- No, takich wśród nas znajdziesz pan, ile zechcesz. Jeśli pseudonimu używa tylko w kręgach konspiracyjnych, mogę znać ją z nazwiska. Moje kontakty są liczne, monsieur Fandorin, ale niezbyt głębokie, do samego podziemia nie sięgają. Kto panu mówił o tej Igle?
Znowu nie odpowiedział. Czas już przejść do najważniejszego.
- Pani jest ekstraordynaryjną kobietą, Diano - zaczął z udawanym uniesieniem Erast Pietrowicz. - P-poprzednim razem wywarła pani na mnie istotnie niezatarte wrażenie, cały ten czas o pani myślałem. Mam wrażenie, że po raz pierwszy spotykam taką femme fatale, z której powodu s-solidni mężczyźni tracą głowę i zapominają o powinnościach służbowych.
- Proszę mówić, proszę - wyszeptała kobieta bez twarzy. - Takich słów słucha się z przyjemnością.
- Widzę, że doprowadziła pani do zupełnego szaleństwa i Burlajewa, i Swierczyńskiego, choć to bardzo dzielni i poważni panowie.
Płoną z wzajemnej zazdrości. Jestem pewny, że ich podejrzenia nie są pozbawione podstaw. Jak pani dowcipnie wodzi za nos tych d-dwóch ludzi, których boi się cała Moskwa! Pani jest odważną kobietą. Inne tylko mówią o wolnej miłości, a pani ją wciela w życie całym swoim jestestwem.
Zaśmiała się z zadowoleniem, odchylając do tyłu głowę.
- Nie ma w tym żadnej miłości. Jest jedynie ludzka istota, żyjąca w samotności i w samotności umierająca. Nic i nikt tej samotności nie może ze mną dzielić. I w cudze życie włączyć się także nikomu nie dano.
Ale można odegrać cudze życie, poczuć jego smak na języku. Pan jest rozumnym człowiekiem, panie Fandorin. Z panem mogę być zupełnie szczera.
Widzi pan, z powołania jestem aktorką. Powinnam błyszczeć na scenach najlepszych teatrów, pobudzając publiczność do śmiechu i łez, ale...
życiowe okoliczności pozbawiły mnie możliwości wykorzystania talentu w jego bezpośredniej formie.
- Jakież to okoliczności? - spytał ostrożnie Erast Pietrowicz. -
Ma pani na myśli wysokie pochodzenie? Słyszałem, że należy pani do śmietanki towarzyskiej?
- Tak, coś w tym rodzaju - odrzekła Diana po chwilowym milczeniu.
- Ale nie żałuję. Grać w prawdziwym życiu jest o wiele ciekawiej niż na scenie. Przed głupimi młodzieńcami, którzy naczytali się szkodliwych książek, odgrywam jedną rolę, przed Burlajewem drugą, przed Swierczyńskim trzecią, całkowicie odmienną... Jestem szczęśliwsza od wielu ludzi, panie Fandorin. Mnie nigdy nie bywa nudno.
- Rozumiem różnicę między rolą nihilistki a współpracownicy, ale czy to konieczne, aby inaczej zachowywać się przed pułkownikiem Swierczyńskim, a inaczej przed podpułkownikiem żandarmerii Burlajewem?
- Ooo! Od razu widać, że nic pan nie pojmuje w teatrze. - Z
zaangażowaniem klasnęła w ręce. - To dwie zupełnie różne role. Chce pan, to opowiem, jak osiągnąć sukces z mężczyznami. Myśli pan, że konieczna jest uroda? Wcale nie! Jaką rolę może odegrać moja uroda, jeśli nawet nie widzicie mojej twarzy? Wszystko okazuje się bardzo proste. Trzeba pojąć, kim w swojej istocie jest mężczyzna, i grać na kontrastach. Jak w elektryczności: przeciwne ładunki się przyciągają. Weźmy Piotra Iwanowicza. To człowiek silny, brutalny, skłonny do bezpośrednich działań i przemocy. Przy nim jestem słaba, kobieca - bezbronna istota. Jeśli dodać do tego zainteresowania służbowe, klimat tajemnicy, na który mężczyźni są tak łasi - biedniutki Burlajew staje się bardziej podatny niż wosk.
Erast Pietrowicz wyczuł, że cel jest tuż-tuż, zupełnie blisko -
byle tylko nie przedobrzyć.
- A Swierczyński?
- No, ten jest z zupełnie innej gliny. Chytry, ostrożny, podejrzliwy. Dla niego jestem prostoduszna, łobuzerska, szorstka. O
zainteresowaniach służbowych i sekretach już wspominałam - to niezmienne komponenty. Czy uwierzy pan, że Stanisław Filipowicz w zeszłym tygodniu klęczał przede mną, błagając, bym powiedziała, czy pozostaję w stosunkach z Burlajewem. Wygnałam go i rozkazałam bez wezwania się tu nie zjawiać.
Co za współpracownica, prawda? Zwierzchnik żandarmów guberni, u mnie jak pudel reaguje na aport!
Oto pierwszy rezultat: Swierczyński nie był tutaj od tygodnia, a to oznacza, że informacji o przyjeździe Chrapowa Diana nie mogła wyciągnąć od niego.
- Wspaniałe! - przyznał radca stanu. - To znaczy, że nieszczęsny Stanisław Filipowicz już cały tydzień przebywa na zesłaniu? Bidulek! T-to dlatego tak się złości. Musiał ustąpić pola bitwy ochranie.
- Ach, nie! - Kobieta fatalna zaniosła się cichym śmiechem. - W
tym rzecz, że nie! Burlajewowi też dałam tygodniowy urlop! Chciałam, by pomyślał, że wyżej cenię Swierczyńskiego!
Erast Pietrowicz zafrasował się.
- A w rzeczywistości?
- A w rzeczywistości... - Współpracownica pochyliła się i w zaufaniu szepnęła: - A w rzeczywistości miałam zwykłe kobiece dolegliwości, zresztą i tak powinnam odpocząć od swoich dwóch zakochanych!
Radca stanu mimowolnie się odsunął, a Diana całkowicie poddała się atakowi sycząco-świszczącego śmiechu, bardzo zadowolona z uzyskanego efektu.
- Pan to kawaler subtelny, powściągliwy i trzymający się surowych reguł, dlatego intryguję pana cynizmem i naruszaniem konwenansów -