Wróciwszy do sekretariatu, radca stanu, naciskając na pióro z taką siłą, że aż bryzgał atrament, napisał do generała-gubernatora nową notatkę, całkowicie różniącą się od poprzedniej i tonem, i treścią. Ale przekazać jej sekretarzowi nie zdążył - białe drzwi się rozwarły i rozległ się głos Władimira Andriejewicza.
- No, idź, idź z Bogiem. I nie zapomnij mojej rady.
- Dzień dobry, Esfiro Awiessałomowno - ukłonił się radca stanu wychodzącej z gabinetu piękności.
Ta zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. Nawet nie można było sobie wyobrazić, że ta wyniosła osoba dopiero co szlochała i pociągała nosem jak pensjonarka, której odmówiono lodów. Co najwyżej jej oczy, jeszcze wilgotne od łez, błyszczały jaskrawiej niż zazwyczaj. Nic zaszczyciwszy Erasta Pietrowicza odpowiedzią, królowa Saby oddaliła się.
- Ech - westchnął Władimir Andriejewicz, patrząc za nią. - Gdyby nie moje sześćdziesiąt pięć... Niech pan wchodzi, łaskawco. Proszę wybaczyć, że musiał pan czekać.
Zgodnie z niepisaną umową nie rozmawiali o niedawnym gościu, tylko od razu przeszli do spraw służbowych.
- Okoliczności były takie, że nie mogłem zjawić się u waszej jaśniewielmożności z r-raportem wcześniej - zaczął Fandorin oficjalnym tonem.
Ale generał-gubernator wziął go za łokieć, usadził w fotelu naprzeciw siebie i miło, dobrodusznie powiedział:
- Wszystko wiem. Froł ma wielu życzliwych znajomych i w ochranie, i w innych miejscach. Raporty o pańskich przygodach otrzymywałem regularnie. I o dzisiejszej batalii zostałem szczegółowo poinformowany przez asesora kolegialnego Mylnikowa. To dobry człowiek, ten Jewstratij Pawłowicz. Bardzo chce zająć miejsce zwolnione przez Burlajewa. No cóż, można w ministerstwie szepnąć słówko. Ja już depeszę o dzisiejszych bohaterskich wyczynach wysłałem do jego cesarskiej mości - wcześniej niż wasze książątko. Przecież tutaj najważniejsze, kto pierwszy zamelduje.
Pańskie bohaterstwo opisałem w najżywszych barwach.
- Najpokorniej za to dz-dziękuję - trochę nieprzytomnie odparł
Erast Pietrowicz - jednak chwalić się za bardzo nie ma czym. Główny p-przestępca zbiegł.
- Jeden zbiegł, a sześciu zostało unieszkodliwionych. To wielki sukces, gołąbeczku. Policja dawno takiego nie odniosła. I do zwycięstwa doszło w Moskwie, choć nie bez pomocy ze stolicy. Z mojej depeszy najjaśniejszy pan wywnioskuje, że sześciu terrorystów, którzy zostali zastrzeleni - to nasza, moskiewska zasługa; a to, że siódmy uciekł - to błąd Pożarskiego. Ja depesze umiem pisać. W końcu już pół wieku żegluję po morzach atramentu. Ale to nic, pan Bóg jest miłosierny. Może i zrozumieją tam - pomarszczony palec księcia wskazał na sufit, adresując ostatnią uwagę ni to do cesarza, ni to bezpośrednio do Boga - że jeszcze za wcześnie wyrzucać Dołgorukiego na śmietnik. Przecenili się! I w sprawie pisma o pański awans na oberpolicmajstra, które tam ugrzęzło, też wspomniałem w depeszy. Zobaczymy, czyja karta weźmie...
Z pałacu generała-gubernatora Erast Pietrowicz wyszedł zamyślony.
Wkładając rękawiczki, zatrzymał się przy słupie ogłoszeniowym i nie wiadomo czemu przeleciał wzrokiem wydrukowane ogromnymi literami ogłoszenie:
Cud amerykańskiej techniki!
W Muzeum Techniki zostanie zademonstrowany najnowszy fonograf Edisona. Pan Riepman, kierujący wydziałem fizyki stosowanej, osobiście przeprowadzi doświadczenie zapisywania dźwięku. W tym celu wykona arię z opery Życie za cara. Opłata za wstęp - 15 kop. Liczba biletów ograniczona.
W plecy radcy stanu uderzyła śnieżka. Erast Pietrowicz ze zdumieniem odwrócił się i zobaczył przy trotuarze lekkie dwuosobowe sanki. Na aksamitnym siedzeniu siedziała czarnooka panienka w sobolowej szubce.
- Siadaj - powiedziała. - Jedziemy.
- Chodziła pani na skargę do zwierzchności, m-mademoiselle Litwinowa? - z całą dostępną mu złośliwością odezwał się Fandorin.
- Eraście, jesteś głupcem - zrewanżowała się szybko i zdecydowanie. - Milcz, bo znów się pokłócimy.
- A jaką to radę otrzymałaś?
Esfira westchnęła.
- Mądrą radę. Skorzystam z niej obowiązkowo. Ale jeszcze nie teraz. Później.
Przed wejściem do znanego każdemu mieszkańcowi Moskwy wielkiego domu na Twerskim bulwarze Fandorin zatrzymał się, ogarnięty przeciwstawnymi uczuciami. A więc jednak nominacja, o której tak długo mówiono i w realność której Erast Pietrowicz już przestał wierzyć, w końcu się zmaterializowała.
Pół godziny wcześniej do oficyny na Małej Nikickiej przybył
feldjeger i z ukłonem oznajmił radcy stanu, który wyszedł do niego w szlafroku, że natychmiast oczekuje się go w siedzibie oberpolicmajstra.
Takie zaproszenie mogło oznaczać tylko jedno: wczorajsza depesza generała-gubernatora adresowana do najjaśniejszego pana odniosła skutek, i to szybciej, niż przypuszczano.
Starając się jak najmniej hałasować, Fandorin dokonał
przyspieszonej porannej toalety, włożył mundur i ordery, przyczepił
szpadę - wydarzenie wymagało przestrzegania form - i obejrzawszy się na półotwarte drzwi sypialni, na palcach wyszedł do przedpokoju.