Čujny Chiłon aprytamnieŭ u adnoj chvilinie, nakinuŭ chutka siarmiahu z kapturom i, zahadaŭšy niavolnicy ŭstaranicca, vyzirnuŭ pierš asciarožna navonki.
I asłupianieŭ! Bo praz dzviery kubikuluma ŭhledzieŭ vialihura Ursusa. Na heta hledziačy, čuje, nohi j hałava jahonyja robiacca jak lod, serca mleje ŭ hrudziach, a za skuraju biehaje roj murašak… Praz momant nie moh słova vymavić, pačakaŭšy, adnak, vyjenčyŭ, zvoniačy zubami: — Syra! Niama mianie… nie viedaju taho… dobraha čałavieka… — Ja skazała jamu, što ty doma, spadaru, što spiš, — patłumačyła dziaŭčyna, — a jon prasiŭ ciabie zbudzić… — O, bohi!.. Badaj ciabie!..
A Ursus, jak by nie mohučy čakać, padyjšoŭ da dzviarej kubikuluma i, nahnuŭšysia, usadziŭ usiaredzinu hołaŭ.
— Chiłon Chiłanid! — adazvaŭsia. — Pax tecum! Pax, pax![39] — adkazvaje Chiłon. — O, najlepšy moj chryscijaninie! Tak, ja Chiłon, ale heta abmyłka… Nie viedaju ciabie!
— Chiłon Chiłanidzie! — paŭtaryŭ Ursus. — Tvoj spadar, Vinić, kliča ciabie, kab išoŭ da jaho razam sa mnoju.
XXIII
Vinicija razbudziŭ dakučny bol. U pieršaj chvilinie nie moh zrazumieć, dzie jon dy što z im dziejecca. U hałavie šum, uvačču tuman. Pavoli, adnak, viartałasia prytomnasć, i ŭrešcie praz toj tuman bačyć nad saboju troje ludziej. Dvuch paznaŭ: Ursusa i taho starca, jakoha pavaliŭ, vynosiačy Lihiju. Treci, nieznajomy, trymaŭ jahonuju levuju ruku i, abmacvajučy jaje ŭzdoŭž łokcia až da plečuka, vyklikaŭ taki strašny bol, što Viniciju zdałosia, byccam robiać nad im jakuju mstu, dyk vycadziŭ praz zacisnutyja zuby: — Dabjecie mianie?
A jany nie zviartali na heta ŭvahi, tak, jak by nie čuli ci nie ŭvažali za niezvyčajnasć. Ursus z svajoj barbarskaj zakłapočanaj minaj trymaŭ žmut stužak z biełych padziortych chuscin, a stary havaryŭ nieznajomamu: — Ci ty, Hłaŭk, peŭny, što henaja rana ŭ hałavie nia josć smiarotnaj?
— O tak, dastojny Kryspie, — supakojvaŭ Hłaŭk. — Słužačy ŭ niavolnikach na marapłaŭstvie dy žyvučy ŭ Nieapali, prychodziłasia mnie ahladać šmat ran, za tuju pracu ŭdałosia mnie jakraz i vykupicca z siamjoju. Nie, rana ŭ hałavie lohkaja. Jak jon, vidać, — tut pakazaŭ na Ursusa, — adbiraŭ dziaŭčynu i pichanuŭ hetaha na mur, dyk jon, padajučy, zasłaniŭsia rukoju, katoruju vyvichnuŭ i złamaŭ, ale praz toje ŭsciaroh hołaŭ — i žyccio.
— Nie adnym z bratoŭ ty ŭžo apiekavaŭsia, — adkazaŭ Krysp, — i słyvieš jak dobry lekar… Tamu ž i pasłaŭ ja Ursusa pa ciabie.
— Katory ŭ darozie pryznaŭsia mnie, što ŭčora jšče maniŭsia mianie zabić.
— Ale pierš hety namier vyjaviŭ mnie; a ja, viedajučy ciabie j tvaju viernasć da Chrysta, vytałkavaŭ jamu, što nie ty zdradnik, ale toj nieznajomiec, jaki da zabojstva jaho padbuchtorvaŭ.
— Hena byŭ niačysty duch, ale mnie zdałosia, što anioł, — apraŭdvaŭsia, uzdychajučy, Ursus.
— Druhim razam raskažaš mnie ab hetym, — pierarvaŭ Hłaŭk, — a ciapier musimy dumać ab ranienym.
Heta skazaŭšy, pačaŭ nastaŭlać plačo Viniciju, jaki raz-poraz mleŭ z bolu, nie dapamahała j Kryspava achałodžvannie vadoju hałavy. Ale moža j lepš było, što mleŭ, bo choć tady nie čuŭ nastaŭlannia nahi dy pieraviazki złamanaje ruki, jakuju Hłaŭk upraviŭ u dzvie žałabkavatyja doščački, chutka j mocna abviazaŭšy, kab znieruchomić. Pa dakananaj apieracyi aprytomieŭ znoŭ i ŭbačyŭ nad saboju Lihiju. Stajała tut ža pry jahonym łožku, trymajučy pierad saboju miedzianoje viadzierca z vadoju, u jakoj Hłaŭk čas ad času mačaŭ hubku j zmyvaŭ jamu hołaŭ.
Vinić hladzieŭ i vačam nie vieryŭ. Jamu zdavałasia, heta son abo haračka maročyć, staviačy pierad im henuju miłuju zdań, i až pasla doŭhaje chviliny zdoleŭ vyšaptać: — Lihija… Ad hołasu jahonaha zadryžała viadzierca ŭ rukach, i zviarnulisia da jaho sumnyja vočy.
— Pax tabie! — adkazała cicha.
I stajała z vyciahnutymi pierad saboju rukami, poŭnaja litasci i žalu. Jon ža pahladaŭ na jaje, moŭ žadaŭ napoŭnić joju vočy tak, kab, jak zapluščyć, voblik jejny stajaŭ jamu nad paviekami. Pryhladaŭsia na jejny tvar, bialejšy i błažejšy, čym daŭniej, na loki ciomnych vałasoŭ, na ŭbohuju vopratku rabotnicy; hladzieŭ tak uporysta, što až ad siły jahonych vačej pačało ružavieć jejnaje sniežnaje čało — i pierš-napierš padumaŭ, što jon ža kachaje jaje, a pa-druhoje, što henuju nikčomnasć dy ŭbohasć jon spryčyniŭ, bo jon vypłašyŭ jaje z domu, dzie płyvała jana ŭ dastatkach i vyhodzie, i ŭpraviŭ u hetuju mizernuju chatu dy apranuŭ u hetuju voś nendznuju vopratku z ciomnaje voŭny.
I tak chacieŭ jaje ŭcharašyć u najdaražejšyja załatyja kaštoŭnasci, što apanavała im zdumlennie, tryvoha, litasć i žal tak mahutny, što — zdecca — kinuŭsia b joj da noh, kab moh kranucca z miejsca.
— Lihija, — kaža, — ty nie dazvoliła zabić mianie… A jana sałodka adkazvaje: — Chaj Boh dasć tabie zdaroŭje.