że zaczął domyślać się jego roli podwójnego szpiega i ledwie udało mu się ujść z
życiem. I chociaż Dumbledore był równie znakomitym Oklumentą, jak on, to Severus
i tak wyczuwał od niego słabe sugestie gniewu i rozczarowania, nawet jeśli próbował
je zatuszować.
I kiedy dyrektor ssał te swoje cholerne dropsy cytrynowe, spoglądając na niego
wzrokiem udawanej, obłudnej troski o jego zdrowie, Severus pragnął jedynie tego,
żeby się nimi udławił.
Wiedział bowiem doskonale, że była to troska hodowcy, który chce, aby zwierzę było
w jak najlepszej formie, kiedy przeznaczy je na ubój, ponieważ wie, że wtedy otrzyma
za nie o wiele wyższą cenę.
Codzienne obowiązki stały się dla niego jeszcze bardziej męczące niż wcześniej.
Każdy uczeń szkoły wydawał mu się pozbawionym rozumu nieudacznikiem, a
pozostali członkowie grona pedagogicznego zaślepionymi, zamkniętymi we własnym
świecie malkontentami. A największym z nich była McGonagall, która przy każdej
okazji wypominała mu odebranie jej domowi wszystkich punktów. Zresztą Sprout
ziała do niego równie niedorzeczną niechęcią. Doszło już nawet do tego, że nie
chciała przekazać mu strąków wnykopieńków, które ostatnio wyhodowała, a których
potrzebował w produkcji eliksirów, ponieważ stwierdziła, że jest "pozbawionym
współczucia głazem". Severus już nie chciał jej mówić, że sama przypomina głaz. I to otoczak. Największy jaki widział w całym swoim życiu. Wiedział bowiem, że to może
zakończyć się jedynie oficjalną wojną z całym gronem pedagogicznym, a miał w
chwili obecnej zbyt wiele spraw na głowie, by wikłać się jeszcze w jakieś śmieszne
przepychanki z tymi żałosnymi ludźmi. Bez słowa zatrzasnął więc drzwi i ruszył w
drogę powrotną do swych komnat.
Ale zdążył przejść zaledwie jeden korytarz i minąć zakręt, kiedy ktoś na niego wpadł.
Na ułamek sekundy pojawiła się ciemność i nagłe uderzenie gorąca, kiedy jego
zmysły zarejestrowały ciemną czuprynę, błysk okularów, znajomy zapach oraz ciche
jęknięcie:
- Och...
Zrobił krok w tył, patrząc na mrugającego z oszołomieniem chłopca.
Potter...
Uderzenie gorąca było jeszcze silniejsze, kiedy Harry podniósł wzrok i Severus ujrzał
te zielone oczy. Tak blisko.
Severus miał zaledwie chwilę, by opanować to gorąco, odesłać je najdalej, jak
potrafił, i przywdziać na twarz chłodną, kamienną maskę. Ale zakładane w pospiechu
maski mają to do siebie, że często nie do końca dokładnie zasłaniają to, co powinny
zasłaniać.
Potter szybko odzyskał równowagę i niemal w tej samej chwili, w której zrozumiał, na
kogo wpadł, wyraz jego twarzy zmienił się, a w oczach pojawiła się chłodna
obojętność. Cofnął się i wyprostował, spoglądając Severusowi prosto w oczy, jakby
chciał rzucić mu wyzwanie. Mężczyzna zacisnął szczękę, jeszcze bardziej wyciszając
swój umysł, by wszystko, co wrzało głęboko w nim, nie przedostało się na
powierzchnię.
Przez pewien czas po prostu stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, niczym
dwaj przeciwnicy na wyimaginowanej arenie. I nawet jeżeli wydawało się, że w
korytarzu panuje cisza, to jednak wcale tak nie było, ponieważ wszędzie wokół
wyraźnie słychać było... dudnienie serca. Coraz szybsze i coraz głośniejsze. I
zapach... wijące się w powietrzu wstęgi wanilii, oplatające Severusa niczym
pajęczyna, zaciskające się wokół niego, wdzierające się do nozdrzy...
Harry poruszył się, ale Severus był szybszy. Zrobił krok w lewo, zagradzając mu
drogę.
Chłopak znieruchomiał, wyraźnie zaskoczony tym ruchem. Po chwili wahania, zrobił
krok w drugą stronę, ale Severus ponownie zagrodził mu drogę.
Bicie serca wypełniało cały korytarz, wydawało się dudnić nawet w murach,
wprawiając cały zamek w drżenie. Dopiero po chwili przebił się przez nie odgłos
kroków.
Severus z trudem oderwał spojrzenie od tych zielonych oczu, które przyciągały go z
niemal magnetyczną siłą, i zerknął w głąb korytarza. Dostrzegł zbliżającą się Sinistrę.
Bicie serca ucichło. Pozostało jedynie ciche, wibrujące echo, zepchnięte gdzieś
bardzo głęboko.
Ruszył przed siebie, wymijając chłopaka i nie zwracając uwagi na wyciągające się w
jego kierunku i czepiające szat szpony tego niesamowitego zapachu.
- Och, dobry wieczór, Severusie.
Nie odpowiedział na powitanie. Kiedy minął zakręt, rozejrzał się po korytarzu. Z
rozmachem otworzył pierwsze drzwi, jakie napotkał i znalazł się w niewielkim,
pogrążonym w ciemności schowku. Oparł się o chłodne kamienie i w tej samej chwili
ściany pokryły się lodowatym ogniem wściekłości, rozjaśniając pomieszczenie i
ukazując surowe oblicze mężczyzny i jego pociemniałe z gniewu spojrzenie.
Ostatni raz dopuścił do tego, by kierowały nim instynkty. Ostatni raz pozwolił, by
bliskość chłopaka pozbawiła go rozsądku. Po raz ostatni się odsłonił. Po raz ostatni!
Przymknął oczy i wydał z siebie głębokie westchnienie, a wtedy płomienie nieco
opadły.
Ale był tak blisko... na wyciągniecie ręki... i nie mógł pozwolić...
Do jasnej cholery!
Płomienie zgasły, pogrążając schowek w całkowitej ciemności.
Za wszelką cenę będzie go unikał. Nie może się już do niego zbliżać. Nie ufał swoim
reakcjom. Nie ufał sobie.
Tak będzie... bezpieczniej.
***