— Zabrałam ją, zupełnie odruchowo. Płakałam wtedy, bo kto by nie płakał, widząc panią Drummond dziś rano... Zabrałam szklankę i zaniosłam do kuchni. Umyłam ją od razu. A potem razem z innymi naczyniami zaniosłam do pokoju kredensowego.
— Gdzie jest ten pokój?
— Tu, obok jadalni. Idzie się do niego przez mały korytarzyk. Tu stoi szkło, srebra i podręczna lodówka, gdzie pan Drummond kazał trzymać zawsze trochę szynki, soki i nieco innych rzeczy do jedzenia, bo czasem bywał głodny w nocy, kiedy pracował. Zaniosłam ją tam i postawiłam obok innych szklanek.
— Czy dobrze ją pani umyła i wytarła?
— To jasne, proszę pana! — W głosie dziewczyny zabrzmiała lekka, prawie niedostrzegalna uraza.
— A czy pokój kredensowy jest zawsze otwarty?
— Tak, proszę pana. Zawsze.
— Dziękuję panience bardzo. — Parker usiadł i wrzucił dwie kostki cukru do kawy.
Kate Sanders dygnęła lekko i ruszyła ku drzwiom.
— Jeszcze jedno — powiedział inspektor. — Czy klamki w domu czyści się co dnia?
— Co tydzień, proszę pana, proszkiem. Codziennie rano wyciera się je szmatką.
— A w gabinecie?
— Tak samo jak wszędzie indziej, proszę pana.
— Czy wczoraj wieczorem nie wycierała pani przypadkiem klamek w drzwiach prowadzących z sieni do gabinetu pana Drummonda?
— Nie, proszę pana. Nigdy nie robię tego wieczorem.
— Dziękuję bardzo, panno Sanders.
XIV. Plama krwi
Przez chwilę jedli w milczeniu. Alex wypił dwie filiżanki gorącej kawy i zmusił się do zjedzenia kawałka chleba z masłem. Potem odsunął talerzyk.
— Nie mogę więcej — powiedział.
— Ani ja. — Parker wstał. — Przejdźmy teraz do gabinetu. Tam przesłuchamy pana Roberta Hastingsa. Myślę, że wyjaśni on nam kilka szczegółów i że to jego wyjaśnienie zaciemni sprawę do reszty.
I nie mylił się.
— Nie umiem panom nic powiedzieć o tej okropnej tragedii — powiedział Hastings po uprzednim potwierdzeniu w całej rozciągłości zeznań Davisa i Sparrowa. — Jestem głęboko wstrząśnięty, a wraz ze mną, jak sądzę, wszyscy ludzie, którzy rozumieli, jak wielki był wkład badawczy Drummonda w dziedzinę, nad którą pracował. To niepowetowana strata nie tylko dla was, Anglików, ale dla nas wszystkich. To nic, że pragnąłem go widzieć w Ameryce. Te sprawy to sprawy konkurencji i walki pomiędzy przemysłami. Ale sama osoba Iana i jego umysł były bez względu na miejsce, gdzie się znajdował, bezcenne dla ludzi. Tacy jak on tworzą postęp, kształtują jego formy i wyrywają materii cały, kawał niewiadomego. Niewielu znam badaczy, którzy mogliby się z nim równać.
— Ale po pozyskaniu Sparrowa, na przykład, śmierć jego zahamowałaby w Anglii rozwój tej dziedziny, o której pan wspomniał. Dziedzina ta rozkwitłaby w Ameryce, prawda?
— Nie rozumiem pana? — powiedział Hastings. — To znaczy, nie pragnę pana rozumieć.
— Panie profesorze... — Parker wstał. — Jestem tu, żeby odnaleźć człowieka, który zamordował Iana Drummonda. Nikt poza szaleńcem nie zabija bez motywu. To morderstwo nie zostało popełnione przez szaleńca. Dlatego chcę odnaleźć motyw. Kiedy go odnajdę, będę miał w rękach mordercę. Pan mógł, przynajmniej teoretycznie, zamordować Drummonda po to, żeby uniemożliwić ukończenie jego dzieła...
Robert Hastings poczerwieniał i zerwał się na równe nogi. Pięści miał zaciśnięte i błyskawice w oczach.
— Jeszcze jedno słowo — zawołał — a...
— W ten sposób okazuje pan — powiedział Parker spokojnie — że wyżej ceni pan słowne sformułowania na temat tej zbrodni niż spokojne wysłuchanie tego, co mam do powiedzenia i odpowiedzenie mi, dlaczego nie zabił pan Drummonda i nie mógł pan tego uczynić. Albo dlaczego nie zabił go człowiek, będący z panem w zmowie?
Hastings był nadal czerwony, ale spokojny, ton głosu Parkera podziałał na niego.
— Ale czy pan sobie zdaje sprawę, co pan do mnie powiedział!?
— A czy sądzi pan, że wszystkie mieszkające tu osoby są mniej godne szacunku niż pan? A jednak Drummonda nie zabił nikt z zewnątrz. Ugodził go ktoś z was! I wszyscy jesteście równie podejrzani w oczach prawa. Czy rozumie mnie pan?
— Tak, rozumiem pana. — Hastings usiadł. — Proszę, niech pan pyta. Odpowiem panu, jak będę umiał, ale obawiam się, że niewiele mam do powiedzenia.
— Czy nie ma pan nic do dodania w swojej relacji z wczorajszego wieczoru?
— Nie — Hastings zaprzeczył głową. — Nic.
— Właśnie! — Parker klasnął w ręce. — I pan, właśnie pan wybucha oburzeniem, Kiedy mówię, że mógł pan zamordować Iana! Przecież mógłbym pana w tej chwili kazać aresztować i nie wiem, czy nie zrobię tego, jeżeli... — urwał na ułamek sekundy — jeżeli nie wytłumaczy mi pan, skąd się wzięła ta plama krwi na czubku pańskiego lewego bucika. — Pochylił się i wskazującym palcem dotknął nogi Hastingsa. Alex, który przyglądał się profesorowi, nie spuszczając z niego ani na sekundę oka, zobaczył, że twarz tamtego powlokła się trupią bladością.
— Co? — powiedział Hastings. — Plama krwi...? — Przymknął oczy.
— Tak: plama krwi. — Parker wyprostował się w milczeniu. Przez chwilę żaden z nich nie poruszył się. Potem Hastings spojrzał na czubek buta i zadrżał.