aż do serca, skoro teraz musiał patrzeć na to, jak obumierają, pozbawione
wzajemnej bliskości? Dlaczego to on musiał odmawiać im wody, wiedząc, że jeżeli
odżyją, to doprowadzą wszystko do ruiny? Dlaczego musiał być takim głupcem, by
na to wszystko pozwolić?
Znowu usłyszał cichy pomruk przyjemności. Ostrożnie podrzucił go wyżej, by mieć go
jeszcze bliżej siebie. Przymknął powieki, zanurzając twarz w ciemnych, pachnących
czekoladą włosach.
Czasami warto było być głupcem. Chociaż przez chwilę.
Kiedyś wyśmiałby się za to stwierdzenie... ale teraz, kiedy niósł go w swoich
ramionach... po raz pierwszy, od kiedy przebudził się w Zakazanym Lesie... czuł w
sobie...
...życie.
Przez tę jedną chwilę.
*
Pokój Wspólny Gryffindoru okazał się na szczęście o tej porze całkowicie
opustoszały. Severus podszedł do stojącej przed kominkiem kanapy i ostrożnie
ułożył na niej Harry'ego, ale chłopak nie chciał go puścić. Z trudem udało mu się
oderwać jego ręce od swojej szyi i wyprostować się.
W ciemnych oczach Serverusa wiło się coś przerażającego. Coś, co już niemal
resztkami sił utrzymywał w ryzach.
Nie chciał nawet na niego spojrzeć. Po prostu odwrócił się i pospiesznie wyszedł z
Pokoju Wspólnego.
Przemierzył zamek tak szybko, że szybciej udałoby się go pokonać jedynie biegiem,
pozostawiając za sobą smugę żaru, który z każdym krokiem wydawał się potęgować,
jakby Severus powoli wypuszczał go na wolność, po wcześniejszym spętaniu i
uwięzieniu. W chwili, kiedy dotknął klamki swojego gabinetu, żar był już tak wielki, że
powietrze parowało i wszystko wokół wydawało się topić.
Severus zamknął za sobą drzwi i błędnym wzrokiem rozejrzał się po zalanym krwistą
czerwienią pomieszczeniu, a następnie rzucił się do przodu, wydając z siebie odgłos
przypominający ryk zranionego zwierzęcia i uwalniając spętane płomienie, które
wystrzeliły aż pod sufit. Jednym ruchem zrzucił wszystko, co stało na biurku, potem
dopadł do półek, strącając ramionami wszystkie stojące na nich butelki, słoiki i fiolki.
Płomienie karmiły się jego niekontrolowaną wściekłością, kiedy miotał się po
gabinecie, zrzucając, rozbijając i niszcząc wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu
jego wzroku. Wszystko płonęło. Severus już prawie zniknął w tym oślepiającym
morzu czerwieni.
Ogień rozrastał się i rozrastał, aż w końcu pochłonął wszystko.
***
Wyłonienie się z niego było niemal bolesne. Przypominało zaczerpnięcie oddechu po
zbyt długim przebywaniu pod wodą. Płuca paliły, a wszystko wokół wirowało. Harry
widział zatrzaskujące się przed nim drzwi i miał wrażenie jakby opadał i opadał...
dopóki nie poczuł pod stopami twardej podłogi i nie zachwiał się, próbując ustać na
osłabionych nogach.
Otworzył powieki.
Wrócił. Znowu był w komnatach Snape'a.
I nawet, jeśli miał wrażenie, iż minęło kilka godzin, to jego rozkołysany umysł
podpowiadał mu, że tak naprawdę było to zaledwie kilka minut...
Widział pod stopami wytarty dywan. I kiedy przesunął wzrok dalej, próbując nie
zwracać uwagi na szaleńcze wirowanie mebli, ujrzał... czarne buty. I skraj ciemnej,
opadającej aż do podłogi peleryny. Peleryny należącej do...
Błyskawicznie poderwał głowę i spojrzał prosto w czarne, szeroko otwarte oczy
naprzeciw. W oczy wypełnione niedowierzaniem, wzburzeniem i ulgą zarazem.
Spojrzał na tę bladą twarz, na uniesione brwi, na wpółotwarte usta, przez które
sączył się ciężki oddech, i nagle zrozumiał, że po raz pierwszy... widzi ją bez maski.
Że przez cały ten czas...
Przez cały czas...
O boże!
Różdżka wypadła z jego trzęsącej się dłoni i uderzyła w podłogę.
Ten mężczyzna... ten stojący przed nim mężczyzna... to wszystko, co zobaczył... to
wszystko...
...a więc to właśnie była prawda!
Łzy piekły i szczypały. Przypominały spływające po policzkach krople lawy...
wpływały do ust, parząc przełyk, szarpiąc za gardło i ściskając je tak, że nie mógł
złapać tchu. Jego ciało drżało niczym w febrze.
Cała ta prawda... cały jej ogrom... był zbyt... Przypominała pocisk, który przechodzi
na wylot przez ciało i rozrywa po kolei wszystko, co napotka na swej drodze,
pozostawiając po sobie jedynie otwartą, poszarpaną ranę... przez którą wycieka
życie.
Ten mężczyzna... poświęcił dla niego wszystko. Swoje pragnienie, całą swoją pracę,
swoją wolność. Chciał poświęcić dla niego własne życie...
Nie sądził... nigdy... że aż tak... że to będzie... wszystko, co zrobił... dla niego... tylko dla niego...
Tyle cierpienia... tak wiele cierpienia... wszystko po to, by go chronić.
Tyle okrutnych słów... nienawiści... pociętej na drzazgi, którymi ciskał w niego przy
każdej okazji... ale nie wiedział... nie wiedział, jak głęboko się wbijają... skąd miałby?
Nie wiedział...
O boże! O boże...
Ból był niewyobrażalny. Sprawił, że Harry zgiął się wpół i upadł na kolana, ukrywając
twarz w dłoniach i dotykając czołem podłogi. Jego ciałem wstrząsał rozpaczliwy
szloch, który nawet w połowie nie potrafił ukoić agonii serca.
Jak mógł być tak zaślepiony, by nie zauważyć... tego wszystkiego, co Severus mu
dawał, tego, jak na niego patrzył, jak płonął? Jak mógł być tak głupi, tak naiwny?
Jak mógł w niego nie wierzyć?