Obok ciężko tupał Jemiela. Sniegir jak rześki źrebak pędził przed nimi.
Kiedy z tyłu uderzyły wystrzały, do magazynów, które gwarantowały ratunek, wystarczyło tylko sięgnąć dłonią.
Po co teraz strzelać? Za późno.
*
Mieszkanie na Woroncowym Polu okazało się wygodne: trzy pokoje, zapasowe wyjście, telefon i nawet łazienka z podgrzewaną wodą. Jemiela od razu przysiadł nad książką, jakby nie było wybuchów, biegu pod kulami przez zaśnieżone pustkowie, a potem długiego gubienia tropów w ciemnych uliczkach.
Sniegir, wyczerpany, upadł na kanapę i usnął.
Grin uważnie obejrzał mieszkanie, mając nadzieję, że znajdzie jakiś ślad, który go doprowadzi do TG. Nic nie znalazł. W umeblowanym lokalu nie było ani portretów, ani fotografii, żadnych drobiazgów, nawet książek. Widać nikt tu nigdy nie mieszkał.
W takim razie do czego miał służyć ten lokal? Do rozmów o interesach? Na wszelki przypadek? Na utrzymywanie takiego mieszkania mógł
sobie pozwolić tylko bardzo bogaty człowiek. Znowu wszystko wskazywało na Łobastowa.
Tajemnica budziła trwogę. Grin oczywiście nie spodziewał się bezpośredniego niebezpieczeństwa - jeśli to pułapka, to po co wyprowadzać Grupę Bojową z okrążenia ochrany? Tak czy owak, najlepiej będzie wyrwać się stąd jak najszybciej.
Zadzwonił do Igły. Niczego jej nie wyjaśniał, powiedział tylko, że nazajutrz potrzebne będzie nowe lokum, i podał swój adres. Igła odrzekła, że zjawi się rano. Głos miała spłoszony, ale wolała przezornie o nic nie pytać.
Teraz spać - nakazał sobie Grin. Umościł się w fotelu, nie zdjąwszy ubrania. Na stoliku obok położył colta i ostatnie cztery bomby.
A jednak się zmęczył. I z żebrem nie jest tak dobrze, jak sądził.
To przez ten szybki bieg. Szczęście, że zapalniki w bombach nie rozpadły się od wstrząsów. Dopiero byłoby głupio!
Zamknął oczy i otworzył - wydawało się - po sekundzie, jednak za oknem świeciło już słońce, a u drzwi nieprzerwanie dźwięczał dzwonek.
- Kto to? - rozległ się z przedpokoju gęsty bas Jemieli.
Odpowiedzi nie dosłyszał, lecz po chwili otwarto drzwi.
Ranek, w dodatku późny - zrozumiał Grin.
Organizm mimo wszystko wymógł, co mu się należało - dziesięć godzin zupełnego odpoczynku.
- Jak pańskie rany? Co z pieniędzmi? - spytała Igła, wchodząc do pokoju. I nie czekając na odpowiedź, dorzuciła: - O tym, co zaszło w nocy, już wiem. Matwiej jest u nas. Cała Moskwa huczy od plotek o boju na kolei. Zginął sam Burlajew, to już wiadomo na pewno. I mówi się, że zginęło jeszcze wielu policjantów. Ale co ja wam opowiadam, przecież to wy tam byliście...
Oczy jej nie były takie jak zwykle, tylko żywe, rozświetlone. I po nich można było poznać, że Igła to nie żadna stara panna. Po prostu poważnie wyglądająca, ciężko doświadczona kobieta o żelaznej woli.
- Jest pan najprawdziwszym bohaterem - powiedziała bardzo spokojnym tonem, jakby konstatowała naukowo udowodniony fakt. - Wy wszyscy jesteście bohaterami. Nie mniejszymi niż narodowolcy.
I spojrzała na niego tak, że aż poczuł się niezręcznie.
- Rany już mi nie przeszkadzają. Pieniądze odesłaliśmy. Dzisiaj będą w Petersburgu - zaczął odpowiadać na jej pytania. - Że Burlajew zginął, nie wiedziałem, ale to dobrze. Że zabiliśmy wielu - przesada, choć kilku położyliśmy.
Teraz można było przejść do sedna sprawy:
- Po pierwsze - nowe mieszkanie. Po drugie - skończyła się mieszanka wybuchowa. Trzeba zdobyć. I zapalniki. Chemiczne, typu uderzeniowego.
- Mieszkania szukamy. Do wieczora na pewno się znajdzie.
Zapalniki są, ile chcecie. W zeszłym miesiącu dostarczono z Petersburga całą walizkę. Gorzej z substancją wybuchową. Musimy przygotować. -
Zamyśliła się, zaciskając cienkie blade wargi. - Chyba że Aronzon...
Obserwuję jego okna, sygnału alarmu nie ma. Sądzę, że warto zaryzykować.
Jest chemikiem, z pewnością może sporządzić. Tylko czy zechce? Mówiłam panu, że on nie popiera terroru.
- Nie trzeba. - Grin pomacał żebra. Ból zniknął. - Sam to mogę zrobić. Niech tylko składniki dostarczy. Zaraz wszystko wypiszę.
Kiedy pisał, czuł na sobie jej wzrok.
- Dopiero teraz zrozumiałam, jak pan jest do niego podobny...
Grin nie dokończył długiego słowa „nitrogliceryna”. Podniósł
oczy.
Nie, nie patrzyła na niego - jej wzrok błądził gdzieś wyżej.
- Pan jest brunetem, a on miał jasne włosy. I wasze twarze są całkiem różne. Ale ich wyraz jest taki sam, i to pochylenie głowy...
Nazywałam go Tioma, ale jego partyjny pseudonim brzmiał „Magik”. Znał
wspaniałe karciane sztuczki... Razem dorastaliśmy. Jego ojciec był
zarządcą w naszej posiadłości pod Charkowem...
O Magiku wiele Grin słyszał. Powiesili go w Charkowie przed trzema laty. Mówiono, że miał narzeczoną, córkę hrabiego. Jak Zofia Pierowska. Więc, to tak... Komentarz był tu zbędny a Igła chyba na żadne słowa nie czekała. Sucho odkaszlnęła i już nie wróciła do przerwanego wątku. Resztę historii Grin bez problemu mógł dopowiedzieć sobie sam.
- Wychodzić stąd nie będziemy - powiedział rzeczowo, by pomóc jej pokonać wzruszenie. - Czekamy na pani powrót. A więc, po pierwsze -
mieszkanie. Po drugie -chemikalia.