Zadźwięczał łańcuszek, skrzydło drzwi się uchyliło i Grin z rozmachem uderzył rękojeścią rewolweru prosto między błyszczące oczy.
Pchnął z całych sił drzwi, przeskoczył przez tego, który upadł
(zobaczył tylko, że miał białą koszulę z zakasanymi rękawami), spostrzegł
jeszcze jednego, który osłupiał z zaskoczenia. Chwycił go za gardło, żeby nie krzyczał, i mocno uderzył jego głową o ścianę. Przytrzymał zwiotczałe ciało, gdy osuwało się na podłogę. Znajoma twarz, gdzieś już widział te podkręcone rude wąsiki, tę kamlotową marynarkę.
- Co tam? - rozległ się głos z głębi mieszkania. - Macie?
Dawajcie tutaj!
- Tak jest! - warknął Grin i pobiegł korytarzem w kierunku, z którego dochodził głos, prosto i w prawo, do bawialni.
Trzeciego, o różowej twarzy, białowłosego, poznał od razu i wtedy przypomniał sobie i dwóch pierwszych. Sztabsrotmistrz von Seidlitz, dowódca obstawy generała Chrapowa, i dwóch jego ludzi. Widział ich w Klinie, w wagonie.
W pokoju było wiele rzeczy, którym należało się przyjrzeć, ale teraz brakowało na to czasu, ponieważ żandarm (nie w mundurze, jak uprzednio, lecz w trójczęściowym garniturze piaskowego koloru), zobaczywszy nieznajomego z rewolwerem w ręku, natychmiast wsunął rękę pod marynarkę. Grin strzelił raz, celując w głowę, żeby mieć pewność, ale nie trafił dokładnie. Von Seidlitz chwycił się za rozerwane kulą gardło, zabulgotał i siadł na podłodze. Jego wiecznie zaróżowione oczy albinosa z nienawiścią patrzyły na Grina. Poznał.
Grin nie chciał powtórnie strzelać. Po co niepotrzebnie ryzykować? Podszedł do rannego i dobił go uderzeniem kolby rewolweru w skroń. Dopiero teraz mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Igła była przywiązana do fotela. Sukienkę na piersi miała rozerwaną, można było dostrzec białą skórę i zacienione wgłębienie. W ustach knebel, usta rozbite, pod okiem siniejący krwiak. Z docentem chyba było już całkiem kiepsko. Siedział przy stole, wsparłszy głowę na ręce, rytmicznie się kołysał i cichutko, nieprzerwanie wył.
- Zaraz - powiedział Grin i pobiegł z powrotem do korytarza.
Ogłuszeni agenci mogli w każdej chwili powrócić do zmysłów.
Najpierw dobił tego, który nieruchomo leżał na wznak. Potem wziął
się za tego, który leżąc przy ścianie, bezmyślnie mrugał oczami. Zamach, chrzęst kości. Koniec.
Znowu biegiem z powrotem. Odsunął kotary, żeby podać sygnał
Sniegirowi i rozjaśnić bawialnię.
Aronzona nie ruszał - jasne, że żadnej pomocy od niego nie uzyska.
Rozwiązał Igłę, wyjął jej knebel z ust. Ostrożnie przetarł
chusteczką ociekające krwią wargi.
- Wybacz mi - powiedziała. - Niech mi pan wybaczy O mało was nie zgubiłam. Zawsze myślałam, że nie dam się wziąć żywa, ale kiedy złapali mnie za łokcie i pociągnęli za sobą, to jakbym skamieniała. Miałam okazję, możliwość, kiedy posadzili mnie w fotelu. Mogłam wyciągnąć szpilę i wbić w gardło. Tysiące razy sobie wyobrażałam, jak to będzie. I nie wyszło...
Nagle jęknęła i zapłakała, po siniejącym policzku popłynęły łzy.
- To nieważne - uspokoił ją Grin. - Nawet gdyby pani potrafiła, i tak bym przyszedł. Co za różnica.
Te słowa nie pocieszyły Igły, przeciwnie - łzy pociekły dwoma strumieniami.
- Naprawdę by pan przyszedł? - zadała bezsensowne pytanie.
Grin nawet nie odpowiedział.
- Co tu się stało? - spytał. - Co z Aronzonem?
Igła postarała wziąć się w garść.
- Ten to szef ochrony Chrapowa. Nie od razu zrozumiałam, myślałam, że jest z ochrany. Ale ci się tak nie zachowują, to jakiś wariat. Siedział tutaj od wczoraj. Rozmawiali ze sobą, słyszałam. Ten białowłosy chciał sam pana znaleźć. Całą Moskwę przeszukał. - Jej głos stwardniał, oczy były jeszcze mokre, ale łzy już nie płynęły. -
Mieszkanie Aronzona przez cały czas znajdowało się pod tajnym nadzorem ochrany. Pewnie z powodu Rachmeta. A ten - znowu wskazała na martwego sztabsrotmistrza - podkupił filera, który prowadził obserwację.
- Von Seidlitz - wyjaśnił Grin. - Nazywał się von Seidlitz.
- Filer? - zdziwiła się Igła. - Skąd pan wie?
- Nie, ten - wskazał głową, zły na siebie, że traci czas na nieważne szczegóły. - Dalej.
- Wczoraj agent zawiadomił von Seidlitza, że byłam u Aronzona i odeszłam z jakimś pakunkiem. Wywiadowca usiłował mnie śledzić, ale mu się nie udało. Ogona nie zauważyłam, ale na wszelki wypadek skręciłam na Prieczystience w przechodnią bramę. Nawyk.
Grin przytaknął, ponieważ sam też by tak postąpił.
- A kiedy szpicel zameldował von Seidlitzowi, ten z dwoma swoimi ludźmi wtargnął do Aronzona. Torturowali go całą noc. Docent wytrzymał do rana, a potem puścił farbę. Nie wiem, co oni z nim wyprawiali, ale sam pan widzi... Cały czas tak siedzi. Kiwa się i wyje...
Z korytarza wbiegł Sniegir. Blady z rozszerzonymi oczami.
- Drzwi otwarte! - krzyknął. - Zabici!
Kiedy zobaczył, co się dzieje w bawialni, zamilkł.
- Zamknij drzwi - polecił Grin. - Tamtych przyciągnij tutaj.
I znowu odwrócił się do Igły.
- Czego chcieli?