- A gdybym mu zadał wyłącznie na zeznania milicjantów i policjantów? Chodzi ciągle o powtarzalność słów.
- No to otrzyma pan: „Nieprawdą jest, że biłem podejrzanego pałką”, „Nie kopałem podejrzanego nogą ani żadną inną częścią ciała”, „Podejrzany urwał nogę od krzesła i zaczął się nią bić w plecy”, „Podejrzany, ewidentny narkoman, wyrwał mi pojemnik z gazem łzawiącym i zaczął go wdychać”.
- Bardzo śmieszne. - Staszewski tylko wzniósł oczy do góry. - Ale czy może mi pan naprawdę pomóc?
- No mogę, tylko o co chodzi?
- O powtarzalność słów.
- Boże! Jakich?
- Nie wiem. Nie chodzi o „się”, „bo”, ani „Podejrzany tak se sam przyłożył pięścią w nerki, że teraz trzeba go leczyć”. Chodzi o: „zauroczenie”, „mistrz” albo „przywódca”. Jeśli to się ukaże w aktach, to proszę zbadać, jakie inne słowa się powtarzają.
Usłyszał stuk klawiszy.
- Boże, pan jest w knajpie i łączy się z siecią?
Informatyk usiłował przekrzyczeć kapelę w tle.
- Tak, zawsze mam laptopa przy sobie. A nasz kochany Wrocław fundnął nam bezprzewodową sieć w rynku. To jakiś blu tut albo wi-fi - zażartował. - Ja tam nie wiem, ja tylko komputery odkurzam.
Staszewski udawał, że nie słyszy kpiny.
- I co pan znalazł?
- Zaraz... Grunewald, Miszczuk, Wasiak i...
- I co?
- I pan.
Staszewski wypił łyk kawy. Podszedł do kredensu i wyjął whisky. Pociągnął z gwinta.
- Co pan znalazł?
- No moment. Nie jestem Bogiem.
Znowu stuk klawiszy.
- „Zauroczenie”. To jest słowo klucz.
- Do czego?
- A to ja już nie mam pojęcia.
Po raz kolejny odgłos walenia palcami w klawiaturę.
- Użył pan tego słowa dwukrotnie w odniesieniu do pisarza Ziemskiego.
Staszewski stłumił ziewnięcie.
- Wiem, o czym pisałem.
- Jasne. Pozostali panowie pisali jednak o sobie. „Zauroczenie” się powtarza. Grunewald, Miszczuk i Wasiak. Wszyscy o tym samym.
- O czym?
- O Jezus Maria! Nie jestem Wszechmogącym - powtórzył informatyk. - Nie potrafię panu wyjaśnić sensu wszechświata.
- O czym pisali? Jakie słowa się powtarzały? - Staszewski pociągnął jeszcze łyk whisky.
- Powtarzają się: „Bóg”, „mistyk”, „zauroczony”, „wiara” i... - przerwał na chwilę.
- I co?
- Takie dziwne zdanie.
- Jakie?
- „Ten, który przybiera maskę złego, może być tym dobrym”. - Informatyk zawahał się dłuższą chwilę.
Odgłosy knajpy nagle znikły. Zapadła ponura cisza.
- Co się stało? - zapytał Staszewski.
- Nic - warknął tamten. - Wyłączyłem taśmę z nagraniem odgłosów kawiarni.
- A gdzie pan jest?
- Na komendzie. Puszczam to nagranie przy każdym telefonie w nocy, żeby nikt nie wiedział, że jestem sam.
Staszewskiemu zrobiło się głupio.
- Współczuję panu.
Jeszcze gorzej. Kurwa, faux pas. Zabrnął za daleko w swoim współczuciu.
- I tego chciał się pan dowiedzieć?
- Nie. - Sławek nagle wpadł na pomysł. - Coś pan usłyszy.
Zaczął głaskać leżącą w łóżku Mariolę. Zaczęła głośno mruczeć. Przytknął jej słuchawkę do gardła. Obudziła się nieprzytomna. Odruchowo odwzajemniła pieszczoty. Teraz on zaczął mruczeć.
- Mrrrrrrrr... - Jak dwa koty w jednym łóżku.
- Chce mnie pan zdołować?
- Nie. Chcę powiedzieć, że Mariola ma wiele koleżanek. Wiele też z nich jest niezagospodarowanych.
Tamtego zatkało. Dłuższą chwilę przetwarzał w myślach to, co usłyszał.
- Chce pan jakieś tajne informacje?
- Nie. Może się spotkamy we czwórkę. Ja, Mariola, pan i taka laska, że panu buty spadną. Gotowa do wzięcia. Trzeba się tylko trochę postarać. Nie jestem rajfurem.
Cisza w słuchawce. Przeciągająca się cisza.
- Dobrze - padło nagle. - Czego chce się pan dowiedzieć?
- Jakie słowa się powtarzają w raportach Grunewalda, Miszczuka i Wasiaka? Tylko nie te najprostsze. I oprócz tych, które mi pan podał.
Westchnienie.
- Dobrze. Dwa tygodnie pracy i będzie pan miał.
Kuger odłożył gazetę i wypił łyk kawy.
- To jest jakaś organizacja przestępcza.
- Jaka? Partyzancka? - Grunewald dopiero rozpiął płaszcz. - To przekażmy sprawę gestapo.
- Nie, nie, nie. - Kuger zajął się malutką bułeczką. Moczył ją w kawie i przegryzał jak Francuzi. - Jeśli się za to weźmie gestapo, to złapią jakiegoś Żyda i tak mu przypierniczą, że przyzna się do budowy drabiny na Księżyc.
- O co ci chodzi?
Kawałki bułeczki spadały do kawy, jednak Kuger łowił je zaciekle łyżeczką. Nie miały szans.
- Spróbuj na to spojrzeć inaczej. Jeśli ludzie wybuchają, a nie połknęli granatu, wysrywając zawleczkę, to musi być w tym coś niezwykłego.
Niby prosta konstatacja, ale Grunewald dał się złapać i spytał odruchowo:
- Co?
- Nie wiem. Sprawdziłem wszystko, co mamy na ten temat, i jednak coś ich łączy.
Zaintrygowany Grunewald zdjął płaszcz i przysiadł w fotelu. Poprosił sekretarkę o kawę i bułeczkę z masłem. Nie zamierzał jej moczyć w filiżance jak żabojady. Zauważył, że drgała mu prawa noga. Zrobił się strasznie nerwowy, od czasu kiedy wszystkich agentów kripo poniżej któregoś tam roku urodzenia zmobilizowano na front. Musiał pracować ze starcami i kalekami.
- Łączy ich to, że wybuchają? No, genialne naprawdę, że na to wpadłeś. Mnie by do głowy nie przyszło - zakpił.
- Nie. Jedni mają wewnętrzne eksplozje, inni samozapłon, a inni sami się zabijają, że tak powiem, w sposób klasyczny.