- No to, że wybuchali, palili się albo strzelali do siebie - powiedział Wasiak.
- Jezus, człowieku, ja muszę akta widzieć - odparł Borowicz. - To jest praca policji, a nie partii komunistycznej.
Ostrożnie przeszli przez wielki korytarz. Magazyn szabrowników znajdował się tuż obok. Zdjęli płaszcze i kurtki, żeby mieć swobodę ruchów.
- A na chu... znaczy na cholerę żeście to tu przytargali? - spytał Miszczuk.
- Chcieliśmy sprzedać partyzantom. Im radiostacje zawsze potrzebne. Nawet niemieckie.
- A czym taki partyzant zapłaci?
- A wiele ma rzeczy - przekomarzał się Borowicz, przedrzeźniając ich styl mówienia. - Niemieckie hełmy, lugery, dog-tagi. To teraz na Zachodzie pokupny towar. „Pamiątki wojenne” niby.
- A co to są „doktaki”?
- Po polsku „nieśmiertelniki”. Takie metalowe znaczki z nazwiskiem zawieszone na szyi. Kiedy żołnierz ginie, jeden odrywa się i daje dowódcy, a drugi wkłada do ust.
- Jezusie, Maryjo i Józefie! - Wasiak aż przysiadł. - Dowódcy do ust takie coś wsuwać? Toż to brudne i we krwi.
Borowicz tylko machnął ręką. Przysunął się do drzwi. Nie wiedział czy może tam wejść, czy nie było innych szabrowników. Zapytał gestami: „Wchodzimy na chama?”.
Wasiak przeładował pepeszę.
- A co mi tam. Rodziny już i tak nie mam. - Kopnął w drzwi, wpadł do środka i celując z automatu, krzyknął:
- Jestem z katolickiej milicji partyjnej!
Tym razem Miszczuk nie wytrzymał:
- Coś ci się popierdoliło. Możemy wejść?
- Tak.
- Nikogo nie ma?
- Nie!
- A może lepiej ty wyjdź, a my granatką rzucimy? A?
Ten cholerny kresowy akcent z zaśpiewem. Borowicz, który pochodził z Galicji, ledwie milicjantów rozumiał. Zabrał jednak Miszczukowi granat i wszedł do środka. Na podłodze leżał tylko jeden szabrownik, ale tak upity, że nie widział sensu się nim zajmować. Dla pewności jednak przyłożył mu w głowę granatem. Tamten nawet nie drgnął. Zapach bimbru, który od niego płynął, był porównywalny z mocą iperytu. Borowicz uruchamiał radiostację. Instruował Wasiaka, jak ma kręcić dynamem.
- Jaka jest częstotliwość komendy?
- Nie wiem.
Borowicz spojrzał na Miszczuka.
- Jaka?
Ten postanowił ukryć niewiedzę pod groźną maską.
- To ściśle tajna informacja. Nie można ujawniać!
- Aha. - Borowicz zabrał się więc do samochodu. Mercedes kabriolet. Niestety, nie chciał odpalić. Akumulator siadł. Spróbowali z korby, ale po wypoceniu większości płynów, które mieli w organizmach, zrezygnowali. Nie zadziałało.
- No dobrze, panowie, musimy go pchnąć.
- Eeee... - mruknął Wasiak. - Furmanka lepsza. Ale w tej to nawet dyszla nie ma.
- Konia też nie mamy, więc do roboty. Ja za kółko, a wy od tyłu. - Borowicz zapakował trzy steny do środka, zapasowe magazynki, amunicję i dwa pancerfausty. Ponieważ w łupach zgromadzonych przez szabrowników nie znalazł już żywności, dodał tylko kilka litrów bimbru w elegancko zalakowanych butelkach.
Zaczęli pchać auto. Wyjechali na szeroki korytarz i tam wreszcie mercedes odpalił na dwójce. Borowicz gazował ostro na sprzęgle, żeby rozgrzać silnik, a oni wskoczyli do środka. Samochód ruszył ostro. Łoskot silnika ogłuszał w zamkniętej przestrzeni, a co gorsze, korytarz się kończył.
- Jezu, tam są drzwi! - krzyknął Wasiak. - Zniszczymy samochód!
- A co to jest? - Borowicz prowadził pewnie. - Nasz samochód? Przecież niemiecki.
- Ale drzwi są już nasze. Z ziem odzyskanych.
- A pierdolić. Trzymajcie się! - Uderzył w drewniane wrota z dużą prędkością. Mercedesowi nic się nie stało. Natomiast deski z drzwi śmigały wokół niczym odłamki granatu. Wytrzęsło ich na kilku schodkach, potem z piskiem opon zakręcili przed budynkiem pokrytym winoroślą.
- I co? Fajnie było?
- O, ja cię... O, ja cię... - powtarzał Miszczuk.
- Matko Boska Częstochowska... - modlił się Wasiak.
- To zobaczycie jeszcze lepsze rzeczy - powiedział Borowicz i dał gaz do dechy. - Czasem zdarzyło się gonić przestępcę przed wojną, więc doświadczenie mam.
Nie usłyszeli go z powodu grzmotu silnika, pisku opon i świstu powietrza. Powierzali duszę Bogu. Piekielna machina miała jednak w bród paliwa i parła przed siebie z szybkością porównywalną chyba tylko do samolotu podczas nurkowania. Borowicz błyskawicznie zmieniał biegi.
- Zorientuj mapę! - krzyknął do Wasiaka. Podał mu niemiecki plan miasta ze skrytki i kompas.
- Co?
- No, zorientuj mapę!
- Jezusie! Co mam zrobić?
- Przystawić kompas do mapy i tam, gdzie wskazówka najbardziej się kręci, przekoś mapę, żeby była górą do wskazówki. Każda mapa ma północ u góry!
- O matko. Ja to się nie znam na tych czarach.
- Ja też - dodał Miszczuk. - Wiem tylko, że o północy diabeł wychodzi. Jak księżyca nie ma.
- O kurde balans! - Borowicz zahamował na środku ulicy. Żadnych innych samochodów nie było w zasięgu wzroku. Nie wyłączał silnika. - Mam do wyboru Adolf-Hitler-strasse albo Hermann-Góring-strasse. Dobra, coś wymyślę. Chodzi o to, żeby gruzów nie było.
Jechali z makabryczną szybkością. Minęli jakiś las, w którym Niemcy kiedyś polowali, a który teraz był parkiem w centrum.
- A może gdzieś tu będzie ulica Mickiewicza - Wasiak popisał się pamięcią.