- Diffindo! - krzyknął, celując w nie różdżką. Niestety, zaklęcie nie zadziałało. -
Diffindo! - spróbował ponownie, tym razem głośniej, ale macki nadal się trzymały, tak
jakby zaklęcie rozcinające nie mogło wyrządzić im żadnej krzywdy, jakby
samodzielnie od razu się leczyły, ponieważ Harry z trudem dostrzegł niewielkie
pęknięcia, które jednak szybko ponownie się zrastały. Do jego serca wlał się strach.
Nie wiedział, co to jest, nie wiedział, jak z tym walczyć i czuł, jak lodowate,
paraliżujące zimno wędruje po jego skórze, zamrażając krążącą w żyłach krew i
drżące z wysiłku mięśnie.
Paraliż postępował błyskawicznie, sięgał już prawie barku. Upadł na podłogę, czując,
że traci czucie w nogach. Był tak przerażony, że z trudem mógł oddychać. Chciał
krzyczeć, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
Co się działo? Co to było? Co zrobić?
Na wpół leżąc na wpół siedząc oparty o półki, czując, jak jego ciało drętwieje z
sekundy na sekundę, sięgnął drugą, trzęsącą się spazmatycznie ręką do kieszeni.
Teraz nie obchodziły go już żadne konsekwencje. To był jedyny ratunek. Zacisnął na
kamieniu mrowiące już palce i wysłał:
Severusie, upuściłem coś i... ale ja nie chciałem, przepraszam! I to mnie złapało.
Czarne macki. Czuję zimno, nie mogę się poruszyć. Całe moje ciało zdrętwiało. Nie
wiem, co robić. Pomóż mi!
Zimno sięgało już jego serca i płuc. Ręka z kamieniem opadła na podłogę, ale nie
wypuścił go z dłoni. Musiał go trzymać, za wszelką cenę. Czuł się coraz bardziej
senny, ale przerażenie było silniejsze. Miał coraz większe problemy z oddychaniem,
jakby coś ściskało jego płuca i nie pozwalało mu brać głębokich, spokojnych
oddechów, jedynie szybkie i coraz płytsze. Serce również zaczęło bić coraz wolniej, a
druga ręka zdrętwiała całkowicie. Paraliżujący chłód sięgnął szyi i przesuwał się w
górę. Zajmował po kolei usta, twarz, oczy.
Harry miał wrażenie, że zaraz zacznie się dusić, nie mógł krzyknąć ani mrugnąć.
Mógł tylko dryfować ku napierającej ciemności, wpatrywać się w drzwi i... czekać.
Proszę, przyjdź. Proszę, proszę, proszę...
Czuł coraz większe zawroty głowy, serce biło już tak wolno, iż niemal go nie słyszał.
Stuk...
Biło jeszcze. Musi się na tym skupić. Na słuchaniu. Jeżeli będzie słuchał, to znaczy,
że jeszcze żyje. Nie może odpłynąć.
Stuk...
Dlaczego to zrobił? Dlaczego zawsze musi być taki ciekawski? Dlaczego nigdy nie
słucha? Dlaczego?
Stuk...
Obiecuje, że jeżeli tylko przeżyje, już nigdy nie będzie dotykał niczego, czego nie
zna. Obiecuje. Jeżeli tylko...
Stuk...
Był taki senny... Nie odczuwał już nic, poza piekącym zimnem. Nie chce. Nie chce
odchodzić. Nie chce stracić Severusa. Nie chce...
Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.
Co to było? To nie jego serce. To... na korytarzu.
Ktoś biegł.
* "On fire" by Switchfoot
--- rozdział 029---
29. On fire
Część 2
Drzwi uderzyły o futrynę. Stojące na półkach butelki zagrzechotały. Snape wpadł do
pomieszczenia z rozwianymi włosami, z powiewającą za nim peleryną i obłędem w
oczach.
To Severus. Naprawdę tu był!
Harry uśmiechnąłby się, gdyby mógł.
Mężczyzna ruszył w jego kierunku, w biegu wyjmując różdżkę, którą skierował na
owiniętą mackami rękę i krzyknął drżącym głosem:
- Impervius!
Harry usłyszał plaśnięcie, jakby coś opadło na podłogę, ale nie był w stanie tego ani
zobaczyć, ani poczuć. Mógł tylko patrzeć na zmierzającego ku niemu Severusa i
zastanawiać się, dlaczego w jego oczach jest tyle... strachu. I gniewu.
A tak... przecież umierał.
Zaczął mieć problemy z myśleniem, jak gdyby jego mózg także ulegał paraliżowi.
Snape przypadł do niego i przyłożył mu palce do szyi. Napięcie widoczne na jego
twarzy na ułamek sekundy przekształciło się w ulgę, która niemal natychmiast
została zastąpioną przez wściekłość:
- Miałeś niczego nie dotykać, ty głupi chłopaku! Ale oczywiście nie mogłeś się
powstrzymać! Zawsze masz gdzieś wszystkie zakazy i reguły! Kiedy już z tego
wyjdziesz, to radzę ci natychmiast zejść mi z oczu, bo w przeciwnym wypadku sam
cię zabiję! - niemal krzyczał, celując różdżką w klatkę piersiową Harry'ego. -
Flagrantia inflamare!
Harry zaczął coś czuć. Ciepło. Jednak tak niewyraźne i oddalone, jakby znajdowało
się gdzie indziej, a nie w jego własnym ciele, którego nie miał, a przynajmniej
wydawało mu się, że nie ma. Nie czuł go. Miał wrażenie, jakby go nie było.
Severus zerwał się i zaczął przeszukiwać półki. Przeklinał.
Harry pierwszy raz słyszał, żeby Snape używał takich słów. Jego przekleństwa
zawsze były raczej... bardziej wyrafinowane. Domyślił się, że pewnie szuka
antidotum i nie może go znaleźć. Ale przecież Severus zawsze wiedział, gdzie co
leży. To było jego królestwo, znał tutaj wszystko.
Chyba że... tego nie było.
Fioletowy płyn! Kurwa!
Miał nadzieję, że kamień nadal znajduje się w jego dłoni. Spróbował się skupić, mimo
że miał wrażenie, jakby jego umysł falował.
Na podłodze.
Snape przerwał szukanie i sięgnął do kieszeni. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy
odczytał wiadomość. Spojrzał na porozrzucane na kamiennej posadzce szkła, a z
jego ust wyrwał się głośny jęk.