Читаем My полностью

— No, wiem. Co to ma do rzeczy?

— To ma do rzeczy, że ja na waszym miejscu poddałbym się takiej operacji.

Na talerzu ukształtowało się coś kwaśnego jak cytryna. Miły —poczuł się obrażony aluzją do wyobraźni, jaką mógłby przypadkiem posiadać… Cóż zresztą: tydzień temu —prawdopodobnie ja też bym się obraził. A teraz —teraz nie: bo wiem, co mi jest —jestem chory. I jeszcze jedno wiem —nie mam ochoty wyzdrowieć. Nie chce mi się i już. Po szklanych stopniach weszliśmy na górę. Wszystko —w dole pod nami —jak na dłoni…

Wy, którzy czytacie te notatki —bądźcie sobie, kim tam chcecie —macie nad sobą słońce. A jeżeli bylibyście kiedyś chorzy, tak jak ja teraz —wiecie, jakie bywa —jakie może być —słońce rankiem, znacie to różowe, przezroczyste, ciepłe złoto. I samo powietrze —leciutko różowe, i w ogóle wszystko przesycone jest delikatną słoneczną krwią, wszystko —żywe: żywe i miękkie —kamienie; żywe i ciepłe —żelazo: żywi i uśmiechnięci co do jednego —ludzie. Zdarzyć się może, że po godzinie wszystko zniknie, w ciągu godziny —wysączy się różowa krew, ale na razie —wszystko żyje. I widzę: coś pulsuje i przelewa się w szklanych sokach Integralu; widzę: Integral rozmyśla o swojej wielkiej i strasznej przyszłości, o ciężkim brzemieniu bezwarunkowego szczęścia, które stąd uniesie wzwyż, do was niewiadomych, do was, którzy wiecznie szukacie i nigdy nie znajdujecie. Znajdziecie, będziecie szczęśliwi —szczęście jest waszym obowiązkiem i nie będziecie na nie długo czekać.

Kadłub Integralu jest prawie gotów: elegancka, wydłużona elipsoida z naszego szkła —wiecznego jak złoto, giętkiego jak stal. Widziałem: od wewnątrz mocowano u szklanego tułowia poprzeczne żebra —wręgi —i podłużne —wzdłużniki; na rufie montowano podstawę gigantycznego silnika rakietowego. Co 3 sekundy —eksplozja; co 3 sekundy potężny ogon Integralu będzie wyrzucał płomienie i gazy w przestrzeń kosmiczną —i będzie pędził, pędził —ognisty Tamerlan szczęścia…

Widziałem: podług Taylora, miarowo i szybko, w takt, jak tryby jednej ogromnej maszyny zginali się, rozginali, obracali w dole ludzie. W rękach błyskały im rurki: ogniem cięli, ogniem spajali szklane ścianki, kątowniki, wręgi, poszycie. Po szklanych szynach powoli toczyły się przezroczyste szklane straszydła-dźwigi i tak jak ludzie posłusznie obracały się, zginały, podawały do wnętrza, do łona Integralu swoje ładunki. To właśnie byli sami ludzie: uczłowieczeni, doskonali. Było to najwyższe, wzniosłe piękno, harmonia, muzyka… Szybciej —na dół, do nich, z nimi!

I oto —ramię przy ramieniu, stopiony z nimi, ogarnięty stalowym rytmem… Miarowe ruchy: sprężyście okrągłe, rumiane policzki; czoła lustrzane, nie zamroczone szaleństwem myśli. Płynąłem przez lustrzane morze. Odpoczywałem.

Aż tu jeden —zagadnął mnie pogodnie:

— No, jak: dzisiaj lepiej?

— Co lepiej?

— No, wczoraj was nie było. Jużeśmy myśleli, że co złego… —czoło jaśnieje, uśmiech —dziecięcy, niewinny.

Krew mi napłynęła do twarzy. Nie mogłem —nie mogłem skłamać tym oczom. Milczałem, pogrążałem się…

Z góry, jaśniejąc krągłą białością, zajrzało przez luk fajansowe oblicze.

— Halo D-503! Pozwólcie no tutaj! Myśmy tu, rozumiecie, zeszwejsowali ramę z konsolami, ale na stykach obciążenie rośnie nam do kwadratu.

Nie czekając, aż skończy mówić, z pośpiechem zacząłem się wspinać do niego na górę —haniebnie ratowałem się ucieczką. Nie miałem siły podnieść wzroku —ćmiło się w oczach od migocących szklanych stopni pod nogami, a co stopień —coraz beznadziejniej: nie dla mnie tu miejsce —zbrodniarza, zatrutego. Nigdy już nie dane mi będzie włączyć się w precyzyjny rytm mechanizmu, płynąć po lustrzano-pogodnym morzu. Wiecznie muszę płonąć, miotać się, szukać kąta, w który można by wbić oczy —wiecznie, aż nareszcie znajdę siły, by pójść i —-

I lodowata iskra —na wskroś: ja —w porządku, ja —wszystko jedno; ale przecież trzeba też będzie o niej, i ją też…

Wylazłem przez luk na pokład i stanąłem: nie wiem, gdzie teraz, nie wiem, po co tu przyszedłem. Spojrzałem w górę. Tam matowo unosiło się umęczone południem słońce. W dole —Integral, szaroszklany, martwy. Różowa krew wyciekła i stało się dla mnie jasne, że wszystko to jedynie produkt mojej wyobraźni, że wszystko zostało po dawnemu, ale zarazem było też jasne…

— Co z wami, 503, ogłuchliście czy co? Wołam, wołam… Co jest? —to Drugi Konstruktor —nad samym moim uchem: pewnie wrzeszczy od dawna.

Co ze mną? Straciłem ster. Motor huczy na pełnym gazie, aero drży i pędzi, a steru nie ma —i nie wiem, dokąd tak pędzę: w dół i zaraz o ziemię, czy w górę —i w słońce, w ogień…

<p>Notatka 16</p>Konspekt:ŻÓŁTOŚĆDWUWYMIAROWY CIEŃNIEULECZALNA DUSZA

Paru dni nie zanotowałem. Nie wiem, ilu: wszystkie dni —jak jeden. Wszystkie dni —jednego koloru —żółtego, jak wysuszony, wypalony piasek, i ani kawałka cienia, ani kropli wody, tylko bez końca żółty piasek. Nie mogę bez niej —a ona, odkąd w niepojęty sposób znikła wtedy w Domu Starożytności…

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика