- O Jezus Maria! On się nazywał Czterdzieści Cztery Mickiewicz? Aż tylu ich matka powiła? Niemożliwe.
Borowicz oklapł trochę.
- Na imię miał Adam. Ale nie o to mi chodzi. Tylko o magię liczb. Czterdzieści cztery. - Zerknął na Wasiaka, który nosił zegarek. - Która jest teraz godzina?
- Pierwsza trzynaście.
- Czyli trzynasta trzynaście, prawda?
- Tak.
Zamyślił się na chwilę.
- Spróbujmy to śledztwo poprowadzić nie po chłopsku, nie po proletariacku, ale zgodnie z regulaminem przedwojennej policji, która może z romantyczną poezją niewiele miała wspólnego, ale wiedziała przynajmniej o jej istnieniu. Bez partyjnych uprzedzeń. OK?
- Co?
- Pytałem, czy się zgodzicie?
- Aha. Ale my takie partyjniaki religijne, że aż strach. - Wasiak ledwo trzymał się na nogach, bo trofiejny spirytus uderzał mu do głowy.
Staszewski dalej indagował pisarza przez telefon.
- I co było później w twojej powieści?
- No przecież ją czytałeś.
- Tak. Ale chciałbym wiedzieć, gdzie znalazłeś źródła.
- Na komendzie, w archiwum miejskim, w IPN-ie, w bibliotece uniwersytetu i bibliotece politechniki.
Westchnienie.
- To oni na uniwerkach trzymają takie pierdoły?
- O Jezu! Człowieku, toż ci tłumaczę! - Andrzej musiał czegoś nadużyć, bo głos miał zdarty. - Wchodzisz do biblioteki i co widzisz?
- No, co widzę? - teraz Staszewski był niepewny. -A co powinienem widzieć?
- Ty pewnie widzisz mur książek.
Staszewski zgodził się natychmiast:
- Tak. Całe ściany obstawione woluminami.
- A wiesz, co ja widzę?
- Co?
- Dwie przepiękne bibliotekarki. Totalnie znudzone swoją pracą. - Andrzej zmienił ton. - A wiesz, co one widzą?
Staszewski był coraz bardziej zainteresowany.
- Co?
- Fajnego faceta, który patrzy im w oczy, który mówi do nich ciepłym barytonem, który przyniesie ze sobą czekoladki i który, najważniejsze, wysłucha ich bredni na temat życia, które nieodwołalnie muszą powiedzieć.
- O kurde! Rżniesz je?
W głosie pisarza zabrzmiało zdziwienie:
- No szlag! Zwariowałeś?
- Nie no, tak tylko pytam.
Nie wiedział, jak się wycofać.
- Ja nie chcę przynieść do domu AIDS ani niczego podobnego. Już mam w ciele kilkanaście kultur bakterii od różnych kobiet.
O kur zapiał. Erotoman gawędziarz.
- To co z nimi robisz?
- Z bakteriami? Normalnie. Spirytus albo antybiotyki.Albo też się wystarczy nie przejmować.
- Nie. Co robisz z kobietami?
- Zabawiam. Pokazuję, że ten dzień nie jest stracony na nudną pracę jak każdy inny. A wtedy one robią cuda.
No, nie taki gawędziarz znaczy. Staszewski natychmiast wyobraził sobie dobrą dziesiątkę pozycji seksualnych, które można byłoby określić mianem „cudu”.
- Kurde, jakie?
Niestety, rozczarowanie:
- Przynoszą materiały, o których tylko najstarsza bibliotekarka wie, gdzie leżą. A tam są kopalnie króla Salomona.
Staszewski przełożył słuchawkę do drugiej ręki, ponieważ z wrażenia spociło mu się ucho. Zapalił papierosa.
- No i do czego doszedłeś?
- Przecież wszystko masz tam napisane. Nie zwróciłeś uwagi na to, że w powieści co chwilę powtarzają się te same sytuacje? Chryste, czy Grunewald, czy Miszczuk, w różnych realiach, w różnych czasach, ale oni ciągle robią to samo.
- A ten współczesny oficer policji?
Cisza. Andrzej chyba też zapalił papierosa. Cisza przedłużała się strasznie.
- A może to ty? - powiedział wreszcie.
Staszewski oniemiał. Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
- Jak mogłeś mnie opisać, skoro mnie wtedy nie znałeś?
- Każdy pisarz to konfabulant. Musisz pamiętać, że ja sam to przeżyłem. Nie zginąłem tylko dlatego, że miałem w zasięgu ręki silną babę, która zdążyła mi spluwę zabrać. - Zawahał się. - No i widzisz - podjął po chwili. - Mówię ci to już trzeci raz.
- Wiesz. „Dzień dobry” to ja mówię nawet i dziesięć razy dziennie.
- Tak. Jednak w tych wszystkich aktach było coś więcejniż „dzieńdobry”.
- Co?
- Nic. Sytuacje się powtarzają, więc powtórz jedną.
- Jaką?
- Spróbuj przeczytać pamiętnik Grunewalda i odtwórz jego jeden dzień. Od początku do końca. Dokładnie, krok po kroku. Tylko pamiętaj...
- O czym?
Chwila milczenia. Bardzo długa. Wreszcie wydusił:
- Na końcu tej drogi jest śmierć.
- Aleś mnie przestraszył. Normalnie zsikałem się wgacie.
Andrzej wcale się nie roześmiał. Powiedział:
- Mamy podobny gust. Twoja obecna kobieta to duża, silna, zdecydowana. Tak?
- Tak.
- No to pamiętaj. Kiedy śmierć przyjdzie, miej ją przy sobie, a może przeżyjesz. Mnie się udało. Cudem.
Odłożył słuchawkę.
Staszewski wyciągnął kolejnego papierosa, mimo że poprzedni jeszcze się palił. Wyjął z kieszeni piżamy radio wielkości kciuka, włożył do uszu słuchawki i puścił stację, która grała wyłącznie muzykę.
Przewodnik wolał zostać na miejscu. Ilość skonfiskowanych dóbr na umocnionym balkonie wyraźnie go nęciła. Szczególnie koniaki, w których zasmakował. Miszczuk, Wasiak i Borowicz poszli do Wytwórni Filmów.
- Nie będziemy wchodzić pod kopułę - powiedział Borowicz. - W naszym magazynie jest radiostacja wielkości połowy szafy, ale działa. Możecie się połączyć z komendą. A ja muszę się dowiedzieć czegoś o ofiarach. Co ich łączyło.