- Dobrze - przerwał mu Grin, decydując, że wystarczy. - Do rzeczy. Worki z pieniędzmi są na dworcu. Wziąć wzięliśmy, teraz musimy przewieźć je do Petersburga. Będzie trudno: policja, żandarmeria, szpicle... Wcześniej szukali tylko nas, teraz jeszcze i pieniędzy. A są pilnie potrzebne.
- Wymyśliłam - szybko rzekła Igła. - Można wysłać sześciu ludzi, każdemu dać po worku. Nie może się tak zdarzyć, żeby wszyscy sześcioro wpadli, któryś z pewnością się przedrze. Jutro się tym zajmę. Pięciu już jest, ja będę szósta. Mnie jako kobiecie będzie nawet łatwiej.
- Jak jutro, to jutro - Jemiela się przeciągnął. - Ranek mądrzejszy od wieczora.
- Ja też mogę wziąć - zabrzmiał głos Julii. - Tylko że w moim bagażu worek będzie wyglądał dziwacznie. Przełożę paczki do walizki, dobrze?
Grin wydobył zegarek. Wpół do dwunastej.
- Nie. Jutro tak wszystko obstawią, że nie da się wywieźć. Będą rewidować rzeczy, nie można. Dziś.
- Co dziś? - z niedowierzaniem spytała Igła. - Pieniądze mamy wywieźć dzisiaj?
- Tak. Nocnym. O drugiej.
- Ale to zupełnie niemożliwe! Już teraz postawili na nogi całą policję. Zanim tutaj dojechałam, kilka razy widziałam, jak przeszukiwano dorożki. A na dworcu... już sobie wyobrażam, co tam się dzieje...
I wtedy Grin wyłożył im swój plan.
Tylko jednego nie mógł przewidzieć - że po wybuchu naczelnik dworca ze strachu odwoła odjazd pociągu do Petersburga i że w ogóle zatrzyma ruch na całej linii.
A przedtem wszystko poszło zgodnie z planem.
Za dwadzieścia druga Grin podwiózł Igłę i Julię, przebrane za panią i służącą, do przechowalni bagażu, a sam został na koźle, ponieważ w żadnym wypadku nie mógł się pokazać na dworcu.
Tragarz wrzucił worki na wózek i już się szykował, by podtoczyć go do pociągu, ale wtedy chuda, groźna pani zaczęła besztać ładniutką pokojówkę za jakieś zapomniane w domu pudełko i tak się zacietrzewiła, że przerwała dopiero po drugim dzwonku. Potem jeszcze rzuciła się na tragarza - dlaczego się spóźnia, nie odwozi worków do wagonu bagażowego?
Wbrew oczekiwaniu Igła wspaniale odegrała swoją rolę.
Równocześnie z drugim dzwonkiem zaplanowano wystąpienie Jemieli i Sniegira. Wystarczyło im czasu, aby jechać do Nobla po gotową bombę.
Wózek z workami zbliżył się właśnie do wejścia na peron i czterech agentów w cywilu chciało podejść do tragarza, którego okładała po plecach torebką kłótliwa dama, gdy od strony peronów zabrzmiał głuchy, donośny wybuch, któremu towarzyszyły krzyki i brzęk stłuczonych szyb.
Filerzy od razu zapomnieli o wózku, ruszyli tam, skąd słychać było trzaski i łomot, a pani ostatni raz energicznie popchnęła zdębiałego tragarza, żeby szybciej się ruszał. Mało to rzeczy mogło się zdarzyć na dworcu? A pociąg nie będzie czekał.
Co było dalej, Grin nie widział, jednak nie wątpił, że Igła z Julią dotrą bezpiecznie do wagonu, a worki zostaną bez przeszkód zapakowane do pomieszczenia bagażowego. Żandarmi i wywiadowcy nie mieli teraz głowy do rewizji.
Ale minuty płynęły, a ostatniego dzwonka ciągle nie było.
Dwadzieścia minut po drugiej Grin zdecydował się pójść na zwiady. Sądząc po chaotycznych ruchach niebieskich mundurów w oknach, mógł się nie obawiać, że go rozpoznają.
Porozmawiał z roztrzęsionym kolejarzem. Usłyszał, że nieznany oficer wysadził jakąś wysoką policyjną szarżę i zbiegł. To było w porządku. Dowiedział się jeszcze, że dzisiejszej nocy ruch na trasie będzie wstrzymany. A to oznaczało, że najważniejszego punktu akcji nie udało się zrealizować. Czekał prawie godzinę, zanim Igła i Julia wróciły z workami.
Potem zostawił kobiety i zawiózł pieniądze na paetę, do składnic na Dworcu Windawskim.
Szczegóły opowiedział mu Jemiela.
- Przy wejściu na perony obszukano mnie sumiennie. A ja byłem czyściutki, bez bagażu, i bilet miałem do Petersburga na trzecią klasę.
Co u mnie znajdziesz? Przechodzę na peron, staję z boku, czekam. Patrzę -
idzie Sniegirek. Z wielkim bukietem, fizys rumiana. Nawet na niego nie spojrzeli. Kto mógłby sobie wyobrazić, że taki cherubin niesie w bukiecie bombę? Spotkaliśmy się w najciemniejszym miejscu na peronie. Ukradkiem wyjąłem bombę i wsunąłem ją do kieszeni. Chociaż pora nocna, to ludzi mnóstwo. Pasażerski z Petersburga się opóźnia, oczekujących nie ubywa. Na podróż naszym pociągiem, tym o drugiej, też nie brak chętnych. Wszystko w porządku, myślę. Nikt na mnie nie będzie gał wybałuszał. Pomaleńku zbliżam się do zawiadowcówki. A jej okna, Grinycz, wychodzą wprost na peron. Zasłony rozsunięte i wszystko wewnątrz widać. Za stołem siedzi nasz bohater, przy drzwiach jakiś młody oficerek ziewa. Od czasu do czasu ktoś wchodzi, wychodzi. Ludzie nie śpią, pracują. Przeszedłem obok raz, patrzę - matulu, lufcik otwarty na oścież! Widać napalono dobrze. No to mi się na duszy ciepło zrobiło. Ech, myślę sobie, Jemiela, jeszcze nie czas ci umierać. Jak już tak idzie, może i ty uniesiesz stąd głowę.