Bazgroły tworzyły jedno kłębowisko, zachodziły na siebie, gdzieniegdzie były rozmazane i stanowiły plątaninę prawie nie do rozszyfrowania. Po długich wysiłkach stwierdziłyśmy wreszcie, że zawierają odpowiedź na nasze pytanie. Z oderwanych słуw, nie dokończonych zdań i rуżnych znakуw przestankowych udało nam się zrozumieć, że Edek spotkał znajomego z okresu, kiedy sam błąkał się po świecie, i w trakcie dwutygodniowego oblewania spotkania wykrył przypadkowo jego tajemnicę. Był zdania, że facet jest szpiegiem, bo przed laty nosił inne nazwisko. Zorientował się, że korzysta potajemnie z własnościowej warszawskiej kawalerki Anity, do ktуrej ma klucz, i wysłuchał nader cynicznych zwierzeń na temat zakochanej kobiety. Przyjaciel młodości, pewny Edka, nie krył, iż nie odwzajemnia uczuć owej damy, wykorzystuje ją, wrabia i naraża, zdecydowany zerwać z nią wszelki kontakt z chwilą, kiedy stanie się nieprzydatna. Rodzaju swojej pracy nie zdradził, pozwalając Edkowi trwać przy podejrzewaniu go o szpiegostwo. Część pogmatwanej epistoły zawierała wyrzuty sumienia, wahania i bicia się z myślami, wobec kogo powinien zachować lojalność. Wobec Alicji, ktуrej grozi kompromitacja w razie ujawnienia afery, czy wobec kumpla, ktуremu nic nie grozi w razie zerwania przez Alicję znajomości z podejrzaną osobą.
– Prawdopodobnie napisał to wszystko po pijanemu – powiedziała Alicja. – Włożył do koperty, kopertę wetknął do kieszeni i zapomniał o niej. I potem napisał drugi raz na trzeźwo.
– To jednak Anita miała rację, bojąc się, że ją od byle czego puści kantem – zauważyłam. – Wyjątkowo antypatyczna postać. Słusznie nie lubię takich typуw.
– Dziwię się, że tak chlapał jęzorem przed pijanym Edkiem – powiedziała Zosia z niesmakiem. – Jakiś lekkomyślny pуłgłуwek.
– Nie wiedział, że Edek zna Anitę – mruknęła Alicja, wciąż studiując bazgroły. – Nie wiedział nawet, że Edek zna mnie, a w ogуle to ja go nic nie obchodziłam. Tak to tutaj wygląda.
– Nie tylko – uzupełniłam. – Weźcie pod uwagę, że to było w Polsce. Zbytu na narkotyki u nas nie miał, robił najwyżej jakieś drobne handlowe interesy. Bezpieczny kraj dla niego. Spotkał przyjaciela, przyjaciel alkoholik wydał mu się nieszkodliwy, bo rzeczywiście, gdyby Edek nie znał ciebie, byłby dla niego absolutnie nieszkodliwy… Urżnął się i zwierzał mu się z prywatnych problemуw uczuciowych…
– Zaczyna mi być trochę żal tej Anity. Chociaż, uczciwie mуwiąc, ona na żal nie zasługuje…
Elżbieta, kulejąca już bardzo nieznacznie, przyszła z pożegnalną wizytą. Zaraz po niej nadszedł Thorsten, wypuszczony przed kilkoma dniami ze szpitala. Rуwnocześnie zadzwoniła Ewa, oznajmiając, że czuje się doskonale i wyjdzie za tydzień. Reszta ofiar była w przededniu całkowitego wyzdrowienia. Opanował nas nastrуj radosnej beztroski, widmo zbrodni znikło z horyzontu, uroczy domek w Allerшd i kwitnące w ogrуdku dalie na nowo nabrały właściwego im charakteru. Wydawało się wręcz niemożliwe, żeby tak długo mogły stanowić miejsce krwawych dramatуw!
– No, moi drodzy – powiedziała Alicja w szampańskim humorze. – Nadeszła chyba okazja, żeby otworzyć tego napoleona! Biała Glista i Bobuś wyjechali, prawdopodobnie na wieki, Ewa jest niewinna i żyje, wy żyjecie, tamci żyją, ciocia nie ma pretensji, a za samochуd zwracają mi pełną cenę. Lepiej nie będzie!
Zgodnie i z zapałem przyznaliśmy jej rację.
– Żadnych więcej zwłok! – westchnęła Zosia z bezgraniczną ulgą. – Co to za przyjemność pomyśleć, że ta rzeź się wreszcie skończyła!
Atmosfera familijnej tkliwości, jaka zapanowała w obliczu dwуch obecnych cudem uratowanych ofiar, sprawiła, że stłoczyliśmy się wszyscy przy jadalnym stole obok kuchni, lekceważąc salonowy stуł przed kanapą. Alicja zaparzyła wyjątkowo dobrą kawę. Wszyscy razem zażądali ode mnie jeszcze raz relacji z wizyty u morderczyni i wyjaśnienia resztek szczegуłуw jej działalności.
– Niech ja się wreszcie dowiem, dlaczego stała tam, na ścieżce, z tym kopytem w garści – powiedział Paweł. – Ciągle tego nie rozumiem.
– Jak to, jeszcze ci nie powiedziałam?… Bała się, że zostanie zrewidowana. Chciała zastrzelić Alicję przez okno, ale jej przeszkodziłeś, i potem nie miała co zrobić z pistoletem. To ten sam, z ktуrego strzelała do pani Hansen. Wolała go trzymać w ręku jako znaleziony niż żeby ktoś znalazł w jej torebce. Nie mogła wyrzucić, bo nie była pewna, czy tam nie ma jej odciskуw palcуw, a nie zdążyła porządnie wytrzeć.
– A sztylet? Ten od Edka?
– Wyrzuciła z samochodu przez okno w drodze powrotnej do domu. Henryk nie zauważył. To właściwie był raczej nуż sprężynowy niż sztylet, tylko z takim specjalnym ostrzem. Do pani Hansen strzelała z ukrycia, nie miała innego sposobu na to, żeby uciec nie rozpoznana.
– Instalację w szafce też sama zrobiła?
– Nie, to ten pomocnik. Ten kudłaty, ktуry pilnował, jak strzygła żywopłot. A propos, miała do ciebie ciężką pretensję, że ten żywopłot był taki zapuszczony… Miał perukę, przyprawioną brodę, wąsy i w ogуle co popadło…
– Żywopłot…?!