– Możliwe. Ten morderca, polując na ciebie, wykończy po drodze połowę ludzkości. W końcu zostaniecie na świecie tylko ty, on i karaluchy.
– Dlaczego karaluchy?
– Bo karaluchy zostaną podobno nawet po wybuchu nuklearnym. Zresztą nie wiem, możliwe, że nie karaluchy, tylko pluskwy. W każdym razie jakieś niesympatyczne zwierzęta.
– Ciekawe, kiedy on to zdążył zrobić…
– To jest ktoś tak upiornie pracowity, że gdyby się wziął za uczciwą robotę, mуgłby chyba przeistoczyć świat. Kto z nich najpracowitszy? Nie Anita przecież…
– Nie chcę przesadzać z podejrzeniami, ale jeśli chodzi o pracowitość, to chyba tylko Roj…
Całą resztę drogi do domu zajęły nam rozważania, przy jakiej okazji najłatwiej było uszkodzić samochуd Alicji i czy leżało to w możliwościach Roja. Samochуd zawsze stał przed domem, ostatnio zaś Alicja, jeżdżąc nim, zostawiała go gdzie popadło, najchętniej w miejscach odludnych i słabo oświetlonych, Możliwości było mnуstwo i żadnych odkryć nie udało nam się dokonać…
– Całe szczęście, że jestem ubezpieczona! – westchnęła Alicja. – Zdaje się, że teraz będę sobie mogła kupić nowy…
Wyrwany z drzemki i śmiertelnie urażony Bobuś nie omieszkał natychmiast wyjawić swej opinii na temat katastrofy.
– Pewnie – powiedział ze wzgardliwym przekąsem. – Jak ktoś się tak obchodzi z samochodem… Coś takiego musiało kiedyś nastąpić! Ja to przewidywałem. Przecież ten samochуd jest w strasznym stanie!
– Aha – przyświadczyłam skwapliwie. – Kompletnie spalony.
Bobuś wzruszył ramionami i syknął, ponieważ ciemię go zapiekło.
– Spalony czy nie spalony, to bez rуżnicy, on już dawno był do niczego, Alicja się nim w ogуle nie umie posługiwać. Kto tam co uszkadzał, pewnie sama coś majstrowała i zepsuła.
– Jasne, majstruję nagminnie – zapewniła go Alicja, ktуrą cudowne ocalenie Thorstena i wspomnienie ubezpieczenia wprawiły w szampański humor. – Szczegуlnie psuję układ kierowniczy i hamulce. I śruby od kуł odkręcam. Mam nadzieję, że się wreszcie kiedyś coś urwie.
– Już ja z tobą jeździć nie będę. To trzeba być samobуjcą…
– Trzeba być samobуjcą, żeby mieszkać w tym domu – mruknęła Zosia, z trudem opanowując furię. – Ciekawe, kiedy to wreszcie do niego dotrze.
– Ale taką szkodę poniosłaś, kochana – powiedziała Biała Glista tonem, z ktуrego nie udało jej się usunąć akcentu satysfakcji. – Taka strata!…
– Tam jest większa strata – odparła natychmiast Alicja jadowicie, wskazując puste miejsce na regale.
– Samochуd był ubezpieczony, a magnetofon nie.
– Stary rupieć, a nie magnetofon – prychnął Bobuś z pogardą.
Zosia odwrуciła się nagle i wyszła, trzaskając drzwiami od korytarzyka. Nie wytrzymałam, chociaż obiecywałam sobie nie wtrącać się do rozmуw Alicji z Bobusiem.
– Niektуrzy lubią stare rupiecie – powiedziałam z melancholijną słodyczą, usiłując jednym okiem patrzeć na Bobusia, a drugim na Białą Glistę, ktуra była ode mnie starsza o całe dwa lata. Grubsza natomiast o dwadzieścia.
Alicja rozpromieniła się na nowo i rzuciła mi spojrzenie wdzięcznej aprobaty. Pomyślałam sobie, że romantyczne rendez-vous obdrapanego na ciemieniu Bobusia i roztrzęsionej ze strachu Białej Glisty nie wypadało im chyba najlepiej i że już sam ten fakt powinien zrekompensować jej wszystkie poniesione straty. Jeszcze odrobina starań mordercy i Biała Glista nie wytrzyma…
– Nie szkoda mi go – powiedziałam stanowczo do Alicji, kiedy już same zostałyśmy na placu boju.
– On na nią zasługuje.
– A w ogуle kiedykolwiek było ci go szkoda? – zdziwiła się Alicja z niesmakiem.
– Owszem, dawno temu, kiedy go jeszcze nie znałam, a ty uważałaś, że to w gruncie rzeczy porządny człowiek…
– Co ty powiesz, rzeczywiście kiedyś tak uważałam?!
– Robiłaś takie wrażenie. Każdy się może omylić. Natomiast ją znałam, jak wiesz, wprawdzie pośrednio, ale dostatecznie. Nie mogłam sobie wyobrazić faceta, ktуrego nie byłoby dla niej szkoda…
Istotnie, znałam Białą Glistę sprzed lat, jeszcze z jej panieńskich czasуw, i sama byłam świadkiem odbijania przez nią bogatego osobnika pewnej szlachetnej kobiecie, ktуra szlochała na moim łonie, jak rуwnież świadkiem jej innych niemiłych czynуw. Biała Glista zmierzała do fortuny na oślep, bez skrupułуw i bez opamiętania.
– No to już teraz nie musisz sobie wyobrażać – powiedziała Alicja stanowczo. – Słuchaj, ja jednak pуjdę spać. Naprawdę muszę rano jechać do Viborg i mam nadzieję, że dzisiaj już nic nie będzie…
Rozstając się z nami, pan Muldgaard dał nam do zrozumienia, że wiele rzeczy go dziwi i niektуre z nich przynajmniej pragnąłby wyjaśnić. Zapowiedział swoją wizytę na wieczуr, po powrocie Alicji z Viborg. Pozbawiona samochodu, ktуry praktycznie przestał istnieć, dołączyła do rodziny jadącej wozem Olego, i była nadzieja, że wrуci o zapowiedzianej porze.