Читаем My полностью

Potem —w pokoju R. Wszystko na pozór tak samo jak u mnie: Dekalog, szkło foteli, stołu, szafy, łóżka. Ale R zaraz po wejściu popchnął jeden, drugi fotel —płaszczyzny się przesunęły, wszystko wypadło z ustalonego gabarytu, zrobiło się jakoś nieeuklidesowo. R —taki sam, zawsze taki sam! Z Taylora i z matematyki —zawsze był na szarym końcu.

Wspominaliśmy sobie starego Paplę: jak to, bywało, chłopaki, nieraz całe jego szklane nogi oklejaliśmy karteczkami z podziękowaniem (bardzo lubiliśmy Paplę). Wspominaliśmy też sobie Katechetę[3]. Nasz Katecheta miał niezwykle donośny głos —aż wiatr wiał z głośnika —a my, dzieci, na całe gardło wywrzaskiwaliśmy za nim teksty. I jak ten kopnięty R-13 napchał mu kiedyś do tuby przeżutego papieru: każdy tekst —to wystrzał przeżutym papierem. R, oczywiście, ukarano; to, co zrobił, było oczywiście —obrzydliwe, ale teraz zaśmiewaliśmy się —cały nasz trójkąt —przyznam się, że ja również.

— A co by to było, gdyby on był żywy, jak u starożytnych? To by dopiero było —„b” —gejzer z grubych, chlapiących warg…

Słońce —przez sufit, przez ściany; słońce z góry, z boków, odbite —od dołu. O —na kolanach R-13, malutkie kropelki słońca w jej niebieskich oczach. Odtajałem jakoś przy nich, doszedłem do siebie. √-1 zabliźnił się, ani drgnął…

— No, a co tam z waszym Integralem? Wkrótce polecimy oświecać mieszkańców innych planet? Zasuwajcie, zasuwajcie! Bo my, poeci, tyle wam powypisujemy, że nawet wasz Integral nie uradzi. Codziennie od 8 do 11 —R szarpnął głową, poskrobał się w potylicę: potylice ma jak jakiś kwadratowy kuferek przytroczony z tyłu głowy (przypomniał mi się stary obraz —W karecie).

Ożywiłem się:

— A, to wy też piszecie dla Integralu? A możecie powiedzieć, o czym? Chociażby dzisiaj —o czym?

— Dzisiaj —o niczym. Byłem zajęty czym innym —„b” bryznęło wprost we mnie.

— Czym innym?

R zmarszczył brwi:

— Czym, czym! Jak koniecznie chcecie wiedzieć —to wyrokiem. Poetyzowałem wyrok. Idiota jeden od nas, z poetów… Dwa lata przesiedział koło mnie, jakby nigdy nic. Aż tu nagle —masz tobie: „Jestem —mówi —geniuszem, geniusz —jest ponad prawem”. Nagadał tyle… co było zrobić… Ech!

Grube wargi obwisły, zmatowiał lakier oczu. R-13 zerwał się na równe nogi, odwrócił, zapatrzył się gdzieś przez ścianę. Gapiłem się na jego szczelnie zamknięty kuferek, kombinując —co on tam teraz tak przetrząsa —w tym swoim kuferku?

Chwila niezręcznego, asymetrycznego milczenia. Było dla mnie niejasne, w czym sęk, ale o coś tu chodziło.

— Na szczęście minęły przedpotopowe czasy wszystkich tam Szekspirów i Dostojewskich —powiedziałem umyślnie głośno.

R odwrócił się twarzą do nas. Słowa jak przedtem chlapały, tryskały z niego, ale wydało mi się, że oczy nie błyszczą już wesołym lakierem.

— Tak, kochasiu, matematyku, na szczęście, na szczęście! Jesteśmy najszczęśliwsze w świecie średnie arytmetyczne… Jak to się u was mówi —scałkować od zera do nieskończoności —od imbecyla do Szekspira… Tak!

Nie wiem czemu —właściwie ni w pięć, ni w dziewięć —przypomniała mi się tamta, jej ton, jakaś cieniutka nić łączyła ją i R (Jaka?). √-1 znowu się poruszył. Otworzyłem swoją blachę: 16.25. Zostało im 45 minut na różowy talon.

— No, na mnie czas —pocałowałem O, uścisnąłem rękę R, poszedłem do windy.

Na ulicy, już po drugiej stronie, obejrzałem się: w jasnej, na wskroś prześwietlonej słońcem bryle budynku —tu, tam tkwiły błękitnoszare, nieprzejrzyste klatki opuszczonych zasłon —komórki rytmicznego, stayloryzowanego szczęścia. Na szóstym piętrze odszukałem oczyma komórkę R-13: spuścił już zasłony.

Miła O… Miły R… W nim również (nie wiem, dlaczego „również”, ale niech zostanie, jak się napisało), siedzi coś, co niezupełnie jest dla mnie jasne. Tak czy owak, ja, on i O —tworzymy trójkąt, może nawet nierównoboczny —ale zawsze trójkąt. Gdybyśmy mieli się wyrażać językiem naszych przodków (być może język taki jest zrozumialszy dla was, moi planetarni czytelnicy), tworzymy rodzinę. Dobrze jest czasem chociaż przez chwilę odpocząć, odgrodzić się zwyczajnym, mocnym trójkątem od wszystkiego, co…

<p>Notatka 9</p>Konspekt:LITURGIAJAMBY I TROCHEJEŻELAZNA RĘKA

Dzień podniosły, słoneczny. W takie dni zapomina się o własnych słabostkach, niedoskonałościach, chorobach —wszystko jest niewzruszenie kryształowe, wieczne —jak to nasze, to nowe szkło…

Plac Sześcianu. Sześćdziesiąt sześć potężnych koncentrycznych kręgów: trybuny. I sześćdziesiąt sześć rzędów: spokojne świeczniki twarzy, oczy, w których odzwierciedla się niebiańska jasność —czy też może jasność Państwa Jedynego. Kwiaty purpurowe jak krew —wargi kobiet. Wiotkie girlandy twarzyczek dziecięcych —w pierwszych rzędach, w pobliżu sceny. Głęboka, surowa, gotycka cisza.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика