Miszczuk postanowił się jeszcze bardziej popisać. Pamiętał co nieco ze szkoły, którą przerwali mu naziści i komuniści.
- A może będzie tu ulica Kochanowskiego?
Gnali właśnie czteropasmową szosą, która już niedługo miała zostać nazwana ulicą Kochanowskiego.
- Już jest bezpiecznie - powiedział Borowicz. - Za mostami są jednostki polskie i radzieckie. Tu się szabru nie robi.
- Ale handelek odchodzi, nie? - Miszczuk musiał się nachylić do kierowcy, żeby być słyszanym.
- No masz. Pewnie. A po co ja ten bimber brałem? - Zerknął w stronę zapasów zgromadzonych na tylnym siedzeniu. - Przecież nie po to, żeby się upić.
Miszczuk i Wasiak nie mieli nic przeciwko upijaniu się, ale przyznali mu rację. Bimber to waluta bardziej pewna niż jakiekolwiek banknoty, poza dolarami.
Pierwszy polski patrol zatrzymał ich tuż za mostami, dokładnie w miejscu, gdzie po latach będzie uwielbiała czyhać policja drogowa z radarem. Punkt był dobry. Zjazd z wysokiego mostu, drzewa, krzaki. Idealne miejsce na zasadzkę. Kierowca nie zauważy do ostatniej chwili.
- Na cholerę wam trzy steny, schmeisser i pepesza? - wrzasnął żołnierz w przepoconym mundurze.
- Do obrony własnej - odparł spokojnie Borowicz.
- A dwa pancerfausty?
- A... jakoś tak się przyplątały.
- Jesteśmy z Milicji Obywatelskiej! - włączył się Miszczuk. Pokazał papier z pieczątką NKWD.
Dowódca patrolu natychmiast opuścił swój automat. Nie chciało mu się wędrować za krąg polarny. Pokazał, że można jechać.
Kiedy tylko skręcili w lewo, złapał ich patrol sowiecki. Tu było jeszcze prościej.
- Ile? - spytał Borowicz.
- Osiem!
- Akurat. Dam ci jedną.
- Dwie?
- Dwie butelki? Czyś ty ocipiał? Dam ci jedną!
Tym razem przerwał im Wasiak:
- Panie śledczy. Koło nam się odłączyło od furmanki i tam się turla.
Borowicz wyjrzał zdziwiony.
- Przecież to niemożliwe!
- No, ale tam się toczy.
- O Boże, stanęliśmy na kupie gruzu.
Wybiegł, żeby sprawdzić. Nawet zapasowego nie dało się włożyć, bo wszystkie śruby były zerwane.
- No jasny szlag! Przecież jechałem ostrożnie. Nie po wybojach.
- Akurat ostrożnie! - wściekł się Miszczuk. - Ze dwa razy tym kołem wjechaliśmy w dziurę po bombie na ulicy. Musiałem się trzymać z całej siły.
Borowicz spojrzał na niego.
- To co robimy? Naprawa potrwa ze dwa dni.
Miszczuk wyskoczył z auta. Podszedł do Rosjan.
-
- Amerykańskiego jeepa wam nie damy!
- A nie musi być amerykański. Dajcie cokolwiek..
Rosjanin zastanawiał się długo. Wizja bimbru i tego, że tak królewski prezent osobiście da dowódcy, a ten odeśle go za to z powrotem do Rosji, do rodzinnej wioseczki, w ramach przedterminowej odsyłki, cholernie nęciła. Bardzo już chciał zobaczyć rodzinę. Był na wojnie od samego początku.
- Dobra. - Przełknął ślinę. - Jeepa wam nie damy. Ale jest tu taki niemiecki transporter pancerny.
- Opancerzony - poprawił go Borowicz.
- Rozchlastało go nasze działo - kontynuował Rosjanin. - Ale jeździ. W silnik nie dostał. Tyle że burty jednej nie ma.
- Dobra, dawaj. - Miszczuk popluł w rękę i wystawił do przybicia.
Rosjanin musiał być Polakiem z pochodzenia, bo też popluł i przybił. Potem się odwrócił i krzyknął:
- Wania! Leć i przyprowadź to cudo!
-
W trakcie oczekiwania rozpili jedną butelkę bimbru. Przegryźli tuszonką. A kiedy zawartość puszki się skończyła, zjedli jakąś ohydną konserwę z US Army. To była kasza. Niezjadliwa kompletnie. Jałowa, bez smaku. A tu nawet soli nie było. Drugą butelkę zaczęli, zagryzając niemieckimi sardynkami z brytyjskich dostaw. Miszczukowi, Wasiakowi i Rosjaninowi brakowało chleba. Wszyscy chłopi z urodzenia, nie wyobrażali sobie posiłku bez chleba. Jedynie Borowicz pił pod papierosa. Odpalał jednego chesterfielda od drugiego. Potem przeszedł na brytyjskie playersy. Ale też trzymał się najlepiej. Ci cholerni inteligenci potrafili jednak upić się i być ciągle w formie. Nareszcie przyjechał niemiecki transporter. Rzeczywiście, rozwalony z jednej strony. Borowicz wskoczył do środka przez właz ewakuacyjny. Długo sprawdzał mechanizmy. Potem wychylił głowę z włazu kierowcy.
- Rzeczywiście wszystko działa. W środku nie bardzo da się siedzieć, bo go rozpierniczyło ruskie działo. Ale możecie jechać na dachu.
- No to nie ma sprawy. - Zaczęli żegnać się z Rosjanami.
- I dajcie mi moją torbę!
- Dobra!
Na chwiejnych nogach przenieśli z mercedesa broń i amunicję. Borowicz ich zaskoczył. Otworzył boczne drzwiczki. Wziął swoją torbę i wyjął z niej czystą koszulę, którą założył. Zawiązał na szyi biały jedwabny szalik. Włożył angielską kurtkę lotniczą. A do tego niemieckie gogle, które znalazł wewnątrz.
- No i jak, panowie? - Założył amerykański hełm. - Dobrze się prezentuję?
- No, całkiem obleci - powiedział Wasiak.
- Więc wy na dach. Bierzcie steny i na górę. Resztę klamotów umieszczę w kabinie kierowcy.