Ale Potter i tak by tego nie zrozumiał. Nie zrozumiałby, że Severus był gotów na
wszystko, był gotów posunąć się do największych okrucieństw, kiedy tylko miał w tym
cel i kiedy sam tego pragnął. Że potrafił to kontrolować. Potrafił zmusić wypełniającą
go ciemność, by służyła konkretnym zamiarom. Potrafił nad nią panować. Owszem,
czasami musiał ją karmić. Wtedy ranił, zadawał ból i cierpienie. I lubił to robić. Ale
tylko wtedy, kiedy służyło to jemu i tylko jemu.
A będąc na usługach Czarnego Pana, musiał robić to przez cały czas. Musiał na
rozkaz odbierać życie każdemu, kto został wskazany przez Czarnego Pana, musiał
zadawać najstraszliwsze katusze z powodu widzimisię obłąkanego czarodzieja,
nawet wtedy, gdy były one całkowicie zbędne, gdy nie służyły absolutnie niczemu,
jedynie temu, by Czarny Pan mógł się napawać otaczającym go bólem i cierpieniem.
Nie, Potter by tego nie zrozumiał...
Musiał więc ostrożnie dobierać słowa.
Pochylił się do przodu, wbijając w Harry'ego poważne spojrzenie.
- Ludzki umysł to naprawdę ciekawe narzędzie - powiedział doskonale opanowanym
głosem. - Można się nim posługiwać do woli, jeżeli wie się tylko, gdzie znajduje się
zamek i w jaki sposób go otworzyć. Kiedy tego dokonasz, jesteś w stanie zrobić
wszystko. Możesz zmusić swój umysł do takich rzeczy, których teoretycznie nigdy nie
byłbyś w stanie zrobić. Na przykład zabić człowieka. Albo związać się z nim
uczuciowo. Lub też go znienawidzić. Na tym właśnie polega kontrola.
Tylko dzięki niej nie postradał jeszcze zmysłów, wykonując najbrutalniejsze,
najokrutniejsze rozkazy Czarnego Pana. Tylko dzięki niej potrafi dokonywać
wszystkich tych mordów i egzekucji, a nawet przekonać samego siebie, że to, co
robi, jest właściwe... że jest potrzebne. Tylko dzięki niej potrafi rozgraniczyć tamten
świat od tego i nie pozwolić, aby ideologia Czarnego Pana przesiąkła do jego
umysłu, zamieniając go w bezwolną maszynę do zabijania. Tylko dzięki niej nie stał
się takim psychopatą, jak cała reszta popleczników Czarnego Pana, nawet jeżeli
czasami dzieli go od tego cienka granica...
Trudno - żyjąc w morzu krwi - widzieć cokolwiek w innej barwie niż purpura... Trudno
nie pogrążyć się w całkowitym mroku, kiedy przez tak długi czas zabijało się i
torturowało... a potem powracało się do tego miejsca wypełnionego śmiechem i
beztroską, zastanawiając się, który świat jest bardziej realny... i ile czasu minie,
zanim do tego także wleje się mrok i dłoń Severusa stanie się dla tych wszystkich
dzieciaków oprawcą i katem...
Wciąż tylko grał. Każde kolejne miejsce było jedynie sceną, na której przywdziewał
nową maskę. Inną dla Czarnego Pana, inną dla Dumbledore'a, inną dla studentów i
nauczycieli, inną dla całego Czarodziejskiego Świata, inną dla swych ofiar...
Czasami już sam nie wiedział, która z nich jest prawdziwa.
Był sługą, szpiegiem, nauczycielem, Śmierciożercą, oprawcą, zdrajcą... a teraz
nawet... kim był dla Pottera? Kochankiem? Cóż za trywialne określenie... Grał tak
wiele różnych ról, że ktoś inny na jego miejscu już dawno pomyliłby kwestie i
skończył w Świętym Mungu...
Kontrola. Tylko dzięki niej utrzymywał się jeszcze na powierzchni.
Ale kiedy tylko skończy eliksir i odeśle Czarnego Pana z tego świata... wtedy
pozostanie mu do odegrania tylko jedna, jedyna rola...
...rola Severusa Snape'a.
***
Severus przechylił fiolkę i wstrzymał oddech, przyglądając się pojedynczym kroplom
opadającym do eliksiru. Jedna, druga, trzecia...
...trzynaście!
Gwałtownie cofnął dłoń, patrząc, jak eliksir zaczyna syczeć i powoli zmieniać barwę
na ciemny turkus.
Na jego twarzy pojawiła się głęboka ulga i wyraz chłodnej satysfakcji.
Idealnie. Tym razem wszystko poszło zgodnie z planem i żaden wpadający mu do
gabinetu Gryfon nie spowodował kolejnej katastrofy.
Odłożył fiolkę na blat i po raz kolejny zajrzał do rozłożonej na stole księgi.
Teraz, zgodnie z zapisem, powinien zostawić go na kilka dni, ale później...
Zmarszczył brwi, pochylając się nad księgą.
Kolejny fragment instrukcji był niejasny. Zauważył to już na samym początku, ale
sądził, że zanim dotrze do tego etapu, zdoła w jakiś sposób rozwikłać te zawiłe
symbole i zyskać pewność, co do swoich przypuszczeń... ale wciąż się wahał.
Przesunął palcami po nakreślonymi wieki temu, nieco już wyblakłymi znakami.
Znaczenia słów zmieniały się na przestrzeni wieków. Za każdym razem, kiedy miał
do czynienia ze starym tekstem, dokładnie badał etymologię każdego wyrazu,
uwzględniając pochodzenie i szacowany wiek księgi. Wymagało to czasu, ale
opłacało się. Przy warzeniu tego typu eliksirów każdy, nawet najmniejszy błąd mógł
zakończyć się katastrofą.
Ale tym razem problem sięgał jeszcze dalej. Znaczenie run zmieniało się w
zależności od sąsiadujących z nimi symboli. Jeden znak mógł mieć kilka różnych
znaczeń, a doliczając do tego upływ czasu, przenoszenie się znaczeń wyrazów i
niemal wymarły już dialekt, w którym napisana była księga... rozpiętość możliwości
była niemal nieograniczona. Dlatego tym razem będzie zmuszony poszukać
specjalisty. I nakłonić go do współpracy.
***