- Akurat tych, co mieli związek z tą sprawą. Pozostaliśmy tylko my dwaj. Dwa samotne pieski zagubione w mieście. Ciebie nie wezmą do wojska, bo jesteś za wysoko postawiony. A ja jestem kaleką, w armii mógłbym jedynie czyścić latryny. A i to nieudacznie.
Grunewald zaczął krążyć po pokoju. Był zagorzałym nazistą i nie mógł uwierzyć, że ktoś z wewnątrz mógł kryć jakąś aferę. Był prawdziwym Niemcem. Dla niego „tak” oznaczało „tak”, a „nie” to „nie”. Nie było nic pomiędzy. Wypełniał swoje obowiązki jak mógł najlepiej. Ścigał tych wszystkich złodziei, przestępców, morderców. Krzyczał „Heil Hitler” na wiecach. Brał udział w planie pomocy dla żołnierzy na froncie. Wysłał im swój sweter, nowe kalesony, skarpety, puszkę marmolady i wszystkie ersatz-czekolady, które dostał. Był ideowcem. Regularnie wpłacał część pensji na fundusz wojenny. Nie mógł uwierzyć, że ktoś z kripo krył jakąś przestępczą akcję.
- Wiesz co? - powiedział.
- Co? - Kuger był pomnikiem „szczególnego zainteresowania”.
- Musimy powiadomić gestapo.
Kuger wydmuchiwał kółka dymu.
- Ależ oczywiście. - Teraz zamienił się we wzór uprzejmości. - Gestapo już jutro wykryje „tajną organizację konspiracyjną”, która pojutrze przyzna się, że jest „tajną organizacją konspiracyjną”. A na trzeci dzień rozstrzela się kilku Żydów. Tak. To jest bardzo dobry plan.
- Dość kpin, defetysto!
- Jak się komuś przyleje pałą, to się przyzna, że chciał odgryźć psu jaja. A pretekst do rozstrzelania Żydów lub niewygodnych Niemców każdy dobry.
Grunewald wyrzucił ramiona w górę.
- Boże, przestań mówić takie rzeczy!
- Boisz się podsłuchu, nazisto? W twoim hitlerowskim raju?
- Przestań!
Kuger podniósł słuchawkę telefonu na biurku. Wiedział, że mógł sobie pozwolić nawet na najbardziej bzdurne rzeczy wobec swojego przyjaciela. Grunewald mimo swoich przekonań i wrodzonej karności był po prostu człowiekiem poczciwym.
- Centrala? Przepraszam najmocniej, chciałem spytać, czy w moim pokoju jest podsłuch?
Grunewald wyrwał mu słuchawkę.
- Przepraszam. Kolegi jak zwykle trzymają się żarty. A chcielibyśmy po prostu poprosić o dwie kolejne kawy i kilka kanapek.
Kuger objął go swoją jedyną ręką.
- Bum, bum, bum - powiedział.
- Co?
- Podobno taki odgłos wydają spadające bomby.
- Stul pysk! - Grunewald po raz pierwszy stracił opanowanie. - Przeklęty defetysto!
- Bum, bum, bum. Tratatata.
- Bum, bum, bum! To było straszne - mówił przewodnik do Miszczuka i Wasiaka. - Kazili nam budować lotnisko na placu Grunwaldzkim. I wtedy nadleciały amerykańskie bombowce. Każdy się ukrył, gdzie mógł, nawet w mysiej dziurze.
- I co? - spytał Wasiak.
- Jezu... Zaczęli walić. To było takie „bum, bum, bum”. Ale z wykopem. Widziałem, jak ludzie wymiotowali, jak im krew płynęła z uszu, jak ich rozrywało. A potem zrobiło się jeszcze fajniej. Przylecieli Ruskie. Nie mieli ciężkich bombowców, więc zagrali koncert: „tratatata”. Strzelali do wszystkich z karabinów maszynowych, bo to były lekkie samoloty szturmowe.
Przerwał im Borowicz. Zachowywał się jak lunatyk. Wstał nagle, a potem jakby się rozmyślił. Usiadł sztywno na workach z piaskiem, położył rękę na karabinie maszynowym Kolskiego. Spojrzał do góry.
- Utworzyliśmy stanowisko ogniowe, ale nie pozwolili nam strzelać. Stanąłem więc na armacie, żeby zobaczyć przedpole. Mieli około dwustu dział. Przez lornetkę widziałem ich dowódcę, który szablą wskazywał kierunki ataku. Tamci zrobili zwrot bojowy...
- Jaka to była bitwa? - zainteresował się Wasiak. - Gdzie?
Przewodnik tylko złapał się za głowę.
- Nieuki jedne. Przecież on wam opowiada Mickiewicza, ale tak, żebyście zrozumieli, o cochodzi.
- Co nam opowiada? - włączył się Miszczuk.
- Mickiewicza! To bitwa warszawska.
- W trzydziestym dziewiątym? Czy w dwudziestym?
Przewodnik usiadł na poręczy balkonu i potrząsał głową. Borowicz położył mu rękę na ramieniu.
- Spokojnie, teraz będą nami rządzić chłopi i robotnicy. Ciekawe, do czego nas to doprowadzi?
- Do zera - odparł przewodnik.
Odwrócił się do Miszczuka i Wasiaka.
- Oryginalny tekst brzmi tak: „Nam strzelać nie kazano, wstąpiłem na działo i spojrzałem na pole; dwieście armat grzmiało. I widziałem ich wodza: przybiegł, mieczem skinął i jako ptak skrzydła wojska swego zwinął...”
- Fajne - powiedział Wasiak. - A kiedy była ta masakra?
- Dawno, dawno temu. - Przewodnik tylko machnął ręką. Usiadł zrezygnowany w kącie ufortyfikowanego balkonu.
- Wygraliśmy?
- Nie do końca. Ordon, dowódca, wysadził swoją redutę. Grzebiąc swoich i obcych.
- O kurde! - Wasiak był wyraźnie zafascynowany. - To fajny był gość. Mądry. Nie chciał, żeby jego ludzie szli na Sybir, do gułagu.
Przerwał mu Miszczuk:
- A my jak ostatnie głupy poszliśmy
- Oj, przestań. My proste chłopy. Nie wiedzieliśmy, co to minus czterdzieści. A Ordon był cwany facet. Wiedział skądś i się wysadził. Ale, kurna, miał farta!
- Pewnie wyczytał w gazecie.
Przerwał im Borowicz:
- Panowie, przestańcie. Przytoczyłem Mickiewicza, żeby zwrócić wam uwagę na magię liczb. - Spojrzał na nich. - „A imię jego czterdzieści i cztery”.
Miszczuk aż przysiadł.