Читаем My полностью

Zachowane do naszych czasów opisy wskazują, że coś podobnego odczuwali starożytni podczas swoich „nabożeństw”. Ich nabożeństwa odprawiano jednak ku czci niedorzecznego, nieznanego Boga, nasze —ku czci dorzecznego i najściślej znanego; ich Bóg dał im jedynie wieczne męczeńskie rozterki; ich Bóg wymyślił, by składano mu ofiary z siebie, nie wiedzieć na co i po co —na nic mądrzejszego nie było go stać: my natomiast składamy siebie w ofierze na ołtarzu naszego Boga Jedynego: Państwa —w ofierze rozważnej, przemyślanej i rozumnej. Tak, to było właśnie uroczyste nabożeństwo na intencję Państwa Jedynego, przypomnienie krzyżowych dni —lat Wojny Dwustuletniej, majestatyczne święto zwycięstwa wszystkich nad jednym, sumy nad jednostką…

Oto jeden —stał na stopniach rozświetlonego słońcem Sześcianu. Biała… nawet nie —nie biała, ale już bezbarwna —szklana twarz, szklane wargi. Jedynie oczy, czarne, żarłoczne, chłonne czeluście i ów straszny świat, od którego dzieliło go zaledwie kilka chwil. Złota blaszka z numerem —już zdjęta. Ręce związane purpurową szarfą (dawny obyczaj: chodzi zapewne o to, że w starożytności, kiedy to nie w imieniu Państwa Jedynego dokonywano tego wszystkiego, skazańcy ze zrozumiałych względów czuli się uprawnieni do oporu, ręce więc skuwano im łańcuchami).

Na górze zaś, na samym Sześcianie, nie opodal Maszyny —nieruchoma, jak ulana z metalu, sylwetka tego, który nosi wśród nas miano Dobroczyńcy. Stąd, z dołu, twarz majaczy niewyraźnie: widać tylko jej surowe, majestatyczne, kwadratowe zarysy. Za to ręce… Tak czasem zdarza się na fotografiach: wysunięte zbyt daleko na pierwszy plan ręce —wychodzą ogromne, przykuwające spojrzenie —przesłaniają wszystko. Te ciężkie ręce, na razie jeszcze spokojnie oparte na kolanach: to jasne —są kamienne, kolana —ledwo utrzymują ich ciężar.

Nagle jedna z tych olbrzymich rąk z wolna się uniosła —powolny, żelazny gest —od trybun zaś, posłuszny uniesionej ręce, zbliżył się do Sześcianu pewien numer. Był to jeden z Poetów Państwowych, któremu szczęśliwy los pozwoli uwieńczyć święto własnym wierszem. Ponad trybunami zagrzmiały cudowne spiżowe jamby —o owym szaleńcu ze szklanymi oczyma, co stał tam, na stopniach, czekając na logiczne następstwo swych szaleństw.

… Pożar. W rytmie jambów chwieją się domy, tryskają płynnym złotem, runęły. Skręcają się zielone drzewa, ociekające sokiem —już tylko czarne krzyże szkieletów. Ale zjawił się Prometeusz (to oczywiście my) —

I ogień do maszyny wprzągł,I chaos okuł praw żelazem.

Wszystko nowe, stalowe: stalowe słońce, stalowe drzewa, stalowi ludzie. Nagle jakiś szaleniec —„z łańcucha ogień spuścił dziki” —i znowu wszystko ginie…

Wiersze niestety szybko wylatują mi z głowy, ale jedno utkwiło mi w pamięci: nie sposób było dobrać bardziej pouczających i piękniejszych obrazów.

Znowu powolny, ociężały gest —i na stopniach Sześcianu staje drugi poeta. Nawet się z miejsca uniosłem: niemożliwe! No, nie: jego grube, murzyńskie wargi, to on… Dlaczegóż nie uprzedził, że ma taką szlachetną… Wargi mu się trzęsą, szare. No, ja myślę: w obliczu Dobroczyńcy, w obliczu całego tłumu Opiekunów —ale mimo wszystko: aż tak się denerwować…

Szorstkie, szybkie —ostrą siekierą —trocheje. O niesłychanej zbrodni: o bluźnierczych wierszach, w których Dobroczyńcę nazwano… nie, ręka wzdraga się to napisać.

R-13, blady, nie patrząc na nikogo (nie spodziewałem się po nim takiej nieśmiałości) —zszedł na dół, usiadł. Przez ułamek sekundy mignęła mi koło niego czyjaś twarz —ostry, czarny trójkąt —i natychmiast się rozpłynęła: moje oczy —tysiące oczu —tam, w górze, przy Maszynie. Tam —trzeci żelazny gest nieczłowieczej ręki. Chwiejąc się w niewidzialnym wietrze —zbrodniarz idzie, powoli, stopień, jeszcze jeden —i ostatni krok w jego życiu —i oto znalazł się —twarzą do nieba, z głową odrzuconą do tyłu —na swoim ostatnim łożu.

Ciężki, kamienny jak los Dobroczyńca obszedł Maszynę dokoła, oparł ogromną rękę na dźwigni… Ani szmeru, ani tchnienia: oczy wszystkich —na tej ręce. Cóż to musi być za płomienny, oszałamiający poryw —być narzędziem, być równoważną setek tysięcy woltów. Jakże wzniosłe powołanie!

Nieuchwytna sekunda. Ręka opadła, włączając prąd. Błysnęło oślepiająco jasne ostrze promienia —jak dreszcz, ledwie dosłyszalny trzask zapalników Maszyny. Rozpostarte ciało —całe w lekkiej, migotliwej mgiełce —topnieje, rozpływa się w oczach, rozkłada się w przerażającym tempie. I —nie ma nic: tylko kałuża chemicznie czystej wody, która jeszcze przed chwilą bujną czerwienią tętniła w sercu…

Wszystko to było proste, każdy z nas to znał: tak, dysocjacja materii, tak, rozszczepienie atomów ludzkiego ciała. Niemniej za każdym razem było to —jak objawienie, było to —jak świadectwo nieczłowieczej mocy Dobroczyńcy.

W górze, przed Nim —pałające twarze dziesięciu numerów żeńskich, usta wpółotwarte ze wzruszenia, kwiaty kołysane wiatrem.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика