W pracowni Iana świeciło się jeszcze światło. Postanowiłem zajrzeć do niego pod jakimś pretekstem i przekonać się, co się stało. Byłem pewien, że on także musi mieć jakiś wpływ na to, co się dzieje z dwoma pozostałymi badaczami. Niestety nie myliłem się, chociaż wpływ ten był zupełnie inny, niż przypuszczałem. W każdym razie powiedziałem sobie, że nie stanie się nic złego, jeżeli zejdę i pod pozorem ostatniej rozmowy przed pożegnaniem, bo odjechać miałem bardzo wcześnie, spróbuję zorientować się, w jakim stopniu mogę uznać sprawy Davisa i Sparrowa za rozstrzygnięte. Zszedłem. Drzwi były zamknięte. Wiedziałem, że do gabinetu nie puka się, więc nacisnąłem je cicho. Kiedy znalazłem się w środku, zobaczyłem, że Drummond siedzi za stołem i po chwili zobaczyłem całą resztę... Podszedłem, żeby sprawdzić, czy żyje i czy trzeba wezwać pomoc. Ale był już zimny. Mam za sobą trzy lata medycyny, którą kiedyś studiowałem jako przedmiot uzupełniający. Natychmiast zorientowałem się, że tu już nic nie pomoże. W tej samej chwili pojąłem, że podejrzenie może paść na mnie. Szukał pan motywu zbrodni. Mnie także przyszedł on do głowy. Drummond wspomniał mi o jakimś liście, który podobno przyszedł do policji angielskiej, ostrzegając przed zamachem ze strony nieznanych sił. Śmiał się wówczas z tego, ale ja się teraz nie śmiałem. To ja reprezentowałem interesy sprzeczne z interesami, którym służyły badania Drummonda. Cofnąłem się do drzwi i przypomniałem sobie, że pozostawiłem przecież odciski palców na klamce. Wytarłem więc do czysta rękawem obie klamki, zewnętrzną i wewnętrzną, a potem na palcach pobiegłem na górę i zamknąłem się u siebie w pokoju. Rozebrałem się prędko i położyłem do łóżka, ale nie spałem i wiem dokładnie, kiedy Filip wsunął mi czek pod drzwi. Zmartwiałem wtedy. Później nic już się nie stało do chwili, kiedy zapukała do mnie policja. To, co powiedziałem, pokrywa się absolutnie z prawdą i nie mam już nic do dodania.
— Tak... — Parker usiadł. — O której godzinie znalazł się pan tu?
— Była może 12.10, a może 12.12? Trudno mi określić, wiem, że wychodząc z pokoju spojrzałem na zegarek i było, mniej więcej, dziesięć po dwunastej.
— A jak długo był pan tu, w gabinecie?
— Dwie, może trzy minuty.
— To znaczy, że o 12.15 wyszedł pan stąd?
— Prawdopodobnie tak.
— Dobrze. Niech pan wróci do pokoju, panie profesorze. I proszę się stamtąd nie oddalać.
Hastings wstał. Był nadal bardzo blady.
— Mam nadzieję, że nie posądza mnie pan naprawdę o zabójstwo Iana? — zapytał z niepokojeni.
— Nie — Parker potrząsnął głową. — Jeszcze przed pana wejściem tutaj wiedziałem, że pan nie mógł zabić Iana Drummonda, ale najprawdopodobniej był pan tu po dokonaniu zabójstwa.
— Więc pan wiedział! — Hastings wyszedł pocierając dłonią swoją wielką łysinę, na której lśniły kropelki potu.
XV. „Uderzyłam raz po raz”
A teraz, niestety, musimy porozmawiać z panią Sarą Drummond — powiedział Alex. — Wolałbym nie być przy tym. To wszystko jest tak straszne.
— Tak — Parker westchnął. — Musimy porozmawiać z Sarą Drummond, ale myślę, że zostaniesz. To, że morderca Iana jest na wolności, jest jeszcze bardziej straszne. — Spojrzał na zegarek. — Jest ósma rano. Przed dziewięciu godzinami Ian żył jeszcze. I mógł żyć jeszcze wiele lat... Nie wyjadę z tego domu bez jego zabójcy... nawet gdyby jakieś moce piekielne miały to wszystko jeszcze bardziej powikłać. Ale o czym ja mówię? Przecież wiem, kto zabił Iana Drummonda, a właściwie, to nie ja wiem, to policjant we mnie wie. Mógłbym już teraz wydać nakaz aresztowania i nikt nie mógłby uniewinnić osoby, którą bym wskazał. Ona jedna nie ma alibi i ma powód, dla którego powinna była zabić. Wszyscy inni albo mają alibi, albo nie mieli powodu go zabijać. Jakże to wszystko jest proste, jak jasne! Tak jasne, że bezsensowne!
Alex pokiwał głową.
— Właśnie — mruknął. — Tak jasne, że aż bezsensowne.
— Ale dajmy temu spokój! — Parker wstał i zaczął się przechadzać po gabinecie, omijając szerokim łukiem pusty fotel i plamę krwi, która była już prawie czarna i wsiąkła w barwny motyw dywanu. — Widzisz! Jego krew już znika... staje się tylko plamą na dywanie. Potem ktoś odda dywan do chemicznego czyszczenia i tak zniknie ostatni ślad po nim. Nie zostawił dziecka, a żonę miał niewierną. Tak przemija człowiek. Nie znam się na teatrze, ale czy może być tragedia bardziej grecka? Czy wróci mu ktoś życie dlatego, że my, ty i ja, wiemy albo domyślamy się, kto go zamordował? Ale on kochał kogoś. Bez względu na to, co wiemy o niej, on ją kochał. Dlatego musimy być dla niej dobrzy. On by na pewno tego chciał. Był łagodny. Może nawet przebaczyłby jej, chociaż złamałoby mu to życie, gdyby żył. Jones!
— Tak, szefie! — Pyzate oblicze sierżanta było roześmiane od ucha do ucha.
— Cóż cię tak rozweseliło?
Jones spoważniał natychmiast i wyprostował się.
— Nic, szefie... Tylko panna Sanders...