Читаем My полностью

— Czuję się w obowiązku zaświadczyć, że numer D-503 jest chory i nie jest w stanie regulować swoich emocji. Jestem przekonany, że powodowało nim naturalne oburzenie…

— Tak, tak —uczepiłem się. —Nawet krzyknąłem: trzymaj ją.

Z tyłu, za plecami:

— Niczegoście nie krzyczeli.

— Tak, ale chciałem —przysięgam na Dobroczyńcę, że chciałem.

Na sekundę wwierciły się we mnie szare, zimne świderki oczu. Nie wiem, czy dopatrzył się we mnie, że to (prawie) prawda, czy też miał jakiś skryty cel, by znowu na pewien czas mnie oszczędzić, w każdym razie napisał coś na karteczce, oddał jednemu z moich konwojentów —i znów byłem wolny, czy raczej znów byłem zamknięty w harmonijnych, bezkresnych asyryjskich szeregach.

Czworobok, a w nim piegowata twarz i skroń z mapą błękitnych żyłek —znikły za rogiem, na zawsze. Idziemy —jedno milionogłowe ciało, a w każdym z nas —pokorna radość, jaką zapewne żywią molekuły, atomy, fagocyty. W świecie starożytnym —rozumieli to chrześcijanie, nasi jedyni (wprawdzie bardzo niedoskonali) poprzednicy: pokora —to cnota, a pycha —to występek, i że „My” —od Boga, a „Ja” —od diabła.

Na przykład ja —teraz, w nogę ze wszystkimi —a przecież osobno. Cały drżę jeszcze po przeżytych perypetiach jak most, po którym właśnie przełomotała starożytna kolej żelazna. Czuję sam siebie. A przecież to poczucie własnej odrębności, indywidualności ma tylko oko, w którym tkwi jakiś paproch, palec, który się obiera, ząb, który boli: zdrowego oka, palca, zęba —jakby nie było. Świadomość indywidualna —to tylko choroba. Czyż to nie jasne?

Może już nie jestem fagocytem, który sumiennie, ze spokojem, pożera mikroby (z błękitną skronią czy piegami): może jestem mikrobem, może pomiędzy nami jest już tysiąc takich właśnie, co, jak ja, udają jeszcze fagocyty…

A co, jeżeli dzisiejsze, nieistotne właściwie, zajście, to tylko początek, pierwszy meteoryt z całej serii ryczących, płonących kamieni, sypniętych z nieskończoności w nasz szklany raj?

<p>Notatka 23</p>Konspekt:KWIATYZANIKANIE KRYSZTAŁUJEŻELI TYLKO

Podobno są kwiaty, które rozwijają się tylko raz na sto lat. Dlaczego więc nie miałoby być takich, które kwitną raz na tysiąc —na dziesięć tysięcy lat? Może nie wiedzieliśmy dotąd o ich istnieniu, bo dopiero dzisiaj nadeszło właśnie to raz-na-tysiąc-lat.

W błogim upojeniu schodzę po schodach —do dyżurnego, a wszędzie naokoło szybko, bezszelestnie pękają tysiącletnie pączki i zakwitają fotele, trzewiki, złote blaszki, żarówki, czyjeś ciemne rozczochrane oczy, graniaste kolumienki poręczy, chusteczka upuszczona na schody, stolik dyżurnego, nad stolikiem —czule brązowe, cętkowane policzki Ю. Wszystko to niezwykłe, nowe, delikatne, różowe, wilgotne.

Ю odbiera mój różowy talon, a nad jej głową —za szklaną ścianą —na niebywałej gałązce wisi księżyc: błękitny, pachnący. Z triumfem wskazuję go palcem i mówię:

— Księżyc, rozumiecie?

Ю patrzy na mnie, potem na numer talonu —i widzę ten jej znajomy, tak czarująco cnotliwy gest: poprawia fałdy junify między kolanami.

— Mój drogi, macie wygląd nienormalny, chorobliwy —jako że nienormalność i choroba to jedno i to samo. Zmierzacie do zguby i nie ma nikogo, nikogo! kto by wam o tym powiedział.

To „nikogo” równa się rzecz jasna numerowi talonu: I-330. Miła, cudowna Ю Oczywiście, racja po waszej stronie: jestem nierozważny, chory, mam duszę, jestem mikrobem. Ale czyż kwitnienie —to nie choroba? Kiedy pęka pąk —czy to nie boli? Czy nie sądzicie, że spermatozoid —to najstraszniejszy mikrob?

Jestem na górze, u siebie w pokoju. W szeroko rozwiniętym kielichu fotela —I. Ja na ziemi, objąłem jej nogi, moja głowa na jej kolanach, milczymy. Cisza, puls… i tak: ja —kryształ, rozpływam się w niej, w I. Wyraźnie czuję, jak topnieją, topnieją ograniczające mnie w przestrzeni szlifowane krawędzie —ginę, zanikam w jej kolanach, w niej, staję się coraz mniejszy —a zarazem coraz rozleglejszy, coraz większy, coraz bardziej nieobjęty. Bo ona —to nie ona, to wszechświat. A oto na sekundę ja i ten przejęty radością fotelik przy łóżku —jesteśmy jednym: i wspaniale uśmiechnięta staruszka koło Domu Starożytności, i dzika dżungla za Zielonym Murem, i jakieś tam srebrne na czarnym tle ruiny, które drzemią jak staruszka, i gdzieś niewiarygodnie daleko drzwi, które teraz trzasnęły —to wszystko we mnie, razem ze mną, słucha uderzeń pulsu i w sekundzie szczęścia pędzi wskroś przeze mnie…

W idiotycznych, pogmatwanych, stopniałych słowach usiłuję jej opowiedzieć o tym, że ja —to kryształ, i dlatego we mnie —drzwi, i dlatego czuję, jaki szczęśliwy jest fotel. Ale wychodzi z tego taki galimatias, że daję spokój, po prostu wstyd mi: ja —a tu masz nagle…

— I, kochana, przebacz mi! nie mogę pojąć: wygaduję takie głupstwa…

— Dlaczego sądzisz, że głupstwo to coś złego? Gdyby głupstwa ludzkiego doglądano i hodowano przez wieki jak rozum, mogłoby się okazać bezcennym skarbem.

— Tak… (Zdaje mi się, że ma rację —jakże mogłaby teraz nie mieć racji?)

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика