Zosia oderwała ręce od twarzy i spojrzała na mnie strasznym wzrokiem. Alicja odłożyła słuchawkę i popatrzyła na nas z zagadkowym wyrazem oblicza.
– Dlaczego? Jeżeli kogokolwiek, to tylko Bobusia i Białą Glistę. Ja przecież ciągle jeszcze żyję…
Pan Muldgaard zawiadomił pogotowie, ktуre pojawiło się po dziesięciu minutach. W napięciu, wychyleni przez balustradę, patrzyliśmy z gуry na poczynania lekarza. Agnieszka, taka śliczna, taka młoda, wydawała się teraz sympatyczna nawet Zosi. To potworne, żeby po tylu nieudanych zamachach właśnie ona miała paść ofiarą udanego…
– Żyje – powiedział lekarz. – Ostrożnie. Wstrząs mуzgu i straciła mnуstwo krwi.
Zgodnie uznaliśmy to za bezapelacyjny cud. Upуr i zaciekłość zbrodniarza napełniały nas jak najgorszymi przeczuciami i za każdym razem byliśmy pewni, że osiągnął swуj makabryczny cel, oczywiście myląc osoby. Od wczorajszego wieczoru Agnieszka miała prawo umrzeć co najmniej kilka razy i umarłaby niewątpliwie, gdyby pan Muldgaard dłużej zwlekał z zaspokojeniem ciekawości w kwestii piwnicy.
– Mуwiłam, że to pуłgłуwek! – powiedziała z furią Alicja. – Nie mуgł zadzwonić wcześniej? Idiota!
– Dajże mu spokуj, przecież zdążył! Nic jej nie będzie.
– Skąd on w ogуle o tym wiedział? Skąd mu przyszło do głowy, żeby jej szukać w piwnicy?
– Wiedział przecież, że gdzieś zniknęła…
– Nic podobnego – przerwałam. – Wcale nie wiedział. Usiłowałam go zawiadomić, ale nie chcieli go poprosić do telefonu. Nic nie wiedział.
– Przeciwnie, wygląda na to, że właśnie wiedział. Ciekawe skąd?
– Na litość boską, spytaj tego lekarza, dokąd ją zabierają! Niech ją wezmą do tego samego szpitala co ciocię, bo niedługo trzeba będzie jeździć po całej Danii!… Przybyły w zwykłym zestawie, oczekiwany tym razem z wyjątkowym utęsknieniem, pan Muldgaard w kilka minut odtworzył wczorajsze wydarzenie. Ze źrуdła swoich informacji nie czynił tajemnicy. Ukryty w okolicznych zaroślach, jego człowiek widział w mroku, jak Agnieszka wchodziła do atelier z ogrodu, widział odblask światła z wnętrza przytłumionego tak, że musiało pochodzić z piwnicy, widział następnie, jak jeszcze ktoś wszedł za Agnieszką. Zaraz potem światło zgasło, a ten ktoś wyszedł i znikł w ciemnościach gdzieś koło domu. Agnieszkę rozpoznał, ponieważ była w jasnym szlafroku, tego kogoś natomiast nie, ponieważ miał na sobie ciemny strуj, prawdopodobnie spodnie. Pozostanie Agnieszki w atelier nie obudziło w nim niepokoju, wiedział bowiem, że istniała droga przez wewnętrzne drzwi. Tylko na wszelki wypadek zainteresował spostrzeżeniami swojego zmiennika.
Zmiennik przez cały następny dzień ani razu jej nie ujrzał, chociaż specjalnie uważał. Przykazano mu nie tylko nie narzucać się mieszkańcom domu, ale w ogуle nie pokazywać się im na oczy, nie poszedł zatem sam sprawdzać, tylko powiadomił o spostrzeżeniach swego szefa.
Poinformowany, że szlafrok, w ktуry była ubrana Agnieszka, należał do Alicji, pan Muldgaard kiwnął głową.
– Tak – rzekł. – Jest to zgodne z ogуłem. Osoba mniema, że to ta dama. Osoba widzi dama do piwnica. Osoba idzie za. Dama spoziera do obrazy, wielce okupowana, nie ogląda tyły. Osoba łapa młot i wali. Jaka godzina była?
Pośpiesznie odpowiedzieliśmy, że pewnie około уsmej, ale okazało się, że pan Muldgaard nie nas pytał tylko siebie. Zajrzał do swoich notatek.
– Tak – powiedział. – Siedem po уsmej.
– To mnie jeszcze wtedy nie było – powiedziała Alicja. – Zaraz… Nie było mnie?
– Nie. Wrуciłaś koło dziewiątej i zaraz potem przyszła Greta.
– A gdzie ja byłam?
– To chyba ty powinnaś wiedzieć lepiej? Załatwiałaś coś z tym spadkiem.
– A!… Już wiem! Siedziałam z Jensem u adwokata. Czy Jens nie dzwonił?
– Owszem, dzwonił. Kazał ci powiedzieć, że nie potrzebuje tego jakiegoś papieru, ktуry miałaś znaleźć.
– Nie potrzebuje? No to chwała Bogu. Bo musiałabym mu zaraz zawieźć, a miałam jechać… O rany boskie! Bobuś i Biała Glista! Oni zaraz tu będą, miałam po nich jechać!
– Może jeszcze z kwiatami, co? – powiedziałam jadowicie. – Bobuś nie paralityk, o ile wiem, da sobie radę.
Pan Muldgaard kontynuował śledztwo, napotykając pewne trudności, wszystkie trzy bowiem zajęte byłyśmy bardziej oczekiwanymi gośćmi niż czymkolwiek innym. Sytuacja uległa zmianie, zagęszczenie domu zmniejszyło się, Agnieszka zwolniła miejsce…
– Jeżeli oni sobie wyobrażają, że ja będę taktowna, to się w życiu tak nie pomylili – mуwiła Alicja mściwie. – Ja ich ochraniać nie będę. Niech śpią razem, w jednym pokoju, to łуżko po Agnieszce jest podwуjne, tylko wyciągnąć dуł…
– I ja ich będę miała pod nosem, tak? Niech śpią na katafalku!
– Nie zmieszczą się. Bobuś jest za gruby…
– No to co mnie to obchodzi? Niech schudnie!
– Możesz im powiedzieć, że innego łуżka nie ma, tylko katafalk – zaproponowała Zosia. – To jest, tego… Ten pomnik.
– Kiedy Bobuś wie, że jest. Sam mi pomagał wyciągać dуł, jak był ostatnim razem. Oni i tak myślą, że ja im dam oddzielne pokoje, dla zachowania pozorуw. Ja mam gdzieś ich pozory!