Читаем My полностью

— I wszystkie numery obowiązane są przejść regulaminowy kurs sztuki i nauk ogólnych… —moim tonem dokończyła I. Potem odsunęła zasłony —podniosła oczy: za ciemnymi oknami —płonął ogień. —Znam pewnego lekarza w Urzędzie Medycyny —jest zapisany na mnie. Jeżeli poproszę —wyda nam zaświadczenia, że zachorowaliśmy. Więc?

Zrozumiałem. Nareszcie zrozumiałem, do czego zmierzała cała ta zabawa.

— Ach, tak! A wiecie, że jako uczciwy numer powinienem właściwie zaraz pójść do Urzędu Opiekunów?…

— A niewłaściwie? —(ostry uśmiech-ukąszenie). —Bardzo mnie to interesuje: pójdziecie do Urzędu, czy nie?

— Zostajecie? —położyłem rękę na klamce. Klamka była mosiężna —słyszałem: mój głos brzmiał równie mosiężnie.

— Chwileczkę… Dobrze?

Podeszła do telefonu. Wymieniła jakiś numer —byłem tak zdenerwowany, że go nie zapamiętałem —i zawołała:

— Czekam na was w Domu Starożytności. Tak, tak, sama… Nacisnąłem zimną mosiężną klamkę:

— Pozwolicie, że wezmę aero?

— Ależ oczywiście! Proszę…

Tam, na słońcu, u wyjścia —jak roślina drzemała stara. Znowu mnie zdziwiło, że przemówiła, rozwarła zrośnięte usta.

— A ta wasza —co, sama tam została?

— Sama.

Usta starej zarosły na powrót. Pokręciła głową. Widocznie nawet jej rozmiękły mózg rozumiał, jak idiotycznie i ryzykownie prowadzi się ta kobieta.

O 17.00 byłem na prelekcji. Właśnie wtedy pojąłem, że powiedziałem starej nieprawdę: I nie była tam teraz sama. Może właśnie to —że mimo woli oszukałem staruszkę —tak mnie męczyło i przeszkadzało słuchać. Tak, nie sama: o to chodzi.

Po 21.30 miałem wolną godzinę. Można by już dzisiaj pójść do Urzędu Opieki —złożyć doniesienie. Ale tak mnie zmęczyła ta głupia historia. A poza tym —prawny termin składania doniesień —to dwie doby. Zdążę jutro: jeszcze pełne 24 godziny.

<p>Notatka 7</p>Konspekt:RZĘSA W OKUTAYLORLULEK I KONWALIA

Noc. Zieleń, oranż, błękit; czerwony królewski instrument; suknia żółta jak pomarańcza. Potem —Budda z brązu; nagle podniósł brązowe powieki —i pociekł sok: z Buddy. I z żółtej sukni —sok, i na lustrze krople soku, i wielkie łóżko ocieka sokiem, i łóżeczka dziecięce, i już ja sam —i jakaś śmiertelna słodka groza…

Ocknąłem się: równomierne błękitnawe światło; ściany lśnią szkłem, szklane fotele; stół. To uspokoiło, serce przestało walić. Sok, Budda… Co za absurd? Jasne: jestem chory. Dawniej nigdy nie miewałem snów. Podobno dla starożytnych sny były najzwyklejszą, najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. No, tak; przecież całe ich życie to była —taka właśnie straszna karuzela: zieleń —oranż —Budda —sok. My jednak wiemy, że sny —to poważna choroba psychiczna. Ja też wiem: do tej pory mój mózg był chronometrycznie precyzyjnym, lśniącym od czystości —bez najmniejszego pyłku —mechanizmem, a teraz… Tak, teraz właśnie czuję tam, w mózgu, jakieś ciało obce —jakby cieniutki włosek, rzęsę w oku; człowiek polega na sobie —a tu o tym oku z rzęsą ani rusz nie da się zapomnieć…

Dziarski, kryształowy dzwonek u wezgłowia: 7, wstawać. Po prawej i po lewej, za szklanymi ścianami —jakbym oglądał siebie samego, swój pokój, swoje ubranie, swoje ruchy —powtórzone po tysiąckroć. Człowiek czuje się cząstką czegoś ogromnego, potężnego, najwyższej jedności: to dodaje otuchy. Jakie piękno precyzji: ani jednego zbędnego gestu, pochylenia, zwrotu.

Tak, ten Taylor był niewątpliwie największym geniuszem starożytności. Nie wpadł co prawda na pomysł, żeby swoją metodę rozszerzyć na całe życie ludzkie, na każdy krok, na okrągłą dobę —nie potrafił scałkować swojego systemu od godziny do 24 godzin. Mimo wszystko jednak —jak można było wypisywać całe biblioteki o jakimś tam Kancie —i prawie nie dostrzegać Taylora —tego proroka, który potrafił przewidzieć dziesięciowiekową przyszłość.

Śniadanie skończone. Zgodnie odśpiewano Hymn Państwa Jedynego.

Zgodnie, czwórkami —do wind. Z ledwie dosłyszalnym brzęczeniem silników —w dół, w dół, w dół —lekki skurcz serca…

I tutaj znów nie wiedzieć skąd ten niedorzeczny sen —albo jakaś ukryta jego funkcja. Ach, tak, wczoraj to samo w aero —opadanie. Zresztą to wszystko skończone: kropka. Bardzo dobrze, że postąpiłem z nią tak ostro i zdecydowanie.

Pędziłem wagonem kolei podziemnej w stronę pochylni, na której jarzyło się w słońcu jeszcze nieruchome, jeszcze nie natchnione ognistym życiem, wytworne ciało Integralu. Marzyłem formułami, oczy miałem zamknięte: raz jeszcze obliczałem w myślach prędkość początkową, konieczną, aby Integral oderwał się od ziemi. W każdym atomie sekundy —masa Integralu ulega zmianie (spala się paliwo detonacyjne). Równanie wychodziło bardzo skomplikowane, z wielkościami niewymiernymi.

Jak we śnie: tutaj, w niewzruszonym świecie liczb —ktoś usiadł przy mnie, ktoś potrącił mnie lekko, powiedział „przepraszam”.

Uchyliłem powiek —i najpierw (skojarzenie z Integralem) coś pędzącego w przestrzeń: głowa —pędzi, bo po bokach —rozczapierzone różowe skrzydła-uszy. A potem krzywa obwisłego karku —zgarbione plecy —dwuwygięte —litera S…

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика