- Podeszła do Rona, biorąc go za rękę i ciągnąc w kierunku, który wskazał im Neville.
Ron przełknął ślinę. Widziała, jak obraca się jeszcze, spoglądając na pochylającą się
nad Neville'em profesor Sinistrę, ale bardzo szybko zrównał się z nią, wbijając
spojrzenie w snujące się powoli kłęby dymu i unosząc różdżkę.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz walczyć z Bel atriks? - wyszeptał.
Znała go już doskonale. Wiedziała, że to zadane zdawkowym tonem pytanie, ukrywa
w sobie cały wachlarz emocji - od zdenerwowania po paraliżujący strach.
- Dlaczego nie? W końcu zrobilibyśmy coś pożytecznego - odparła cicho, rozglądając
się po ziemi, w poszukiwaniu tego, czego ujrzenia bała się najbardziej.
Nie sądziła, że aż tak oddalili się od linii walk. Ale z drugiej strony to walczących po prostu mogło być już znacznie mniej, sądząc po ilości ciał, na które się natykali.
Wciąż słyszała odległe krzyki i wrzaski, a niebo raz po raz rozświetlały potężne
zaklęcia.
Ron penetrował wzrokiem okolicę, a ona przeczesywała poznaczoną śladami stóp,
błotnistą ziemię.
Nagle jej ciało przeszył lodowaty prąd, kiedy kilka metrów na lewo dostrzegła leżące
w błocie jasnoblond włosy. Powinna tam podejść. Powinna podejść, ale ciało nie
chciało jej słuchać. Stała tylko bez ruchu, wpatrując się w rozwiewający się powoli
dym, który odsłonił dwie przyciśnięte do siebie sylwetki. Ciało na górze wydawało się
osłaniać drobną, jasnowłosą postać pod nim i Hermiona przestała oddychać, kiedy
ujrzała spopielone, nagie plecy.
Nie było wątpliwości. Przybyli za późno.
*
- Opuść różdżkę, albo temu maleńkiemu aniołkowi stanie się bardzo brzydka
krzywda...
Tonks zacisnęła zęby, czując pełzający we wnętrzu lód, który zakleszczył jej serce w
odbierającym oddech uścisku. Dłoń, w której trzymała różdżkę, drżała. Miała
wrażenie, jakby jej umysł walczył z ciałem w morderczej bitwie.
Luna stała bez ruchu, z głową odchyloną do tyłu i obnażonymi z bólu zębami. Tonks
widziała jej błękitne oczy, wpatrujące się w nią czystym, pozbawionym strachu
spojrzeniem.
- Wiesz... to, co zrobiłaś, nie było zbyt mądre. - Delikatny głos Luny rozbrzmiał w
powietrzu, sprawiając, że Bellatriks spojrzała na nią z zaskoczeniem, jakby dziwiło ją
to, że robaki potrafią mówić. - Jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś tchórzem, skoro się
mną zasłaniasz.
Tonks widziała, jak twarz Bel atriks wykrzywia się wściekłością. Szarpnęła mocniej,
sycząc prosto w ucho Luny:
- Może zacznę od twojego niewyparzonego języczka, co? Jestem pewna, że moja
siostrzenica wiedziałaby, jak go wykorzystać... - Jej donośny śmiech niemal ranił
uszy.
Tonks zagryzła wargę, jeszcze mocniej ściskając trzymaną w dłoni różdżkę. Jej serce
wydawało się bić niemal w gardle. Szarpało się niczym uwięziony w klatce ptak,
sprawiając, że coraz trudniej było jej oddychać.
W każdej innej sytuacji wiedziałaby, jak zareagować. Jak wiele razy ćwiczyła
podobne akcje. W jak wielu podobnych wydarzeniach brała udział. Ale teraz... teraz
patrzyła tylko na różdżkę przyciskającą się do gardła Luny i jej zmysły szalały, i nie
mogła... nie mogła...
Widziała, jak dłoń Luny niepostrzeżenie wędruje w górę, łapiąc wiszący na jej szyi
wisiorek i zamykając się wokół amuletu.
Tonks poczuła ukłucie w piersi. Luna tak bardzo lubiła te dziwne, nieprzydatne
wisiorki. Wierzyła w nie. Wierzyła, że dzięki nim nic się jej nie stanie, że ją uratują...
- Liczę do trzech - powiedziała ostro Bellatriks, ponownie szarpiąc za włosy Luny i
jeszcze mocniej wciskając koniec różdżki w jej odsłoniętą szyję. - I wypruję jej flaki...
Drżąca dłoń Tonks zaczęła opadać.
I kiedy usta Bel atriks rozciągnęły się w upiornym uśmiechu, powietrze przeszył
przerażający wrzask. Tonks zdążyła jedynie zobaczyć światło wydobywające się z
naszyjnika Luny, zanim cały świat utonął w kakofoni niemal rozrywającego bębenki
wycia.
Bellatriks odruchowo złapała się za uszy i Tonks zobaczyła, jak Luna rzuca się na
ziemię. I to jej wystarczyło.
Jej różdżka sama uniosła się w górę, ale zanim zdążyła wypowiedzieć zaklęcie,
ujrzała skierowaną w siebie różdżkę i usta Bellatriks, poruszające się i
wypowiadające słowa klątwy. I chociaż lata szkoleń nauczyły ją, że obrona jest
najważniejsza, tym razem... nie miała na nią czasu.
- Avada Kedavra! - wrzasnęła bez zastanowienia.
Ujrzała dwa promienie. Zielony trafił Bel atriks prosto w pierś, odrzucając jej ciało do tyłu, niby szmacianą lalkę, a jasnobłękitny...
Tonks poczuła silne uderzenie, cały świat przewrócił się do góry nogami i nagle
otoczyła ją... cisza.
*
- Ron... - Hermiona próbowała powiedzieć to głośniej, ale szept był ledwie słyszalny,
tak jakby wokół jej gardła zacisnęła się pętla, nie pozwalając jej wymówić słowa.
Mogła tego nie robić. Mogła tu nie podchodzić. Mogła tego nie widzieć. Powinna
odejść jak najszybciej, kiedy tylko ujrzała te dwa ciała, ale musiała się upewnić...
musiała.
- Ron, zostań, tam gdzie stoisz. Nie podchodź tutaj. - Nie poznawała własnego głosu.
- Co się stało, Hermiono?
Usłyszała jego zbliżające się kroki.
Odwróciła się i wbiła w niego drżące spojrzenie.
- Ron, ja... tak bardzo mi przykro.