Читаем Żmija полностью

– Trwa wojna. Nas zabijają, my zabijamy…

– Nie karm mnie banałami.

– Za banał masz dziesiątki drewnianych skrzyń, odlatujących z Bagramu i Kabulu w ładowniach „Czarnych Tulipanów”? Pomyśl o rodzicach, którym tam, w Sojuzie, każą te skrzynie odbierać i na stojąco kwitować odbiór. Wojna to wojna, panie Stanisławski. Nie jesteś tu obserwatorem ani rozjemcą, przyjechałeś do Afganu, by wojować. Wojujesz, musisz więc przyjąć wojnę z pełnym programem. Narzekałeś na nasz kraj, że w zastoju, że zamarł jak skuty lodem. Chciałeś odmiany, tęskniłeś do odwilży, którą ta wojna ma zapoczątkować. Pragnąłeś postępu, którego ta wojna ma być bodźcem i zaczynem. Zaakceptuj więc tę wojnę. Przyjmij ją taką, jaka jest, z dobrodziejstwem inwentarza. Inna nie będzie. Bo żadna wojna nie jest inna. Pogódź się z tym. Dobrze radzę.

– Twojej rady – Łomonosow zaciął usta – nie posłucham. Bo byłby to pierwszy krok ku temu, by stać się takim jak ty. A ja nie chcę być taki jak ty. Ty się godzisz, ty przywykłeś, ty robisz, co ci każą. Dopasowujesz się i płyniesz z prądem, recytując odwieczne credo konformistów: „Po co się wychylać? Przecież i tak niczego nie zmienię”. To tobie podobni, Pawle, są wszystkiemu winni. Nie Andropow, nie Ustinow i Gromyko, nie Breżniew, nie Stalin, nie Jeżow i nie Beria. To tobie podobni, ci, którzy wykonują rozkazy. Którzy wykonają każdy rozkaz, obojętni, pasywni, indyferentni i nieczuli. To tobie, to takim jak ty zawdzięczamy to, co mamy. Kraj, w którym panuje patologiczna apatia, marazm i chorobliwy zastój, jakże wygodny dla rządzących. To tobie i tobie podobnym zawdzięczamy trawiącą nasz kraj zarazę obojętności. Bo choć zmian niby pragną wszyscy, tak mocno, że niemal wyją, nic się nie zmienia, bo większości jest to obojętne, większość robi, co się jej każe. I nie wychyla się. Jak ty, kornie opuszcza głowę i przyjmuje wszystko z dobrodziejstwem inwentarza. Jak ty, patrzy na dziejące się wokół okropności i nie reaguje. Bo wszak nie ma sensu reagować. Bo wszak i tak nic się nie zmieni. Powiem ci, że łatwiej mi zrozumieć Samojłowa, strzelającego do cywilów w odruchu wściekłości, z chęci zemsty. Łatwiej mi zrozumieć jego, niż ciebie, bez emocji wykonującego rozkazy. Lewart milczał.

– Będę się starał o przeniesienie – oświadczył po chwili Łomonosow. – Nie chcę z wami służyć. Ale nie obawiaj się. Nie złożę meldunku, nie doniosę, nie wydam was. Powtórz to Samojłowowi i Awierbachowi. Nie muszą się boczyć i łypać wilkiem. A jeśli nie uwierzą… Cóż, niech robią, co uznają za konieczne. Zacharycz chodzi za mną od dwóch dni, chodzi i spogląda na moje plecy. Jakby już wymalowano tam tarczę strzelecką. Z tym akurat się pogodzę. Albowiem, jak pisał pewien oficjalnie nieistniejący człowiek pióra, jest wiele rzeczy, których człowiek nie powinien widzieć ani oglądać, a jeśli je widział, lepiej, żeby umarł.

– Chyba… – Lewart zająknął się. – Chyba nie myślisz… Chyba nie sądzisz, że pozwoliłbym im…

– Nie wiem, co sądzić – przerwał botanik, odwróciwszy głowę. – Nie wiem, co uznasz za dobrodziejstwo inwentarza, za rozkaz wyższej instancji, nie podlegający dyskusji i zwalniający od wszelkiej odpowiedzialności. Nie wiem, co zdolne byłoby przełamać twój indyferentyzm. Bo ty prawdziwe emocje przejawiasz wszak tylko w kontaktach ze żmiją.

* * *

Barmalej, gdy nazajutrz rano Lewart zdał mu relację, długo kiwał głową i przygryzał wargi.

– Jak to, kurwa, jest? – spytał wreszcie, zbaczając nieco od zasadniczego tematu. – Powiedz, Pasza. Stanisławskiego, że niby nieprawomyślny, wcielili do woja. Za karę. Innym dysydentom podobnym sposobem kary wymierzają. Czym więc jest nasza w pełni świadoma proletariacka i internacjonalistyczna armia? Jako co się ją traktuje? Jako łagier? Kolonię karną? A jeśli tak, to my, żołnierze, my, którzy służymy, to kto? Katorżnicy?

– Z drugiej strony – dodał po chwili, uspokojony jakby – zsyłka, jak by na to nie patrzeć, rzecz w historii Rusi naszej niebłaha. Kuźnia talentów, można rzec. Z iskry rozgorzeje płomień i tak dalej. Jak niegdyś, tak może i teraz zsyłki wyłonią jakąś wielką postać, bohatera naszych czasów. Pojawi nam się nowy Lenin albo nowy Trocki…

A może jednak lepiej nowy Hercen, pomyślał Lewart. Albo nowy Radiszczew.

– Co ty na to, Pasza?

Lewart nie odpowiedział. Nawet gdyby chciał, nie zdołałby. Nisko nad ich głowami zahuczały wirniki, nad zastawą przeleciały falą cztery śmigłowce Mi-8. Wszystkie, okazało się natychmiast, leciały nad wylot wąwozu Zarghun i jego okolice. Lewart bez trudu pojął, w jakim celu. Gdy zobaczył pod śmigłowcami roje wyrzucanych z pojemników przedmiotów.

– Miny – stwierdził fakt, nie zapytał. – Lotnicy stawiają miny. W wąwozie Zarghun.

– Minują wąwóz – potwierdził zimno Barmalej. – Minami PFM-1.

– Zgłosiłeś…

– Że jest taka pilna konieczność.

– A Salman Jusufzaj? Daliśmy słowo…

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне