- Ode mnie? Żebym powiedziała, gdzie pan jest. Von Seidlitz tylko pytał i przeklinał, a bił tamten z zakasanymi rękawami. - Śmiertelnie blady Sniegir akurat przywlókł po parkiecie, ciągnąc za ręce, agenta w białej koszuli. - Von Seidlitz pytał, ja milczałam. Wtedy tamten bił i zaciskał mi usta, żebym nie krzyczała. - Dotknęła policzka i skrzywiła się.
- Niech pani nie dotyka - rzekł Grin. - Opatrzę panią. Ale najpierw trzeba się nim zająć.
Podszedł do przerażonego docenta i dotknął jego ramienia.
Ze straszliwym jękiem Aronzon przycisnął się do podłokietnika.
Zapuchnięta, niepodobna do ludzkiej twarz patrzyła na Grina jednym, strasznie wytrzeszczonym okiem. W miejscu drugiego widoczna była purpurowa jama.
- Aaa - jęczał Siemion Lwowicz. - Przyszedł pan. W takim razie musi pan mnie zabić. Ponieważ zdradziłem. I dlatego, że już dłużej nie będę mógł tak żyć.
Trudno go było zrozumieć. Zamiast zębów sterczały w jego ustach ostre małe odłamki.
- Najpierw mnie po prostu bili. Potem powiesili głową w dół.
Później topili. To wszystko robili w łazience, tam...
Drżący palec pokazał w stronę korytarza. Cała koszula Aronzona była w plamach zaschniętej krwi. Piętna były na plecach, a nawet na spodniach.
- To zupełni szaleńcy. Nie rozumieli, co czynią. Ja wszystko bym wytrzymał, i więzienie, i katorgę, słowo honoru. - Docent chwycił Grina za rękę. - Ale nie mogę bez oczu! Zawsze, od dzieciństwa, bałem się ślepoty! Pan nawet sobie nie wyobraża... - Zadrżał, po czym znowu zaczął
się kołysać i cicho wyć.
Trzeba było go objąć i silnie nim potrząsnąć. Wtedy Aronzon oprzytomniał i wyseplenił:
- Albinos powiedział... już był ranek, a ja myślałem, że ta noc nigdy się nie skończy... powiedział:
„Gdzie Igła? Pytam przedostatni raz. Najpierw wypalę kwasem lewe oko, potem - prawe. Tak jak wasi zrobili ze Szwierubowiczem”. Milczałem.
Wtedy... - Z piersi Aronzona wyrwał się głuchy szloch. - I kiedy spytał
po raz drugi, wszystko powiedziałem. Nie wytrzymałem dłużej! Kiedy zadzwoniła, mogłem ją uprzedzić, ale było mi już wszystko jedno...
Wczepił się w Grina dwoma rękoma, błagając oszalałym szeptem:
- Niech mnie pan zastrzeli. Wiem, że to dla pana nic. Dla mnie i tak wszystko się skończyło. Złamany, z jednym okiem, a jeszcze po tym...
- wskazał podbródkiem w stronę trupów - przepadłem. Nie wybaczą mi ani oni, ani wasi.
Grin oswobodził się.
- Chce się pan zastrzelić - powiedział twardo - niech się pan sam zastrzeli. Może pan wziąć rewolwer od von Seidlitza. Tylko że to głupota.
I wybaczać panu nie ma czego. Każdy ma swoją granicę wytrzymałości. A dla sprawy można być pożytecznym i z jednym okiem. Nawet w ogóle bez oczu.
- Ja bym z pewnością też nie wytrwała - rzekła Igła. - Po prostu mnie jeszcze tak naprawdę nie zaczęli torturować.
- Pani by wytrzymała. - Grin odwrócił się od nich obojga i polecił Sniegirowi: - Zawieź go do szpitala. Chemik. Wybuch w domowym laboratorium. I od razu znikaj.
- A co z nimi? - Sniegir wskazał na trupy.
- Sam to załatwię.
Kiedy zostali we dwoje z Igłą, zajął się jej twarzą.
Przyniósł z łazienki (tam było strasznie - wszędzie krew i kałuże wymiocin) buteleczkę ze spirytusem i watę.
Przemył zadraśnięcia, zdezynfekował.
Igła siedziała, odchyliwszy do tyłu głowę. Oczy miała zamknięte.
Kiedy Grin palcami delikatnie rozchylił jej usta, posłusznie je otworzyła. Ostrożnie dotykał zębów, bardzo białych i równych. Prawy przedni chwiał się, ale niezbyt mocno.
Wrośnie.
Sukienkę, już i tak rozerwaną, trzeba było i rozciąć jeszcze bardziej. Pod obojczykiem Grin zauważył siną plamę. Lekko nacisnął na kość, pokrytą cieniutką, delikatną skórą. Cała.
Igła nagle otworzyła oczy. Patrzyła z góry wzrokiem trochę wystraszonym i zmieszanym. Grinowi z nieokreślonego powodu nagle zaschło w gardle i zapomniał cofnąć palce z jej odsłoniętej piersi.
- Ma pan zadrapania - powiedziała cicho Igła.
Nieświadomie przykrył podrapany policzek, przypominający o głupiej porażce w łaźniach.
- Jestem cała pobita. Nieprzyjemnie na mnie patrzeć, prawda?
Zresztą i tak jestem brzydka. Dlaczego pan tak patrzy?
Grin mrugnął z poczuciem winy, ale nie spuścił wzroku. Teraz wcale nie wydawała mu się nieładna, chociaż siniak na policzku stawał się coraz wyraźniejszy.
Zadziwiające, że ta twarz wcześniej sprawiała wrażenie martwej, wyschłej. Tymczasem była pełna życia i uczuć. Pomylił się także co do barwy Igły: dominowała u niej nie zimna szarość, lecz ciepła, z odcieniem turkusowym. Turkusowe okazały się również jej oczy, które ujawniły nagle niebezpieczną dla terrorysty właściwość - wyciągały z duszy Grina na powierzchnię dawno zapomniany, bezpowrotnie wyblakły lazur. Palce, ciągle jeszcze przyciśnięte do jej ciała, nieoczekiwanie stały się gorące. Grin chciał je oderwać, ale nie mógł. A Igła nakryła jego dłoń swoją. Od tego dotknięcia oboje zadrżeli.
- To niemożliwe... Złożyłam sobie przysięgę... I zupełnie zbędne... Zaraz, to zaraz przejdzie... - wyszeptała bez związku.
- Tak, niepotrzebne. Zupełnie - zgodził się żarliwie. Gwałtownie przypadł do jej napuchniętych ust i poczuł na języku smak krwi...