żywcem. Pragnienie, aby wydrapać Malfoyowi oczy, było teraz niczym w porównaniu
ze wstydem, jaki poczuł, przypomniawszy sobie całe to pożałowania godne
przedstawienie, w którym odegrał główną rolę. Jest za słaby, aby się z tym zmierzyć.
Tak, to prawda, że cztery razy stawił czoło Voldemortowi, ale to był tylko jeden
czarodziej, który zagrażał Harry'emu i jego najbliższym. Teraz musiałby walczyć nie
tylko z całą szkołą, ale także z własnym wstydem i upokorzeniem. Jego całkowicie
strzaskane poczucie własnej wartości było zbyt silnym przeciwnikiem.
Zapragnął zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Stać się na zawsze niewidzialnym.
Już nigdy nie będzie mógł się nikomu pokazać. Czy to znaczy, że będzie musiał
opuścić Hogwart? Ale dokąd ucieknie? Hogwart jest jego domem.
Harry wziął kilka głębokich wdechów i otworzył oczy. Ślizgoni, zataczając się ze
śmiechu, ruszyli w stronę Wielkiej Sali, a Gryfon powlókł się wolno do dormitorium.
* * *
- Harry, jesteś tutaj? - w ciszy panującej w sypialni rozległ się szept Rona.
Zasłonka na łóżku Harry'ego poruszyła się delikatnie. Ron odetchnął z ulgą i
podszedł do łóżka przyjaciela.
- Przyniosłem ci żarcie, stary. Tak, jak prosiłeś. - Ron wysunął talerz, który
pochwyciła wisząca w powietrzu ręka i natychmiast wciągnęła go pod pelerynę
niewidkę. Rozległ się odgłos mlaskania i siorbania. Ron usiadł na łóżku, czekając
cierpliwie, aż przyjaciel skończy jeść. Kiedy Harry oddał mu talerz, mamrocząc
podziękowania, Ron odchrząknął i zapytał:
- Jak tam? W porządku?
Przez chwilę panowała cisza.
- Poza tym, że wszyscy uważają mnie za geja i chorego zboczeńca, to wszystko w
porządku.
Ron zrobił się czerwony, po czym cicho rzekł:
- Hermiona stara się pilnować, żeby nikt nie poruszał tego tematu, ale nie bardzo
jej to wychodzi.
- Dzięki, Ron. To było pocieszające. - głos Harry'ego był niezwykle kąśliwy.
Ron starał się ułożyć w głowie jakieś pocieszające słowa, ale nie mógł nic
wymyślić. To Hermiona zawsze była lepsza w takich rozmowach, ale teraz jej tu nie
było i konwersacja przebiegała dość kulawo. Po kilku minutach niezręcznej ciszy, w
końcu odezwał się:
- Jesteśmy z tobą. Hermiona i ja. I parę innych osób. Nie wszyscy są takimi
dupkami, żeby ciągle się z ciebie nabijać.
- W porządku - przerwał mu Harry - Nie musisz mnie pocieszać. I nie musisz tu ze
mną siedzieć.
- Jesteśmy kumplami. Nie zostawię cie tu samego. - kiedy Harry nie odpowiedział,
Ron zapytał - Jak twoja ręka?
- Całkiem nieźle - odparł Harry. - Przestała już krwawić i tak cholernie nie boli.
- Dobrze, że Hermiona zna się trochę na tych zaklęciach leczniczych. Ale może
lepiej by było, gdybyś jednak poszedł do...
- Nie! - przerwał mu ostro Harry. - Już o tym rozmawialiśmy.
Nagle od strony drzwi dobiegło ich ciche skrzypienie.
- Z kim rozmawiasz?
Do pokoju wszedł Neville. Ron szybko zerwał się z łóżka Harry'ego.
- Z nikim - odezwał się udając, że szuka czegoś na podłodze. - Nie mogę znaleźć
moich Szachów Czarodziejów.
- Harry tu jest, prawda?
Ron znieruchomiał.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - starał się, aby jego głos brzmiał obojętnie i
zdawkowo, ale Neville już go nie słuchał. Stał i wpatrywał się w łóżko Harry'ego,
jakby zastanawiając się nad czymś.
- Harry, jeżeli tam jesteś, to chcę, żebyś wiedział, że ja ci wierzę. Snape chciał cię
po prostu upokorzyć. Pewnie dosypał czegoś do tego eliksiru, żebyś... no wiesz... -
na jego policzkach pojawiły się rumieńce. - On zawsze był gnidą i cię nienawidził.
Żebyś widział, jakim wzrokiem wpatrywał się w twoje puste miejsce podczas kolacji.
Pewnie chciał ci jeszcze bardziej dopiec. Ale nie przejmuj się - Neville uśmiechnął się
z zakłopotaniem. - Masz jeszcze nas. Ja ci wierzę. Luna też ci wierzy. I jeszcze parę
innych osób.
Neville stał przez chwilę, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, po czym odwrócił
się i ruszył w stronę wyjścia.
- Dzięki, Neville - wyszeptał Harry.
* * *
Harry pędził przez korytarze Hogwartu.
Nie chciał się spóźnić na lekcje. Próbował biec najszybciej jak się da, ale czuł
przed sobą jakąś niewidzialną barierę, która utrzymywała go w miejscu i nie
pozwalała się przemieszczać. Jego ruchy były powolne i ograniczone; czuł się tak,
jakby znajdował się pod wodą. Wiedział jednak, że nie może się spóźnić! Za wszelką
cenę musi zdążyć!
Przebierał nogami najszybciej jak mógł, ale wydawało mu się, że porusza się
ślimaczym tempem.
Nagle pojawił się przed nim ogromny, kamienny mur na całą szerokość korytarza i
zastawił mu przejście. Harry, wiedząc, że nie ma innej drogi, wskoczył na niego z
rozpędu, złapał się krawędzi, a następnie sapiąc z wysiłku, zaczął się po nim
wspinać. Kiedy zeskoczył po drugiej stronie, ujrzał ziejącą przed nim czarną
przepaść, nad którą unosił się most z kilku połączonych ze sobą lin. Wszedł na
niego, trzymając się kurczowo lin, wiedząc, że tylko one dzieliły go od runięcia w
otchłań. Powoli zaczął się przedzierać na drugą stronę. Wtedy właśnie z przepaści
wyleciał ogromny Norweski Smok Kolczasty. Harry zamarł z przerażenia patrząc w
świdrujące oczy besti . W chwili, kiedy smok otworzył paszczę, by zionąc ogniem i