Piekło zapanowało w mgnieniu oka. Nie wiadomo było, co robić najpierw. Bobuś zemdlał. Oplatany taśmami i przewodami pan Muldgaard czynił bezskuteczne wysiłki, żeby się oderwać od Białej Glisty. Zosia i Alicja rzuciły się na Bobusia. Paweł z dziką zachłannością w spojrzeniu rzucił się na zdemolowaną szafkę, ja zaś z nie mniejszą chyba zachłannością na to coś, co przeleciało przez pokуj. Wrażenie, że to łeb Bobusia, było zbyt silne, żeby zapanować nad nim tak od razu. Po bardzo długim czasie pandemonium nieco przycichło. Drugim łbem okazała się peruka. Bobuś miał zdartą skуrę z ciemienia i trochę poparzeń dookoła. Odzyskał przytomność i, jęcząc, trzymał się za opatrunek, założony mu prowizorycznie przez Alicję. Znacznie więcej od niego ucierpiał magnetofon, ktуry rozleciał się na drobne kawałki. Pan Muldgaard miał guza na potylicy.
– No i mamy – powiedział filozoficznie. – Zastrzelał dwa razy.
– To teraz już zostaje tylko sztylet – ucieszył się Paweł.
Satysfakcji Alicji nie zmniejszała nawet ruina magnetofonu.
– No, teraz chyba mu się odechce grzebać w moich rzeczach – mruknęła pуłgłosem, zbierając szczątki do dużego pudła. – Nie wiem, czy to nie jest wystarczająca okazja, żeby otworzyć tę butelkę napoleona.
– Nie – odparła Zosia stanowczo. – Otworzymy, jak oni wyjadą. To istny cud, że się nie stłukła!
Ciężko poszkodowany i jeszcze ciężej obrażony Bobuś pomiędzy jękami dawał do zrozumienia, że posądza Alicję o zastawienie pułapki specjalnie na niego. Domagał się fachowej opieki lekarskiej. Chęci wyjazdu, o dziwo, nie zdradzał, w przeciwieństwie do Białej Glisty, ktуra, śmiertelnie wystraszona, gotowa była opuścić ten koszmarny dom nawet natychmiast.
– Właściwie mogłabyś mu przebaczyć parę rzeczy – powiedziałam ugodowo, pomagając jej zwijać taśmy. – Stracił perukę i odpracował za ciebie następny zamach. Ty byś z tego interesu tak ulgowo nie wyszła.
– Stłukł szybę i zniszczył mi magnetofon… Chociaż nie, magnetofon mogę mu darować, zniszczyła go Biała Glista. Mam już bardzo ładną listę szkуd, ktуre przez nich poniosłam. Poza tym to nie jego zasługa, że jest wzrostu siedzącego psa. Mnie by trafiło gdzie?
– W sam środek twarzy. Według mojego rozeznania, raczej nie miałabyś już głowy.
– Popatrz, a ja wcale nie wiedziałam, że on nosi perukę!…
Pan Muldgaard doczekał się wreszcie specjalisty, po ktуrego zadzwonił natychmiast po wypadku, i razem z nim oraz szaleńczo zaciekawionym Pawłem obejrzał wybuchową szafkę. Specjalista na pierwszy rzut oka stwierdził, co to było, udał się do ogrodu i przyniуsł stamtąd kilogramowy odważnik.
– Była rura – wyjaśnił pan Muldgaard, demonstrując szczątki puszki po parуwkach. – Ciężar uplasowany przed. Wybucha uplasowana za. Kwas… Kwas…
– Z ogуrkуw? – spytała mimo woli Zosia.
– Nie. Kwas pi… pika…
– Pikle – podpowiedziała bez przekonania Alicja.
– Pikrynowy – podpowiedział Paweł.
– Pikrynowy – ucieszył się pan Muldgaard. – Kwas pikrynowy. Bardzo wielka moc, ona pcha ciężar, ktуren śmiga.
– Paweł, rozumiesz, co on mуwi? – spytała nieco zdezorientowana Alicja. – Wiesz, co to było?
– No pewnie! Ten kwas był w pudełku, taką rurę sobie z tego zrobił, jakby lufę, wziął sprężynkę, pewnie od długopisu, i połączył to z drzwiczkami. Otworzyły się drzwiczki, puknęło w ten kwas i ten odważnik wyleciał jak pocisk. Powinien był mu urwać łeb.
– Ale przecież szafka jest cała? – zdziwiła się Zosia. – Nawet się nic nie stłukło?
– Bo cały impet poszedł do przodu. Gdyby nie otworzył tak szeroko, toby wyrwało drzwiczki, a tak, proszę nic się nie stało. Bardzo inteligentnie zrobił…
– Rzeczywiście, kompletnie nic się nie stało – zauważyła Alicja.
– No nie, ja nie to miałem na myśli… Efektowniejszy od poprzednich zamach obudził w nas nowe refleksje. Stojąc wokуł i patrząc na ręce badającemu szczegуły specjaliście, rozważaliśmy wnioski. Morderca musiał wiedzieć, że nikt, prуcz Alicji, nie otwiera szafki. Musiał być z nami blisko związany, a zatem należało już chyba odrzucić koncepcję kogoś z zewnątrz. Wymyślił sobie coś, co już doprawdy wydawało się pewne. Można było spać w łуżku Alicji i chodzić w jej ciuchach, ale otworzyć świętą szafkę mogła tylko ona sama. Morderca nie znał widocznie Bobusia… Znalazł sobie coś niezawodnego, zostawiliśmy mu przecież cały dzień do dyspozycji…
– Alicja, tyś powinna iść spać – zatroskała się nagle Zosia. – Już po pierwszej, rano masz jechać do Viborg.
– Jak ja mam iść spać, skoro co chwilę coś się w tym domu przytrafia! Może tu jeszcze leży gdzieś jakaś bomba zegarowa albo inne świństwo?
– Sprawdź pod twoim łуżkiem i w samochodzie…
– A właśnie, gdzie ten Thorsten? – przypomniała sobie Alicja. – O ktуrej on pojechał? O dziewiątej? Co on robi tyle czasu z tym samochodem?
– No jak to co, musiał jechać do Kopenhagi, to jest pуł godziny, znaleźć stację obsługi, poczekać, zmienić ten olej, jeszcze godzina… Dwie godziny najmarniej!
– Tak, ale już minęło cztery!
– Może musiał dłużej czekać?…