nie był amatorem. Uśmiechnął się również. Skłonił głowę przed kolegą fachowcem.
- To co robiłeś pod Falaise? - spytał.
Gestapowiec otarł spotniałe czoło.
- Przesłuchiwałem jeńców. Głównie Kanadyjczyków. Także Anglików, Amerykanów, ale tych było mało. Dobrze znam angielski.
- Polaków?
- A skąd! Nie znam języka, a te cholery walczyły do końca. Nie dało rady nabrać więcej.
- Jak się dostałeś na ostatni samolot?
- Postraszyłem mundurem oficera gestapo. Ranę na biodrze zrobiłem bagnetem. Kanadyjczycy tak naciskali, że został nam trzydziestokilometrowy korytarz. Nasi ruszyli na Polaków, a ci sobie stali i strzelali. Nasze najlepsze siły. A ci walili jak do kaczek. No widziałem, że już koniec. Wolałem samolot niż ucieczkę pieszo.
- Aha, czyli jeden przeskok w czasie mamy wyjaśniony. Zupełnie realnie. Co z drugim?
- Proszę?
- Jakim cudem przejście z dworca do bunkra zajęło panu parę miesięcy?
Gestapowiec oparł łokcie na kolanach. Podparł brodę dłońmi.
- Raz mówisz „pan”, raz „kolego”, a raz „ty”.