Читаем Hyperion полностью

Moneta uśmiechnęła się i powoli pokręciła głową.

Kassad odstawił pustą filiżankę. Nadal nie mógł uwolnić się od wrażenia, że to wszystko tylko sen, jeszcze mniej realny od symulacji, w których wielokrotnie uczestniczył. Jednak kawa była gorąca i przyjemnie gorzkawa, a słońce grzało jego ręce i twarz…

– Chodź ze mną – powiedziała Moneta.

Ruszyli przez połacie piasku. Początkowo Kassad wciąż zerkał z niepokojem w górę, gdyż wiedział, że krążący wokół planety okręt Intruzów może w każdej chwili otworzyć ogień, ale potem nie wiadomo czemu nagle nabrał przekonania, że nic takiego się nie zdarzy.

Grobowce Czasu leżały w dolinie. Niewysoki Obelisk lśnił słabym blaskiem. Kamienny Sfinks zdawał się pochłaniać światło. Skomplikowana budowla z poskręcanych kolumn rzucała cień na samą siebie. Inne grobowce stanowiły jedynie czarne sylwetki rysujące się wyraźnie na tle wschodzącego słońca. W każdym znajdowały się szeroko otwarte drzwi. Kassad wiedział, że drzwi były otwarte już wtedy, kiedy do grobowców dotarli pierwsi badacze, i że we wnętrzu budowli niczego nie znaleziono. Trwające od ponad trzech stuleci poszukiwania ukrytych pomieszczeń, komór i przejść nie przyniosły żadnych rezultatów.

– Dalej nie wolno ci iść – odezwała się Moneta, kiedy stanęli u wejścia do doliny. – Prądy czasu są dzisiaj wyjątkowo silne.

Wszczepiony komlog Kassada milczał. Pułkownik gorączkowo szukał w pamięci.

– Grobowce Czasu znajdują się we wnętrzu antyentropicznych pól siłowych – przypomniał sobie wreszcie.

– Owszem.

– Same grobowce są bardzo stare, ale dzięki temu już się nie starzeją.

– Nieprawda – odparła Moneta. – Dzięki antyentropicznym polom siłowym poruszają się pod prąd czasu.

– Pod prąd czasu… – powtórzył Kassad z niezbyt mądrą miną.

– Patrz.

W nagłym zawirowaniu brudnożółtego piasku pojawiło się gigantyczne drzewo o stalowych kolcach; jego kontury wydawały się lekko zamazane, jakby między nim a Kassadem znajdowała się zasłona z rozgrzanego powietrza. Wydawało się wypełniać całą dolinę; miało co najmniej dwieście metrów wysokości, a jego gałęzie przesuwały się, nikły niespodziewanie i pojawiały się na nowo jak fragmenty wadliwie zestrojonego hologramu. Pięciometrowe kolce lśniły w promieniach słońca. Na kilku z nich widać było nagie ciała Intruzów, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Na innych gałęziach i kolcach wiły się inne ciała, nie wszystkie ludzkie.

Piasek znowu poderwał się z ziemi, a kiedy nagłe zawirowanie powietrza ustało, dolina była już pusta.

– Chodź – nakazała Moneta Kassadowi.

Ruszył za nią skrajem prądów czasu, omijając ruchome krawędzie pól siłowych w taki sam sposób, w jaki dzieci omijają fale kończące swój bieg na szerokiej, oceanicznej plaży. Czuł wyraźnie, jak prądy czasu szarpią komórkami jego ciała.

Tuż za wejściem do doliny, w miejscu gdzie wzgórza ustępują miejsca płaskiemu, porośniętemu rzadką trawą terenowi, który ciągnie się aż do Miasta Poetów, Moneta dotknęła ściany z sinego łupku; pojawiło się wejście prowadzące do długiego, niskiego pomieszczenia.

– Tutaj mieszkasz? – zapytał Kassad, ale w chwilę potem zorientował się, że nie jest to pokój mieszkalny. W ścianach znajdowały się półki i płytkie nisze.

– Musimy się przygotować – szepnęła Moneta. Światło zabarwiło się złocistym odcieniem, jedna z półek obniżyła się, a z sufitu zjechało szerokie polimerowe lustro.

Kassad obserwował z chłodnym dystansem kogoś, kto wie, że uczestniczy we własnym śnie, jak Moneta zrzuca ubranie, a potem pomaga mu uczynić to samo. Nagość nie miała już nic wspólnego z erotyzmem; stanowiła część jakiegoś ceremoniału.

– Śniłem o tobie od lat – powiedział.

– Wiem. Dla ciebie to przeszłość, dla mnie przyszłość. Fala uderzeniowa zdarzeń biegnie przez czas jak fale po powierzchni wody.

Wzięła z półki złoty pręt i dotknęła jego piersi. Kassad zamrugał raptownie. Poczuł lekki wstrząs, a kiedy spojrzał w lustro, przekonał się, że jego ciało także nabrało zwierciadlanych właściwości, a głowa zamieniła się w bezkształtny jajowaty twór, w którym odbijały się zdeformowane barwy i kształty. Sekundę później Moneta uczyniła to samo ze swoim ciałem, nadając mu wygląd uformowanej w kształcie ludzkiej sylwetki kropli rtęci. Kassad widział swoje wynaturzone odbicie w każdym kawałeczku, w każdym mięśniu i wypukłości. Jej piersi cudownie załamywały światło, a sutki przypominały maleńkie kręgi na powierzchni lustrzanego stawu. Kassad objął ją mocno, czując, jak srebrzyste powłoki łączą się niczym ciecz, jakimś cudem wykazująca właściwości magnetyczne. Zaraz potem zetknęły się ciała.

– Za miastem czekają twoi wrogowie – szepnęła, kierując ku niemu twarz rozedrganą blaskiem żywego światła.

– Wrogowie?

– Intruzi. Ci, którzy cię ścigali.

Kassad potrząsnął głową. Jego zniekształcone odbicie uczyniło to samo.

– To już nieważne.

– Przeciwnie – szepnęła Moneta. – Wróg zawsze jest ważny. Musisz się uzbroić.

– W co?

Dotknęła go matowobrązowym toroidem. Natychmiast poczuł, że krew zaczyna mu żywiej krążyć w żyłach, a ciało nabiera niezwykłej mocy.

– Chodź.

Перейти на страницу:

Похожие книги